Dzisiaj po raz ostatni przyszli do pracy pracownicy drukarni – Robert, Przemek, Krzysztof i Gosia, a także Norbert i Basia. To jest już koniec. W środę, 4 stycznia 2017 przyjadą po główną maszynę, po heidelberga, dumę naszej drukarni. Potem zabiorą CTP Heidelberga, krajarkę Polara i inne maszyny.
Żal dupę ściska...
23 lata temu, w październiku 1993, w dużej części za pieniądze z PFRON-u i za własne, łącznie za mniej więcej (przeliczając mniej więcej na dzisiejsze ceny) 20-30 tys. zł uruchomiłem drukarnię. W 50-metrowym garażu u sąsiada. Całość jej wyposażenia stanowiły dwa bardzo stare romajory, w tym jeden na chodzie, a drugi kompletny szmelc, prymitywna krajarka, kopiorama znaleziona przez mojego teścia Romana Bochnaka na złomie w Koszalinie. Jej zadaniem było drukować „Wiadomości Wrzesińskie”. Jedyny komputer w firmie to był PC-et 286 i służył jako maszyna do pisania, czyli do pisania tekstów. Skład robił nam po godzinach inny sąsiad, Jarek Wachoński, nauczyciel-informatyk w Zespole Szkół Rolniczych na wypasionym PC 386 SX w DOS-owym programie Ventura. Jarek miał też drukarkę laserową A4 firmy HP, więc dawał nam wydruki na folii. Drukarka była 300 dpi, więc na tyle mało, że zdjęć nie można było z niej wypuszczać. W miejscach, gdzie miały być zdjęcia były puste powierzchnie – tam wlepiało się zrastrowane reprodukcje fotografii na błonach fotograficznych powstające w sposób analogowy, pod powiększalnikiem fotograficznym!
Do dziś twierdzę, że byłem w tamtym okresie wynalazcą! Może nie na miarę Leonardo da Vinci, Gutenberga czy Tomasza Edisona, ale jednak. Nigdzie nie spotkałem się z takim sposobem przygotowania do druku fotografii, jaki wymyśliłem i stosowałem. Powiem od razu – mówimy tylko o przygotowaniu do druku fotografii czarno-białej. Do koloru mojej metody nie stosowałem.
Normalnie w offsecie, w profesjonalnych (dużych, bogatych) drukarniach w erze przedkomputerowej robiło się tak, że przy użyciu nożyczek, skalpela i kleju montowało się kolumnę publikacji. Powstawał „montaż”. Potem montaż w kamerach reprodukcyjnych (jedno- lub dwu- pomieszczeniowych) był fotografowany poprzez raster na błonach graficznych w skali 1:1. Jeśli druk był jednobarwny, np. czarno-biały, to wystarczyło sfotografować raz, natomiast jeśli potrzebne były „wyciągi” barwne (CMYK), to fotografowano – za każdym razem z innym rastrem przesuniętym o 25% i o różnej barwie CMYK-wej – 4 razy. A potem te „wyciągi barwne” (w przypadku stron czarno-białych był jeden „wyciąg”) jako formy kopiowe były przenoszone na płyty offsetowe, które stawały się „formami drukowymi”.
Były już w tamtym czasie w użyciu urządzenia, które w zasadzie działały podobnie jak dzisiejsze – nazywały się fotonaświetlarki i były urządzeniami komputerowymi, o niebo droższymi niż zwykłe drukarki laserowe. Potwornie drogimi. Zapewniały „wydruk” całej zrastrowanej strony, zarówno tekstu, jak i fotografii w rozdzielczości (1200-3600 dpi) umożliwiającej druk „fotograficzny). Szkopuł tkwił w tym, że w tamtym czasie nawet nie śmiałem marzyć o fotonaświetlarce (cena!), a przecież chciałem, ba! musiałem – mieć w gazecie zdjęcia i to dobrej jakości – dlatego przecież chciałem offsetu.
No i wymyśliłem: w miejsca wolne, gdzie nie było liter, ja wspomniałem wyżej, po prostu wlepiałem zrastrowane fotografie! Jak je uzyskiwałem? Jako się rzekło – pod powiększalnikiem. Jak? Do powiększalnika wkładałem negatyw, podnosiłem do potrzebnej wysokości, kadrowałem na maskownicy, natomiast zamiast papieru fotograficznego do maskownicy wkładałem pozytywową błonę graficzną, a na nią raster. Przyciskałem to grubą szybą i naświetlałem, a potem wywoływałem. Miałem zdjęcie na błonie, które można było wkleić w dowolnym montażu. Jakość fotografii była bardzo dobra.
Postępowałem tak aż do czasu, kiedy kupiłem drukarkę HP 4, która dawało niebotyczną rozdzielczość 600 dpi. Potem do drukarni przyszły drukarki A3 o rozdzielczości 1200 dpi, prawdziwe naświetlarki filmowe 3600 dpi, aż w końcu CTP B2 Heidelberga. Maszyny drukujące i inne dochodziły, były wymieniane na lepsze. Zresztą – pod koniec XX wieku przestałem u siebie drukować „Wiadomości Wrzesińskie”, a zajęliśmy się drukiem „Kwartalnika Fotografia” i książek, także albumów fotograficznych. Nasze publikacje zdobywały nagrody, byliśmy chwaleni za jakość. Później stworzyliśmy introligatornię, która potrafiła oprawiać na twardo.
Nasza mała drukarnia nie była jednak w stanie konkurować z dużymi drukarniami i z drukarniami internetowymi. Dlatego podjąłem decyzję o likwidacji tego działu Wydawnictwa Kropka. Smutno mi. Dzisiaj sprzedaję wyposażenie drukarni za bezcen... Na mojej półce pozostanie na zawsze mnóstwo świetnych rzeczy, jakie ten malutki zespół ludzi był w stanie wytworzyć. Jestem ogromnie wdzięczny Robertowi Kozubińskiemu, Przemkowi Nowakowskiemu, Krzysztofowi Witczakowi i Małgorzacie Krawczak (i jeszcze kilku osobom, które pracowały w drukarni w różnych latach) za te lata. To ludzie bardzo oddani poligrafii, uczciwi, pracowici, lojalni, fachowcy w swoich specjalnościach. Dzisiaj przechodzą do innych firm, czuję, że trochę ich zawiodłem jako pracodawca. Pomogłem im znaleźć nowe zatrudnienie, mam nadzieję, że nadal się przyjaźnimy. Za parę dni pobiesiadujemy wspólnie.
Nadal uważam, że poligrafia to przedłużenie fotografii. Piękny druk jest dość rzadki.
piątek, 30 grudnia 2016
wtorek, 22 listopada 2016
wtorek, 19 lipca 2016
Cisza Wielkopolski – pierwsze fotografie, pierwsze refleksje
Próchnowo, detal, lipiec 2016, powiat Wągrowiec |
Chocicza Mała, detal, wrzesień 2001, powiat wrzesiński |
Przerywniki przerywnikami, ale ważniejsze jest samo mięcho cyklu, czyli odchodząca w niebyt zabudowa wiejska, folwarki, domy mieszkalne, obiekty małego przemysłu... Jeżdżąc po powiecie wągrowieckim zauważyłem, że łatwo nie będzie. Wieś wielkopolska od czasów, kiedy w powiecie wrzesińskim szukałem (i znajdowałem!) kadry do „Ciszy”, zmieniła się. Najkrócej mówiąc, na wsi widać „piniądz” (to wpływ Unii, czy po prostu normalny rozwój cywilizacyjny?). Wiąże się z tym między innymi – dla mnie jako fotografa niestety (ale dla człowieka, Polaka, Wielkopolanina: „stety!”) – z tym, że wiele folwarków ktoś kupił, otoczył płotem i wyposażył w psy stróżujące, co powoduje, że dostępność wielu interesujących obiektów jest mocno ograniczona. Słowem: trzeba się sporo najeździć, naszukać, żeby znaleźć coś fajnego do sfotografowania. W powiecie wągrowieckim znalazłem dwie perełki, które koniecznie wejdą do cyklu: folwark w Próchnowie (zrobiłem tam zdjęcie, ale zaświetliłem częściowo negatyw podczas wymiany błon w kasetach w samochodzie – słowem nic nowego, od czasu do czasu przez swoją głupiznę, a właściwie brak staranności, muszę coś spier... no i muszę tam wrócić, bo budynek jest prze-przepiękny... na szczęście Próchnowo jest tylko 86 km od Wrześni, a nie jak Poraj czy Działoszyn przy „808,2 km” – ok. 250 km) oraz murowany wiatrak „koźlak”, czyli typu holenderskiego w Bracholinie. Dzięki temu znalezisku mój wcześniejszy Holender z Pyzdr nie będzie sam, będzie mu z pewnością weselej (mnie na jego miejscu by było).
Obok Bracholina jest miejscowość Łekno, gdzie przy rozstajach dróg jest taki oto dom mieszkalny, zresztą na sprzedaż (ciekawe za ile?):
Łekno, lipiec 2016, powiat wągrowiecki |
Roszkowo, grudzień 2011 |
Modrze, styczeń 2009 |
Pawłowo Skockie, grudzień 2011 |
Moje obawy, czy do „Ciszy Wielkopolski” włączyć zdjęcia z xpana biorą się z radykalnej różnicy między wielkością negatywu – 24 x 60 mm z jednej strony, a 5 x 7 cala, czyli ok. 130 x180 mm z drugiej. Aż nie chce mi się mnożyć te milimetry, żeby pokazać różnicę wielkości „matrycy”, „formy kopiowej”, jak mówiło się kiedyś w poligrafii, między negatywami z xpana i Wisnera. Różnica jakości musi być znaczna, chociaż – wszystko zależy od skali powiększenia. Różnica jakości obrazu będzie widoczna dopiero przy wielkich powiększeniach – przy odbitkach robionych na arkuszach 30x40, czy nawet 50x60 cm odbitki z xpana (choć nieco gorsze) dają radę, a w druku, jeśli jest dobry, w zasadzie nie do odróżnienia z wielkim formatem. Popatrzmy na przykład na „Metamorphosis” Macieja Fiszera, który fotografował xpanem, tam jakość (rozdzielczość) fotek z xpana w naprawdę dużej książce jest perfekcyjna.
Może więc – nie ma się czego obawiać?
środa, 13 lipca 2016
Wracam do gry – Cisza Wielkopolski
Pruchnowo, powiat wągrowiecki, 10.07.2016 |
Przypomnę, że cykl „Topografia ciszy”, czyli zapomniane dwory i pałace wiejskie w Wielkopolsce też był jej pomysłem, zresztą pani kustosz napisała piękny wstęp do książki o tym samym tytule (drugi tekst napisał Wojtek Wilczyk).
Na blogu będę od czasu do czasu publikował zdjęcia, jakie wywołam i zeskanuję. Do zobaczenia!
Przypomnę też, że „Cisza” zawiera zdjęcia starej zabudowy wiejskiej: mieszkalnej, przemysłowej, folwarcznej, gospodarskiej, z tym, że wówczas fotografowałem tylko obiekty znajdujące się w powiecie wrzesińskim rozumianym historycznie, czyli łącznie z nieodżałowaną gminą Strzałkowo, która dzisiaj należy do powiatu słupeckiego. Cykl był w moich zamierzeniach nawoływaniem do zachowania dla przyszłych pokoleń jak największej części starej zabudowy wiejskiej, ponieważ jest ona materialnym składnikiem naszego narodowego dziedzictwa. Obory, stodoły, chlewy i inne budynki są zabytkami, z czego obecni właściciele czy dzierżawcy najczęściej w ogóle nie zdają sobie sprawy i robią bardzo wiele, żeby ich się pozbyć. Dlatego świadomie i z premedytacją niszczą wszystko co stare, bo to rudery, ogołacając polską wieś z reliktów przeszłości. Szacunkiem otacza się właściwie tylko kościółki i niektóre dwory ziemiańskie, ewentualnie murowane dawne szkoły, które w barbarzyński sposób przebudowuje się na mieszkania. Państwowe służby ochrony zabytków zadają się nie reagować i dają ciche przyzwolenie na rozwalanie zabudowy folwarcznej.
Parę dni temu, po telefonie Ewy Kostołowskiej, przejrzałem ponownie „Ciszę” i z przerażeniem połączonym z niedowierzaniem stwierdziłem, iż mniej więcej połowa rzeczy, jakie „zdjąłem” w latach 2001–2008, już nie istnieje! A stąd płynie prosty wniosek, że moje nawoływanie do nieniszczenia było wołaniem na puszczy! Czy zatem warto było aż tak się trudzić, jeździć rowerem i autem po powiecie z ciężkim sprzętem przez ładnych parę lat? Odpowiedź nie jest łatwa. Skoro i tak, mimo mojego nawoływania, rozwalono tak wiele pięknych rzeczy, to znaczy, że nie było warto, ale jeśli chce się znaleźć w tym jakiś sens, to można jednak powiedzieć: przynajmniej zdjęcia zostały, przynajmniej na zdjęciach kilka stodół, domów mieszkalnych i folwarków, trwa nadal.
Tym razem cykl będzie składał się z odbitek różnych formatów, od 30x40 cm, przez panoramy ok. 20x50 cm, do 50x60 cm. Premiera nastąpi podczas Nocy Muzeów, czyli w maju przyszłego roku, albo rok później. Oczywiście w Śmiełowie. Liczę też na to, że Muzeum znajdzie pieniądze na wydanie książki-albumu. Swój udział w przedsięwzięciu ma mieć też Muzeum Etnograficzne, które też jest filią Muzeum Narodowego.
Przystąpiłem już do pracy, bo czasu – jak na skalę przedsięwzięcia (80-100 fotografii) – jest naprawdę mało. Rozpocząłem od małego rekonesansu w gminie Kostrzyn Wlkp. oraz od pierwszego fotografowania w powiecie wągrowieckim (patrz zdjęcie na początku tego postu), korzystając z zaproszenia Lecha Szymanowskiego, który w galerii Miejskiego Domu Kultury pokazuje moją wystawę „808,2 km” (patrz zdjęcie poniżej – z piątkowego wernisażu).
08.07.2016 MDK Wągrowiec, wernisaż „808,2 km”, z prawej strony stoi (odwrócony tyłem) Krzysztof Szymoniak, który wygłosił bardzo konkretny wstęp; na lewo ode mnie stoi Lech Szymanowski |
poniedziałek, 1 lutego 2016
Janusz Nowacki w Pix.House
W najbliższy piątek, 5 lutego w galerii Pix.House w Poznaniu (ul. Głogowska 35A) o godz. 18.30 rozpocznie się spotkanie autorskie Janusza Nowackiego z okazji wydania przez ProFotografię Moniki Piotrowskiej monografii Janusza pt. „Pejzaże z drogi do ciszy”.
Bardzo cieszę się z tej książki, bo ona się Januszowi po prostu należy. Za dziesiątki lat tworzenia i organizowania życia fotograficznego w Poznaniu i województwie, za dziesiątki, a może setki ludzi zarażonych przez Nowackiego fotografią, za galerię pf i za tak zwany „całokształt”. Wielki ukłon w stronę Moniki Piotrowskiej i Andrzeja Niziołka - za tę książkę. Napiszę swoją opinię o książce, kiedy już będę ją miał, czyli po piątku. To już trzecia książka Nowackiego w ostatnim czasie, po „Twarzach jazzu” i „Lustrach pamięci”. W zapowiedziach spotkania przywoływane są słowa Janusza, jakoby ta książka miała być „podsumowaniem i zamknięciem klamrą tego, co dotąd zrobiłem”, ale ja w to nie wierzę. Jak go znam, to przygotowuje coś zupełnie nowego, coś, czym wszystkich zaskoczy. Ale jeszcze nad tym pracuje...
Bardzo cieszę się z tej książki, bo ona się Januszowi po prostu należy. Za dziesiątki lat tworzenia i organizowania życia fotograficznego w Poznaniu i województwie, za dziesiątki, a może setki ludzi zarażonych przez Nowackiego fotografią, za galerię pf i za tak zwany „całokształt”. Wielki ukłon w stronę Moniki Piotrowskiej i Andrzeja Niziołka - za tę książkę. Napiszę swoją opinię o książce, kiedy już będę ją miał, czyli po piątku. To już trzecia książka Nowackiego w ostatnim czasie, po „Twarzach jazzu” i „Lustrach pamięci”. W zapowiedziach spotkania przywoływane są słowa Janusza, jakoby ta książka miała być „podsumowaniem i zamknięciem klamrą tego, co dotąd zrobiłem”, ale ja w to nie wierzę. Jak go znam, to przygotowuje coś zupełnie nowego, coś, czym wszystkich zaskoczy. Ale jeszcze nad tym pracuje...
Subskrybuj:
Posty (Atom)