czwartek, 31 maja 2012

Byłem w Łodzi, byłem w Krakowie, jutro jadę do Wrocławia

Nie wiem jak to się stało, ale maj przefrunął mi z prędkością światła. Nie wróciłem dobrze z Łodzi, nie zdążyłem jej dobrze przetrawić, a już tydzień później byłem (samolotem z Poznania!) w Krakowie. Doznania różne, aczkolwiek w obu miastach bardzo przyjemne - sporo dobrej fotografii, sporo ciekawych spotkań, rozmów, nowo poznanych ludzi (od tego między innymi są festiwale). 



Łódź (Fotofestiwal 2012) 
- po raz pierwszy od prawie 32 lat 
(tyle lat jestem żonaty) 
obudziłem się przed Jolą
Musiałem sfotografować ją śpiącą.


Pozostały katalogi, kupione i otrzymane w prezencie książki. Wraz z tym, co przyszło do redakcji zwykłą pocztą, utworzyło wcale pokaźną stertę. I wszystko to, i wypada, i chce się przejrzeć, przeczytać, przemyśleć, nacieszyć się. I najczęściej tylko się przekartkuje, odłoży w nadziei, że przyjdzie taki czas, kiedy będzie można do tego wrócić...




Kraków (Miesiąc Fotografii 2012) 
- po finale Ligi Mistrzów, obejrzanym w jakimś pubie z projektorem,
w towarzystwie Krzysia Kupidury (męża córki Oli) oraz Wojtka Wilczyka, 
przenieśliśmy się do Pauzy, w tym momencie kwatery głównej MFK.
Około 3.00 Wojtek zapytał: - A jadłeś kiedykolwiek kiełbasę z nysy? 
Nie wiedziałem o co chodzi, ale zdałem się na niego, bo to w końcu miejscowy. 
No i doszliśmy w okolice Hali Targowej, gdzie dwaj faceci z kosmosu
serwują w nocy kiełbachę z grila 
(za 8 zł masz 20-centymetrową kiełbasę, bułkę i musztardę). Pycha.




Kraków (Miesiąc Fotografii 2012) - Mocak - nowe (właśnie obchodzi swój roczek)
świetne miejsce wystawowe w Krakowie. Bardzo byłem dumny, że nasze wydawnictwa 
są w Bookstorze w Mocaku - tutaj ukłon w stronę Oli i Aśki Jóźwiak.
Oprócz wystawy Bratkowa, jest tam świetna wystawa „Sport w sztuce”,
której po prostu nie można przeoczyć.



Drukarnia zawalona robotą - „Bękart” Rafała Szamburskiego, „Kolekcja wrzesińska 2011 - Mariusz Forecki” (wernisaż w najbliższą środę, 6.06.2012 z udziałem autora i premierą książki na wrzesińskim Rynku, zapraszam), no i wreszcie „Kwartalnik Fotografia” nr 38.



Wydrukowane arkusze „Kolekcja wrzesińska 2011 - Mariusz Forecki”


Pierwszy egzemplarz nowej książki Rafała Szamburskiego, Bękart.
Wcześniej wydaliśmy tego autora „Wypracowanie nadobowiązkowe z Bohumila Hrabala”.
Autor m.in. był scenarzystą filmu „Wszystko będzie dobrze” z Robertem Więckiewiczem. 
Opracowanie graficzne i ilustracje - Tomek Wojciechowski (fattombo).


Okładka „Kwartalnika Fotografia” nr 38 nawiązuje do artykułu o Tomaszu Gudzowatym.
Dlaczego nie ma na niej fotografii Gudzowatego? To ciekawa historia. 
Odpowiedź znajdzie Czytelnik wewnątrz numeru...

W maju żyłem nie tylko fotograficznie - normalnie pracowałem w „Wiadomościach Wrzesińskich”, gdzie między innymi miałem wątpliwą przyjemność być sądzonym o pewien artykuł. Wczoraj na temat mojego (i kolegi redakcyjnego) procesu Polsat News zrobił materiał - patrz: http://wrzesnia.info.pl/g/września/item/535-września-polsat-news-o-„wiadomościach-wrzesińskich”.

Żeby odpocząć - i popracować (popisać do KF) - zrobiłem sobie w zeszłym tygodniu mały 2-dniowy urlop. Pojechałem do chatki letniskowej w Lipnicy (blisko jeziora powidzkiego, ale nad mniejszym jeziorem, zwanym naprusewskim lub kosewskim), gdzie razem z Kropkiem żyliśmy w pełnej symbiozie z lasem, polami, jeziorem, ciszą absolutną (gdyby nie ptaki!) i rozgwieżdżonym niebem. Mam ten domek od 2000 roku, ale jeszcze nie zdarzyło się, abym tam spędził pod rząd chociażby 7 dni, zawsze tylko doskakuję tam na krótki czas... A w Lipnicy jest cudownie, tam jest raj, jak mówi Emilka, młodsza córka. Zwłaszcza wiosną, zwłaszcza w tygodniu, poza weekendem, kiedy prawie nikt tam nie przyjeżdża. Kąpałem się w jeziorze na golasa (mam dowody fotograficzne, ale ich nie opublikuję, bo kulturalny jestem), razem z Kropkiem, też był w wodzie tak, jak go Pan Bóg stworzył, choć w swoim ciepłym, berneńskim futerku.


To ja tuż po wyjściu z wody 
(zawsze pływam krytym kraulem, 
więc łeb mam mokry)



Kropek - jaki on był szczęśliwy... 
- moczył się do woli i uśmiechał do pana, który był głębiej niż on. 
Nie umie głupek pływać, albo nie wie, że umie. 


Kropek na spacerze w Lipnicy - on się szybko męczy i lubi odpocząć...


Lipnica była też dla mnie testem, czy potrafię wytrzymać bez najbliższych... Kiedyś, gdy pracowałem na uczelni w Szczecinie było mi trudno przeżyć chociażby dzień bez rodziny. Potrafię. A nawet więcej - po tych kilkudziesięciu godzinach samotności wiem, że tęsknię do tego stanu! Nie, żebym chciał zostać pustelnikiem, ale dowiedziałem się, że potrzebuję wytchnienia, zmiany. Otoczenia, okoliczności przyrody, ludzi. Bycie tylko z sobą, ze swoimi myślami... To jest potrzebne każdemu człowiekowi. Tak myślę. A jeśli nie każdemu, to na pewno mnie jest to potrzebne. Ostatnio bardzo.


A jutro jadę do Wrocławia, bo o 18.00 w ratuszu jest otwarcie wrocławskiej wystawy Bogdana Konopki. Pierwsza część dnia - praca w Kropce, a ok. 14.00 jedziemy autem do Breslau. Wieczorkiem wracamy do Wrześni. 


A tak poza tym... Byliśmy dzisiaj w Miłosławiu. Fotografowałem przepiękny park przy pałacu Mielżyńskich/Kościelskich. To jest prawdopodobnie koniec cyklu „Typografia niepamięci”. Mam już wszystkie fotki, jakie chcę zrobić do tego cyklu, więc teraz... czas na publikację! Myślę, że 150-200 egz. albumu w zupełności wystarczy. Jak zwykle, poza kolekcjonerami, nikt tego nie kupi.


wtorek, 15 maja 2012

Moje sprawy sądowe z Bogusławą Słotą

Nie będę tu szczegółowo opisywał wszystkich rozpraw, jakie miałem przyjemność odbyć przeciwko Barbarze Słocie - pierwsza, w sądzie gospodarczym o zapłatę należności za druk „Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu”, zakończyła się moim sukcesem, jeśli można to tak nazwać, bo sąd apelacyjny nakazał Bogusławie Słocie wpłacić na moje konto kilkanaście tysięcy złotych wraz z odsetkami. Dzisiaj jej zadłużenie wobec mnie wynosi ponad 20 tysięcy złotych i cały czas rośnie (odsetki), ale niestety, jak dotąd nie otrzymałem od Barbary Słoty ani złotówki. Także krakowski komornik nie zdołał niczego uzyskać, ponieważ egzekucja okazała się bezskuteczna.
Jeszcze zanim zakończyła się sprawa w sądzie gospodarczym pozwoliłem sobie na tym blogu skreślić parę zdań o tymże procesie, co oburzyło Barbarę Słotę do tego stopnia, że postanowiła wystąpić do sądu cywilnego z pozwem przeciwko mnie o ochronę dóbr osobistych. Poniżej, w poprzednim poście - jak ostatecznie zakończył się ten proces. Opublikowane poniżej oświadczenie kończy sprawę na tym etapie. Powiem tylko tyle, że wystąpiłem do sądu apelacyjnego z wnioskiem o uzasadnienie wyroku i być może wystąpię do Sądu Najwyższego o kasację wyroku.

Piszę o tej całej sytuacji z niesmakiem, ponieważ stokroć bardziej lubię pisać o fotografii, a nie o przykrościach, jakie mnie spotykają. Czasem jednak i z takimi przypadkami musi mieć do czynienia wydawca i drukarz... I musi jak najszybciej zapomnieć o Bogusławie Słocie.

Wyrok w sprawie z powództwa Bogusławy Słoty przeciwko Waldemarowi Śliwczyńskiego

Sąd Apelacyjny w Poznaniu parę dni temu rozpatrzył apelację złożoną przez Bogusławę Słotę od wyroku Sądu Rejonowego w Poznaniu, który oddalił jej powództwo przeciwko mnie. Sąd Apelacyjny w części zmienił ten wyrok i nakazał mi opublikować na tym blogu na 14 dni oświadczenia następującej treści:


Ja, Waldemar Śliwczyński oświadczam, że zawarte w moim artykule pod tytułem „Jak oszukiwać ludzi, czyli jak zlecać robotę, a potem nie zapłacić” informacje dotyczące wymienionej w nim B. Słoty, o treści „...dokładnie wiedziała co robi - twierdzę, że od początku jej działania były obliczone na oszukanie mnie, od początku wiedziała, że mi nie zapłaci” były nieprawdziwe, za co B. Słotę przepraszam.

wtorek, 8 maja 2012

„Najpiękniejsza Książka Roku 2011” - mamy wyróżnienie!

Tak się cieszę!


Fragment pisma zawiadamiającego o wyróżnieniu


Pierwszy raz wysłaliśmy naszą publikację na konkurs piękności, dlatego tym bardziej cieszymy się, że mamy wyróżnienie. To sukces projektanta, Tomka Wojciechowskiego, ale także fotografa Andrzeja Jerzego Lecha, no i Wydawnictwa Kropka! Słowa uznania należą się również mecenasowi - Tomaszowi Kałużnemu, burmistrzowi Wrześni, który powstanie publikacji sfinansował, za odwagę, za zaufanie dla twórców dzieła. To rzadkie, bo przeważnie „władza wie lepiej”, też „co ładne”. W piątek w Pałacu Kultury i Nauki wręczenie nagród i wyróżnień. Ja będę wtedy na Festiwalu w Łodzi, więc wyróżnienia nie odbiorę, ale Tomek prawdopodobnie pojedzie... 

To takie ważne, aby publikowanie (powielanie, zwielokrotnianie, reprodukowanie) fotografii odbywało się w formie, która sama w sobie jest piękna, aby przedmiot, czyli album lub teka, pudło z luźnymi kartkami i inne, chciało się wziąć do ręki, żeby chciało się z „tym czymś” obcować, smakować je, wracać do niego. Jeśli już decydujemy się na formę papierową, to zróbmy wszystko, aby Czytelnik/Widz/Odbiorca (zawsze pisani z wielkiej litery!) owa konsumpcja była jakimś przeżyciem, doświadczeniem... czymś więcej niż zapoznaniem się z fotografią (jej obrazem, jej komputerową kopią, a nie nią samą) poprzez ekran, wyświetlacz. Chociaż reprodukcja poligraficzna nie jest doskonała, to w moim przekonaniu jest wiele bliższa oryginałowi, czyli odbitce na papierze, niż to, co wyświetlane jest na monitorze, czy wyświetlaczu. Z tego właśnie powodu - nadal drukowanie albumów fotograficznych ma sens. Dlatego nadal ludzie je kupują. Czyż nie?

W Paryżu kupiłem sobie w nadkanałowej księgarni Artbazar (reklamują się jako najlepsza na świecie księgarnia fotograficzno-dizajnerska) dwa albumy Burtynsky'ego „Oil” oraz Nadava Kandera Yangtze - The Long River. Jestem zauroczony tą fotografią. U Bogdana Konopki, który ma duży zbiór książek i albumów fotograficznych, obejrzałem sporo, trochę poczytałem - żeby zobaczyć i doczytać wszystko, co mnie interesuje, musiałbym zostać tam jeszcze z pół roku. Wyjeżdżałem - z tego powodu - trochę niezrealizowany, ale i tak szczęśliwy. Prawie tydzień w Paryżu, bez żadnych zobowiązań, obowiązków (oprócz sprawiania sobie przyjemności) - to niesamowite przeżycie. Prawie nie fotografowałem. Ale nie odmówiłem sobie paru migawek:


Od lewej: Tomasz Wojciechowski (fattombo), Leon Wojciechowski, 3 lata, Emilia Wojciechowska (mama Leona i żona Tomka), ja, Jola, moja żona - w tle Ogrody Tuillerie, leniuchy sobie siedzą


Widok z okna Bogdana Konopki na Rue de la Procession


Uwaga historycy fotografii: Wyjątkowo piękna panorama autorstwa Waldemara Ś., szczytowe osiągnięcie nowego dokumentu (chociaż prawy pion się „wali”, bo podniosłem lekko aparat)

Tak naprawdę ten pobyt w Paryżu upłynął mi pod wpływem cudownego małego człowieka, Leona, mojego wnuka i jego rodziców. Jeździł sobie hulajnogą po trotuarach, gadał po swojemu i po polsku z każdym, korzystał na maksa z placów zabaw, podrywał 3-latki... i zaprzyjaźniał się z 3-latkami płci męskiej. Byliśmy tak długo razem... Udało nam się przez 7 dni nie rozmawiać o pracy... Mam wspaniałe dzieci, tak wiele się od nich uczę.