wtorek, 7 grudnia 2010

Ostatnie dni przygotowań do składu następnego numeru KF (35)

Najnowszy numer „Kwartalnika Fotografia” będzie nieco inny niż dotychczasowe, a to przede wszystkim dzięki temu, że będzie miał pewien temat przewodni, realizowany kilkoma artykułami. Oprócz tego Czytelnik znajdzie w nim wszystkie znane już wcześniej rubryki stałe, takie jak prezentacje twórczości paru autorów, sprawozdania z festiwali fotograficznych, recenzje książek i albumów fotograficznych, a także Portfolio młodych i kronika wydarzeń. Nie zdradzę na razie co jest tematem przewodnim, bo ma to być niespodzianka pod choinkę - zapewniam, że będzie co oglądać i co czytać. Będzie też - na płycie DVD obszerna prezentacja „Kwartalnika Fotografia”, która oprócz podstawowych informacji o piśmie przypomni już ponad 10-letnią jego historię.

Jutro zaczynamy skład, a w empikach KF powinien pojawić się jeszcze przed świętami, w najgorszym razie między świętami a Nowym Rokiem. Pośpiech wynika m.in. z nowych przepisów o VAT, które od lutego kończą możliwość stosowania zerowej stawki VAT na czasopisma specjalistyczne. W związku z tym ze sprzedaży będą wycofywane w lutym wszystkie czasopisma z zerową stawką. Takie niestety są realia. Okres przejściowy kończy się, zdaje się, z końcem lutego i wtedy nr 35 zniknie z punktów sprzedaży. Nr 36 „Fotografii” powinien zatem ukazać się na początku marca... Kiedy my to wszystko zrobimy?

sobota, 27 listopada 2010

Andrzej odleciał

W czwartek rano na lotnisku Ławica w Poznaniu pożegnałem Andrzeja Jerzego Lecha. Był we Wrześni od chyba 6 października, dwukrotnie przedłużył pobyt o tydzień, więc ostatecznie nazbierało się tego czasu na fotografowanie Wrześni i jej mieszkańców ponad dwa miesiące. Liczę łącznie z prawie trzema tygodniami w maju.

Andrzej wyjechał niezwykle wyczerpany, zwłaszcza psychicznie. Zdaję sobie sprawę - a on o tym mówił wiele razy - jak męczące musiało być dla niego prawie codzienne fotografowanie mniej lub bardziej licznych grup ludzkich. To wielka odpowiedzialność - przed „zdejmowanymi” osobami - żeby wszystko wyszło jak należy. Zdjęcie domu, czy zaułka zawsze można powtórzyć, a zdjęcia 420 biegaczy już nie.

Teraz czeka go nie mniej wyczerpujący etap - wywołanie dwustu negatywów! Każdy osobno, każdy w kuwecie w zupełnej ciemności przez 66 minut (samo wywoływanie, nie licząc przerywania i utrwalania, a potem płukania i suszenia). Jakby na to nie patrzeć wychodzi około 300 godzin „czystej gry”. A potem odbitki - każda wywołana, odbielona, tonowana w tonerze, a potem w herbacie „Ulung”, znowu płukana, wreszcie suszona na sznurku prawie do całkowitej suchości, aby ostatecznie trafić do prasy, która sprawi, że odbitka będzie całkowicie płaska. Benedyktyńska robota... No tak, my analogowi fotografowie tak już mamy...

A potem do pracy przystąpimy my, Wydawnictwo Kropka - mamy wydać książkę, która będzie zawierała najlepsze zdjęcia projektu, czyli... wszystkie fotografie, wszystkich grup. Nie można przecież sprawić zawodu komukolwiek. Książka ma być gotowa na maj 2011, kiedy we Wrześni odbędzie się wystawa Kolekcji Wrzesińskiej Lecha. Wtedy też w Galerii FF w Łodzi w czasie, kiedy będzie odbywał się kolejny Fotofestiwal, zostanie otwarta wystawa retrospektywna Andrzeja Jerzego Lecha. Kuratorem tego pokazu (140 fotografii!) jest Krzysztof Jurecki. Zapowiada się więc w maju mały festiwal Lecha. Rezerwujcie sobie czas!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Transfotografia w Gdańsku i Festiwal Fotodokumentu w Poznaniu

W piątek w Gdańsku wiele godzin spędziłem przeglądając wraz z  autorami portfolia. Było to interesujące przeżycie, a w paru przypadkach spotkanie z bardzo interesującą twórczością i bardzo ciekawymi osobowościami. Cieszę się z tych spotkań. Mam nadzieję, że moje uwagi na coś im się przydadzą, chociaż w każdym przypadku zastrzegałem, że to tylko moje subiektywne widzenie ich twórczości i żeby za bardzo nie przejmowali się tym, co mówię.
Niektóre rzeczy postaram się pokazać w KF-ie, ale teraz nie powiem jeszcze kogo, zresztą czekam na CD z niektórymi pracami. Jeszcze raz powtarzam: było to bardzo interesujące przeżycie, budujące dla mnie w tym sensie, że ponownie przekonałem się, że jest tak wielu młodych zdolnych. I ogromnie zaangażowanych, mających wręcz fioła na punkcie fotografii. Czerpiących wielką przyjemność. Wielu z nich ma przy tym rozległą wiedzę fotograficzną i znajomość twórczości wielu fotografów.

Cieszę się również z nowo poznanych „towarzyszy w fotografii”: Leszka J. Pękalskiego, Pawła Olearki, Michała Szlagi, Oli Księżopolskiej oraz Kuby oraz dwóch Francuzów z Lille, którzy pokazali fotografie z Islandii...

Po siedmiu godzinach, zmęczony, ale szczęśliwy wgramoliłem się do auta i przez noc pojechałem do domu. Nazajutrz, prawie od razu po przebudzeniu znowu auto i Poznań - dzień fotocastu na Fotodokumencie. Kolejne przeżycia, kolejne wzruszenia - znowu kontakt z dobrą fotografią, znowu spotkania i dyskusje - bierne (słuchanie dyskusji, jakie Witek Krassowski prowadził z autorami) i czynne (z Moniką Piotrowską, Mariuszem Foreckim i innymi). No i spotkanie po latach z Saszą Czekmieniewem...

Powrót do domu późnym wieczorkiem... sen.

A dzisiaj, w PF-ie pierwsza wystawa Witka Kanickiego jako kuratora. Magda Hueckel - zbieram siły, chcę jechać, ale czy sił wystarczy? Oprócz tego, ostatnie rozmowy z Dobrzycą o kalendarzu, ostatnie akceptacje i... druk. No i niekończące się rozmowy z kandydatami na radnych, burmistrzów, wójtów... nawet wypić nie ma kiedy... a tak już by się chciało, nie mówiąc o tych „innych sprawach”.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Krzysztof Jurecki odszedł z „Kwartalnika Fotografia”

Na swoim blogu Krzysztof informuje, że zakończył współpracę z KF, a także podaje powody, dlaczego to zrobił. Napisałem co nieco w komentarzach pod tym wpisem. Potem wywiązała się mała dyskusja, ale ja już w niej nie uczestniczę, bo najnormalniej w świecie - szkoda mi czasu na takie dywagacje. Jeśli kogoś to interesuje, to proszę o przeniesienie się na tamtego bloga - Jurecki foto.

W najbliższy weekend jadę przeglądać portfolia w ramach Transfotografii w Gdańsku (sobota), a zaraz potem pędzę do Poznania, żeby zobaczyć Festiwal Fotodokumentu Moniki Piotrowskiej i jej Pro Fotografii. Chcę tam być, chociaż w niedzielę (zaczyna się w sobotę), bo oprócz wielkiej ochoty na tę imprezę (nie tylko fotografia, ale też prezentacje multimedialne), cieszę się na spotkanie z Saszą Czekmieniewem z Kijowa. Przyjeżdża z żoną Nataszą jako autor jednej z wystaw. Parę lat temu gościłem Saszę we Wrześni, gdzie na Prowincjonaliach Filmowych urządziłem mu małą wystawę. Był wtedy u mnie parę dni, zaprzyjaźniliśmy się, miałem do niego jechać w odwiedziny, ale jakoś tak zeszło... Jestem ciekawy co pokaże w Poznaniu. Takie spotkania po latach zawsze są miłe.

Kolejny weekend to obrady jury Salonu Fotografii Artystycznej w Żarach... znowu wyjazd. No trudno, jak się obiecało, to słowa trzeba dotrzymać.

Tak mi się chce fotografować i pracować w ciemni... ale jak na złość nawaliły mi żarówki w powiększalniku i za nic nie mogę ich nigdzie kupić. W moim Durście Laboratorze 138 zastosowano halogeny o amerykańskich parametrach 300 W, 120 V. Sklepy internetowe przyjmują zamówienie, po czym przysyłają zawiadomienie, że jednak „nie mają ich aktualnie na stanie”. I wszystko leży. Chciałem dać Andrzejowi Lechowi pewną pracę (on też mi coś daje), ale nie mogę jej odbić. W planie mieliśmy nawet wspólne posiedzenie w ciemni przy czerwonym świetle z czerwonym winem, a tu takie coś. No po prostu żal dupę ściska, bo Andrzej 10 listopada wylatuje.

Tak w ogóle to mam ogromne wyrzuty sumienia, że tak mało z nim jestem, że nie poświęcam mu tyle czasu, ile bym chciał. Chciałem też nakręcić reportaż wideo na temat jego pobytu we Wrześni. Coś tam jest już zrobione, ale to ciągle mało. Dni uciekają, on tu jest, śpi w hotelu, a my spotykamy się raz na parę dni. Muszę chyba wziąć sobie urlop i pobyć z nim więcej. Jutro jadę jeszcze raz, na ostatnie zdjęcia do kalendarza w Dobrzycy i mam nadzieję zakończyć tę pracę. Boję się tylko, że zleceniodawcy wybiorą nie te zdjęcia, jakie ja bym wybrał... Może moje obawy okażą się bezpodstawne? Oto kilka przykładowych fotek:


Bractwo Kurkowe



Stawek z mostkiem



Strażacy-ochotnicy



Te gęsi gonią i podszczypują!


Polubiłem to miejsce - fotografowanie, nawet na zlecenie jednak zbliża do fotografowanych miejsc, do fotografowanych ludzi. W pomyśle na ten kalendarz zmałpowałem trochę pomysł Andrzeja Lecha, chociaż w moim wydaniu to fotografowane osoby, a nie ja wymyślają miejsce, w którym chcą być uwiecznieni. Poza tym, kalendarz będzie składał się na przemian z fotografii ludzi i parku. Zamierzam również zaproponować wystawę z fotografiami, jakie w Dobrzycy wykonałem.

sobota, 30 października 2010

Ile kosztował projekt Horowitza? Już wiemy!


Tak jak zapowiedziałem w poprzednim wpisie - zapytałem rzecznika prasowego Urzędu Miejskiego  w Poznaniu o koszty projektu. Poniżej odpowiedź:

 Panie Waldemarze,
w nawiązaniu do Pańskiego maila, przesyłam odpowiedzi na poszczególne pytania poniżej. Mam nadzieję, że są one wyczerpujące. W razie dodatkowych proszę o kontakt.
 
- jaki był koszt całego projektu - m.in. honorarium dla artysty, dla kuratorki projektu, jaki był koszt samej ekspozycji (wydruki, stelaże)?
 
Koszt jaki poniosło miasto na przygotowanie projektu, zainstalowanie ekspozycji na Placu Wolności oraz jej promocję, to nieco ponad 240 tysięcy złotych. ( 242 152,46 PLN)

- jaki był finansowy (lub rzeczowy) udział firmy Pozbruk w całym przedsięwzięciu ? (na wystawie jest duży podpis tej firmy, więc można odnieść wrażenie, że to ona jest sponsorem całości - W.Ś.)
 
Firma Poz – Bruk udostępniła helikopter wraz z pilotem podczas sesji zdjęciowej, realizowanej przez Horowitza w czerwcu.
 

- czy planowane jest wydanie książki lub innej publikacji z poznańskimi pracami Horowitza?
 
Tak. Miasto Poznań planuje wydanie publikacji w formie albumu ze zdjęciami Ryszarda Horowitza. (zapytałem kiedy, na co otrzymałem odpowiedź: Ten projekt jest dopiero w fazie początkowej. Sprawdzamy oferty różnych wydawnictw, szukamy najodpowiedniejszego pomysłu na tę publikację, itp. Stąd nie jesteśmy w stanie określić w tym momencie kiedy miałaby się ukazać.Pozdrawiam,Damian Zalewski)

- czy miasto dysponuje prawami do wykorzystania prac np. w swoich materiałach promocyjnych?
 
Tak miasto nabyło autorskie prawa majątkowe m.in. do wykorzystania prac oraz ich adaptacji we wszelkiego rodzaju dostępnych formach promocyjnych. Prawa te są nieograniczone czasowo i terytorialnie.

- co to znaczy, że Ryszard Horowitz został ambasadorem Poznania w staraniach o Europejską Stolicę Kultury - czy umowa określa jego (i miasta) obowiązki w tym zakresie? czy jest jakiś plan, czy harmonogram tych (Horowitza) działań?
 
Ryszard Horowitz – wybitny polski fotograf światowego formatu, prekursor komputerowych modyfikacji fotograficznych i jeden z kluczowych specjalistów w zakresie fotografii reklamowej, laureat wielu nagród i wyróżnień, został Ambasadorem ESK 2016, wspierając swoim autorytetem i nietuzinkową osobowością Poznań w staraniach o ten prestiżowy tytuł. Wystawa „Poznań w wyobraźni Ryszarda Horowitza” stanowiła integralną część tych starań głównie w zakresie promocyjnym.
Współpraca Miasta z Panem Horowitzem nie była związana żadną umową. Fotograf wyraził chęć zostania Ambasadorem Poznania i wsparcia naszej kandydatury w staraniach o tytuł ESK 2016 w odpowiedzi na oficjalnie wystosowane przez Miasto zaproszenie.
Pozdrawiam,
Damian Zalewski
Biuro Promocji Miasta / City Promotion Office

Urząd Miasta Poznania / Poznań City Hall
Plac Kolegiacki 17, 61-841 Poznań 
tel. kom.: +48 600 487 481
tel.: +48 61 878 58 34

damian_zalewski@um.poznan.pl 
www.poznan.pl 
No to tyle na ten temat...

poniedziałek, 25 października 2010

Horowitz w Poznaniu

Wczoraj widziałem wystawę Ryszarda Horowitza na Placu Wolności w Poznaniu. Została otwarta parę tygodni temu, a prace na niej pokazane są plonem pobytu autora w tym mieście. Jest więc autorską wizją stolicy Wielkopolski. Jak napisano we wprowadzeniu do wystawy „prace pokazują najpiękniejsze zakątki Poznania” (cytuję z pamięci). Podzielono je na trzy części - obrazy nieprzetworzone komputerowo, przetworzone (fotokompozycje) oraz z lotu ptaka (z helikoptera) i z podnośnika hydraulicznego. Całość - około 40 wielkoformatowych wydruków odpornych na deszcz, słońce i wiatr - ulokowano na efektownych (czytaj: drogich) stojakach, co ma budzić szacunek dla dzieł „nowojorskiego twórcy światowej klasy”, no i - jak przypuszczam - dla sponsora, firmy Pozbruk, której oczywiście bliżej nie znam. Jak ustaliłem, czytając artykuły z prasy poznańskiej, głównym sponsorem przedsięwzięcia jest miasto Poznań, które w ten sposób chce pozyskać „ambasadora” do jego starań o Europejską Stolicę Kultury.

Wysłałem zapytania o pieniądze do rzecznika prasowego prezydenta Poznania, czekam na odpowiedzi.

Od strony artystycznej, projekt jest kompletną porażką. Aż przykro to pisać. To, co mogło niektórych bawić 30 lat temu, czy nawet 20, dzisiaj może już tylko żenować... Nie wiadomo wręcz co powiedzieć, kiedy się stoi przed niewątpliwie „wypasionymi” planszami. To musiało kosztować sporo pieniędzy. Niestety, Mistrz nie był formie... Poza jedną pracą - secesyjną kamienicą w chmurach - nie ma zupełnie nic ze starego dobrego Horowitza. W dobie powszechnej dostępności do fotoszopa nikogo już takie zabawy z obrazem nie bawią... no chyba uczniów podstawówek.

Okazuje się, że najmowanie gwiazd nie gwarantuje niczego...

czwartek, 21 października 2010

Kolejorz w Manchesterze

Widziałem ostatnie 7-8 minut meczu Lecha z MC. Wynik cholernie daleko od okey, ale kompletnej poruty chyba nie było. To, co widziałem, czyli końcówkę meczu, pozwala mi wyrazić nadzieję, że w całym meczu nie było aż tak źle, lechici jakoś tam sobie radzili z milionerami z Wyspy. „I nagle jeden szczegół wzrok mój przykuł...”, czyli dźwięk w tle - nasi kibole darli papy tak, że zagłuszyli gospodarzy: „Kolejorz gola, my chcemy Kolejorz gola, Kolejorz gola, my chcemy Kolejorz gola!” Pamiętam tę „pieśń” z lat 70., kiedy jako młody chłopak jeździłem na mecze, które jeszcze wtedy Lech rozgrywał na stadionie Warty na Wildzie. Największą gwiazdą był wtedy Roman Jakóbczak (Jakubczak?) z... no skąd? Oczywiście z Wrześni. On był w drużynie Orłów Górskiego na mistrzostwach w 1974, ale go nigdy nawet w składzie na ławie rezerwowych Wielki Kazimierz nie posadził. Kiedyś „Przegląd Sportowy” relacji z meczu Lech Wisła w Poznaniu dał tytuł: „Jakubczak - Wisła 4:1”, bo „Jakub” strzelił 4 bramki.
Łezka się w oku kręci...

piątek, 15 października 2010

Posłuchajcie mnie w radio

http://www.radiomerkury.pl/informacje/pozostale/subiektyw-obiektyw-na-wrzesnie.html

Miłych wrażeń!

środa, 13 października 2010

Nowy KF (34) już w sprzedaży

Właśnie do punktów sprzedaży i prenumeratorów trafia najnowszy - trzeci w tym roku! - numer „Kwartalnika Fotografia”. Szczegóły, jak zwykle, można znaleźć na www.fotografia.net.pl. To dla mnie i  Oli zawsze powód do zadowolenia, że znowu udało się coś puścić...
Trochę długo to trwało w drukarni, ale cóż poradzić...
Jak tylko zakończyliśmy pracę nad numerem 34, zabraliśmy się już za następny, który ma być nieco inny niż poprzednie, ponieważ będzie miał swoją tematykę przewodnią. Nie zdradzę teraz szczegółów, czyli np. tego tematu, ale zapewniam, że zaskoczymy Was.

Teraz parę słów o mojej osobistej twórczości, którą ostatnio strasznie zaniedbuję - sprawy służbowe napierają na mnie z taką siłą, że po prostu czasu i sił nie starcza, żeby cieszyć się własnymi dokonaniami. No i są obiektywne przeszkody - wczoraj np. z kochaną Finlandią smakową i bezsmakową poszedłem do mojej ukochanej ciemni, aby po wielomiesięcznym wywoływaniu tylko negatywów, wykonać w końcu jakieś kopie... no i spieprzyłem wiele kartek (jakiś wpływ miała na pewno Finlandia, ale tylko „jakiś”), bo okazało się, że żarówki w powiększalniku (mam Dursta 138, w którym mogę powiększać nawet negatywy 5x7 cala!) nie świecą równo z obu stron. Jedna po prostu dożywała swoich chwil... nie miałem zapasowej, a właściwie dwóch zapasowych, bo lepiej tak jak w aucie opony, zmieniać parami, więc zabawa skończyła się, choć tak przyjemnie zaczynało być, bo prawie udało mi się skopiować dwie całkiem udane fotografie z Piłki (szkielet i sam most). Już wiem, że to będą udane zdjęcia, ale powiększalnik musi być sprawny... Matowy papier Ilforda jest po prostu cudowny! Dzisiaj rano przy pomocy mojego firmowego informatyka i złotej rączki, a także fotografa, Tomka Kopruckiego, usiłowałem zakupić nowe żarówki, ale takich panie we Wrześni nie dostanę nigdzie: halogen 300 W i 120 V to towar zbyt luksusowy. Na szczęście w internecie, gdzie „jest wszystko”, udało nam się znaleźć i zamówić. Oby przyszły jak najszybciej - 40 zł/szt., czas żywotności - 35 godzin... Osram się nazywają i oby nie były adekwatne do nazwy...

Jestem w trakcie realizacji kalendarza dla Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy (koło Pleszewa), ale to zlecenie nie jest pewne, bo na papierze zlecenia nie mam. Wysłałem im propozycję cenową, ale odpowiedzi jeszcze nie dostałem. Wykonałem na razie kilka zdjęć próbnych. Oto one:






To ostatnie zdjęcie (z ludźmi) to uczestnicy pleneru malarskiego - pierwszy z lewej Jarek Klupś, który wykonał świetną fotoinstalację przekształcając strych biblioteki w camera obscura, na ścianach której widoczne były park i pałac - kalendarz ma się składać zarówno z „pięknych” zdjęć zespołu pałacowo-parkowego, jak i zdjęć ludzi w jakiś sposób związanych z Dobrzycą

 Zauważyłem, że ostatnio bardzo bliski staje mi się format panoramiczny. Mój poręczny i lekki hasselblad x-pan to doskonałe narzędzie. Kiedy załaduje się go czułym filmem, to można obywać się bez statywu i strzelać foty z łapy, co jest niezwykle przyjemne. Przyzna to każdy, kto najczęściej posługuje się ciężkim sprzętem...

A jutro, 14 października swoje 38. urodziny obchodziłby Eryk. Na pewno obchodzilibyśmy je razem (bo każda okazja jest dobra, żeby sobie „pogadać”, np. o fotografii). Ale Jego już nie ma. Września jednak pamięta - pojutrze na Fotodialogu 3 (patrz www.fotodialog.info) bliski przyjaciel Eryka, Bartek Myszkiewicz pokaże nieznane i niepublikowane fotki z Erykiem. A na tej samej imprezie Andrzej Jerzy Lech pokaże szanownej frekwencji to, co do tej spory zrobił we Wrześni w ramach projektu „Subiektyw, czyli kolekcja wrzesińska”. Ma być ciekawie. Wszystkich, którym Września po drodze zapraszam na piątek, 15.10.2010, kino Trójka, wstęp wolny, bufet obficie zaopatrzony...

wtorek, 24 sierpnia 2010

Niedługo urlop!



Na torach... fot. W.Ś.

Nie wiem, jakie to zwierzę zakończyło swój żywot na torach w okolicach Drawskiego Młyna - pies to, czy kot? Zginął, czy - zwyczajnie - wyzionął ducha? Akurat na torach, na moście nad Notecią? Kiedy pierwszy raz byłem na tym moście nie zainteresowało mnie rozkładające się ciało, dopiero później, kiedy zobaczyłem film o Sally Mann, postanowiłem wrócić w to miejsce i uwiecznić to miejsce, to zdarzenie. Przypomniało mi się zdjęcie Eryka, który kiedyś na wieży w CK Zamek znalazł szkielet ptaka. To dość specyficzne i niezwykłe doznanie - fotografowanie szczątków istoty niegdyś żywej. Wyobraźnia pracuje, domysły krążą po głowie - jak do tego doszło, czy cierpiało, czy może ktoś je tu tylko podrzucił...
W zeszłym tygodniu odwiedziłem plener malarsko-fotograficzny służb mundurowych w Grzybowie. Puściłem im film o Sally Mann. Po projekcji zapadło długie milczenie, a potem jeden z policjantów mówi: - Na co dzień stykam się ze śmiercią, z wypadkami, w których giną ludzie. Dlatego nie robią na mnie wielkiego wrażenia sceny z rozkładem zwłok, czy poranionym ludzkim ciałem, krwią. Wzrusza mnie jedynie śmierć dzieci w wypadkach, ale film był mocny...


Grzybowo 2010 - policjanci, strażacy, celnicy, księża i... wojowie. Fot. W.Ś.

Dwie książki mnie zachwyciły ostatnio - „Melodia dwóch pieśni” z fotografiami Marka Powera (pisaliśmy o nich w KF przy okazji sprawozdania z Miesiąca Fotografii w Krakowie) oraz „Bohemia” Jana Reicha, zmarłego niedawno wybitnego fotografa Pragi i całych Czech. Obie książki gorąco polecam - obie pozycje sytuują się w nurcie dokumentalnym, lecz każdy autor wychodzi z odmiennych założeń artystyczno-estetycznych. Różnica tkwi nie tylko w tym, że Power jest kolorowy, a Reich czarno-biały. Różne jest przede wszystkim myślenie fotograficzne. U Reicha widać wielką miłość do swojego kraju (patrzcie, jakie Czechy są piękne i pełne zabytków!), natomiast u Powera dominuje chłodne podejście „sprawozdawcze” i jakby a-estetyczne. Power nie tworzy „ładnych” obrazków, chociaż i u niego zdarzają się „piękne” ujęcia, natomiast u Reicha są tylko urodziwe widoczki. 
Nic na to nie poradzę, że chociaż tak różne, podobają mi się i jedne i drugie zdjęcia. Widocznie poruszają różne struny mojej wrażliwości. Dodatkowym walorem „Bohemii” jest też jakość druku, porażająca... 

czwartek, 29 lipca 2010

Pojechałem na plener, czyli Piłka 2010


Sławkowi Tobisowi udało się to, co nie udało się nikomu przez ostatnie 15 lat, a mianowicie wyciągnąć mnie na plener. Od czasu wyprawy w Rudawy Janowickie ze szkołą jeleniogórską w latach 90., nie jeździłem na takie imprezy, i to nie dlatego, że nie lubię spartańskich warunków, w jakich takie imprezy najczęściej się odbywają, ale z powodu mojego chrapania. Nie chciałem po prostu nikomu psuć imprezy, bo trzeba wiedzieć, że nie jestem zwyczajnym chrapokiem, lecz ekstremalnym. Ba! - zdiagnozowanym przez Przychodnię Leczenia Patologii Snu AM w Poznaniu. Cierpię na „obturacyjny zespół bezdechu sennego”, a z tym już żartów nie ma. Od paru miesięcy śpię ze specjalną maską na twarzy połączoną rurą ze specjalnym aparatem - „inteligentną” pompą tłoczącą we mnie powietrze, kiedy przestaję oddychać (bezdech). Mniejsza o medyczną stronę mojej osoby, ważne, że pojechałem na plener, zresztą bez pompy...
To już trzeci plener, jaki Sławek zorganizował w miejscu, gdzie od dziesięciu lat jest szczęśliwym posiadaczem domu letniskowego. Miejscowość nazywa się Marylin (nie udało mi się ustalić, czy to na cześć Marylin Monroe) i leży na skraju Puszczy Nadnoteckiej. Dokładnie rzecz biorąc jest to powiat trzcianecko-czarnkowski, gmina Drawsko (nie mylić z Drawskiem Pomorskim). Jest to jeszcze Wielkopolska. Cały rejon ma bardzo ciekawą historię, zwłaszcza XX-wieczną - w pobliżu jest Miedzychód, Krzyż, Wieleń i właśnie Piłka, gdzie na plebanii bardzo rzutkiego księdza znaleźliśmy darmową gościnę w postaci noclegów, posiłki w miejscowej restauracji fundował wójt Drawska (bardzo sympatyczny facet o imieniu Marek). Większość terenu stanowią lasy, płynie tam przede wszystkim Noteć, niedaleko jest Drawa. Przed II wojną światową przez miejscowości tej gminy przebiegała granica polsko-niemiecka, która płatała czasem figle: jeden z ówczesnych gospodarzy do wychodka musiał chodzić... za granicę.
Najciekawsze dla mnie było jednak spotkanie z bardzo dobrymi - choć trochę innymi niż ja - fotografami i interesującymi ludźmi: Maciejem Kuszelą, Sławojem Dubielem, Grzegorzem Jarmocewiczem oraz oczywiście Sławkiem Tobisem. Rozmowom o fotografii nie było końca, na fotki chadzaliśmy raczej osobno lub dwuosobowymi grupkami, wspólnie jedliśmy, popijaliśmy (delikatnie) i oglądaliśmy filmy o fotografach. Trzeba bowiem Państwu wiedzieć, że po czwartkowych upałach w piątek i w sobotę lało jak cholera, więc przez długie godziny z fotografowania były nici. Kurator pleneru nie stawiał nam żadnych ograniczeń, ani żadnych zadań, podpowiadał jedynie, gdzie można spotkać coś interesującego. Dobrze, że miałem auto, ponieważ bardzo się przydawało - Drawski Młyn np. to prawie 10 km od Piłki. Jest tam m.in. świetny stopień wodny na Noteci, którego fotografowałem do upojenia moim przepięknym drewnianem wisnerem 5x7 cala (jak się okazało w domu tylko mniej niż połowa błon z tej kamery nadaje się do odbicia, reszta była zaświetlona w trzy dupy i trafiła do kosza. Nie wiem co się stało, prawdopodobnie coś nie tak jest z kasetami lub też niestarannie umieściłem je w kamerze. Fragment stopnia wodnego w Drawskim Młynie wygląda tak:




 To fragment śluzy przy stopniu wodnym, niestety trochę zaświetlony...

Honor Wisnera uratował most kolejowy, który został przeze mnie zdjęty z narażeniem życia, bowiem jest to dość ruchliwa trasa do Szczecina. Na szczęście most jest na długim i prostym odcinku, więc nadjeżdżającego żelaznego potwora widziałem z kilkusetmetrowym wyprzedzeniem. 

Z mostu zszedłem nad rzekę, w gęstwinę, aby nie patrząc na szalejące komarzyce, uwiecznić most od strony wody - niestety ta błona była całkiem zaświetlona - wielkie nadzieje, jakie wiązałem z tym ujęciem okazały się płonne.

Resztę fotek, jakie przywiozłem z pleneru wykonałem już starym, dobrym, metalowym cambo 4x5 cala. Wszystkie wyszły, przynajmniej w sensie technicznym


Chwiejce Stare


Chwiejce Stare


Chwiejce Stare


Pod wpływem filmu o Sally Mann oraz tego, co pokazali Maciej, Grzegorz i Sławek (nie Sławoj!), którzy przy pomocy różnych sposobów (analogowych i cyfrowych) lubią zakłócać realizm obrazu fotograficznego, postanowiłem i ja przynajmniej raz zrobić coś innego niż robię „na co dzień”, czyli... zdeformować nieco obraz. Wykorzystałem do tego pochyły. Przekrzywiłem po prostu tylną ściankę, co pozwoliło „rozostrzyć” plany. Zawsze maksymalnie zamykam przesłonę, tym razem działałem przy całkowicie otwartej, aby maksymalnie zmniejszyć głębię ostrości i aby mieć na matówce całkowitą kontrolę nad tym, co będzie ostre, a co rozmyte. Oto efekty: 


Piłka


Przed Piłką


Piłka - na plebanii

Wczoraj rozesłałem do przyjaciół zapytanie - które fotki lepsze - ostre, czy rozmyte? Większość opowiedziała się za tradycyjnymi, ostrymi na całości kadru...
Długo będę wspominał ten plener i nowych przyjaciół, jakich tam poznałem. 

piątek, 9 lipca 2010

Sądowe obrazki...

Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń i rzeczywistych osób jest zupełnie przypadkowe. To oczywiste.
Przed Wysokim Sądem zeznaje dobrze utrzymany mężczyzna, jest świadkiem powołanym do tej roli przez młodą kobietę. Jak zauważy później obrońca (płci żeńskiej) pozwanego: - Mówię ci to jako kobieta, ta kobitka była ubrana w ciuchy i buty z najwyższej półki... Jemu też nic nie brakuje - raczej wysoki, szczupły, z niewielkim brzuszkiem, wąskim tyłeczkiem i takimiż barami, wątłymi rączkami, staranną fryzurą. Inteligentny, głos pewny, mocny, wyważony, dobrze przygotowany do zeznań. Lekcje odrobione, akta różnych spraw dokładnie przeczytane i zapamiętane, w najdrobniejszych szczegółach. Precyzja godna fizyka, czy innego chemika lub farmaceuty. Dobrze mu poszło.
Mimo nieciekawego początku, bo sądowa procedura wymaga zadania krępującego pytania o wiek, poszło mu dobrze. - Ile pan ma lat? - pyta sędzina. Chwila milczenia. - Ja? Ile mam lat? - 48... a właściwie... 49. I spojrzenie zbitego psa w jej kierunku. Nie sędziny, tylko młodej pani, dla której postanowił zeznawać. Czy coś się wydało? Powiedział coś, czego ona nie wiedziała? Podstarzały plejboj udawał młodszego?!

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Prosto z mostu - inauguracja

Z dziką rozkoszą uprzejmie donoszę, że parę dni temu rozpocząłem w końcu realizację mojego nowego wiekopomnego cyklu zatytułowanego „Prosto z mostu” (załączeniu pierwsza fotka). Jest on efektem długiego namysłu nad marnością (i wspaniałością!) świata. Wymyślenie go zajęło mi trochę czasu, ale - patrząc na pierwszą realizację - sami przyznacie, że warto było czekać. „Prosto z mostu” nie doczekało się jeszcze manifestu, czyli instrukcji obsługi, czyli tego, co jest niezbędne w dzisiejszej fotografii i z mojej strony się nie doczeka. W tym momencie otwiera się wielkie pole do popisu dla fotograficznych myślicieli współczesności, dla najtęższych głów - nie chcę im zabierać przyjemności objaśniania maluczkim wielkości mojego cyklu...
Pragnę jedynie poinformować, że już samo fotografowanie drewnianą kamerą Wiesnera (5x7 cala) sprawia mi nieprawdopodobną frajdę. Także to, co dzieje się później.
Tak, fotografia wciąga, smakuje mi coraz bardziej, nigdy mi się nie przeje. Jestem tego pewien. Umrę, kiedy oślepnę...
Otrzymałem dzisiaj zaproszenie od Andrzeja Saja do wzięcia udziału w wystawie fotografii czystej w Jeleniej Górze w październiku. Jestem szczęśliwy i zaszczycony, a może niegodny...
Tego szczęścia nie zburzy mi nawet wiadomość od mojego prawnika, że przed sądem pierwszej instancji przegrałem 35 tysięcy w sporze z KAF B. Słota o zapłatę za druk Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu.

Widać, zamiast biznesem powinienem zająć się fotografią...

wtorek, 1 czerwca 2010

To właściwie trochę niestosowne, że tu teraz coś piszę, bo jakby nie patrzeć ten blog, to jakaś tam forma autopromocji i - nie oszukujmy się - promocji KF i innych inicjatyw wydawniczych Wydawnictwa Kropka. Czyli - w jakimś sensie przedsięwzięcie merkantylne i komercyjne. A stało się tak, że w wypadku samochodowym w piątek, 28 maja zginął bardzo bliski mi człowiek, Roman Bochnak, mój teść (r. 1932), z Koszalina. Jechał do mnie, do Wrześni. Mój Romuś. Nie będę o Nim pisał, nie będę go opisywał, ani też nie będę wymieniał jego „zasług”.
Wspomnę tu tylko o tym, że był dla mnie tak ważny, że od piątku nie myślę o niczym i nikim innym, że to dla mnie wstrząs. Że niniejsze pisanie to forma terapii. Wybaczcie. Nie umiem pogodzić się z tym, co się stało, pisząc szukam ulgi. Jeszcze raz - wybaczcie mi...
Zapis z mojego „Pamiętnika...”:
„(...) Trudno mi bez niego, to takie nierealne, surrealne - jestem w Szczecinku Jola na oddziale u mamy (ja też, kiedy pozwalają), jakieś 100-200 metrów obok bloku szpitala Roman w prosektorium czeka na sekcję, a ja jakieś sto metrów od tego prosektorium siedzę na promenadzie na ławce na brzegu jeziora, gdzie kilkaset metrów od brzegu zainstalowano elektrownię wodną (chyba). Siedzę i pytam siebie - co to za „ustrojstwo” (termin Romana)? I po chwili uświadamiam sobie, że Romuś by mi wszystko wytłumaczył - co to jest za konstrukcja, jak to działa, ile dziennie prądu daje, itd. Ale już nie wytłumaczy”.
Romusiu kochany, gdzie jesteś?
Śmierć, z którą tak bezpośrednio i tak boleśnie spotkałem się w ostatnim czasie, nie była jedynym z nią spotkaniem. Parę dni wcześniej - jeszcze w maju - spotkałem się ponownie, tym razem z jej niewyobrażalnym wymiarem (ze  zjawiskiem niepojętym - Holocaustem), czyli z książką Mikołaja Grynberga o jego doświadczeniu Aschwitz. Porażająca lektura; płakałem czytając zapisy rozmów, spotkań, oglądając zdjęcia. O holokauście nie da się zapomnieć, nie da się go pojąć; on mnie rozpierdala.  I jeszcze tyle piękna i ciepła i emocji na Fotofestiwalu w Łodzi - Toledano, Studziński i inni. Byłem też w Krakowie, widziałem oryginały Brytyjczyków... A w Szczecinku nad brzegiem jeziora, między prosektorium z ciałem Romusia Bochnaka, oczekującym na sekcję, a szpitalem, gdzie jego o rok starsza żona żona dochodziła do siebie po wypadku nie wiedząc, że jej mąż nie żyje - czytałem „Historie fotografii polskiej” Adama Mazura. Czysty surrealizm. To była niedziela, 30 maja. Potem pojechałem do Wrześni, wypełniać bieżące obowiązki wydawnicze (np. wypłaty dla pracowników), a moja żona została w szpitalu przy swojej mamie.
We Wrześni - finisz składu kolejnego numeru KF + praca nad „Wiadomościami Wrzesińskimi”. Robię, to, co normalnie robi Jola i ja. I latam wokół spraw pogrzebowych. Otrzymuje wiele mejli ze współczuciem - to nic nie pomaga, ale jest miłe. Dziękuję za wszystko. Kochałem Romusia, dzisiaj płaczę.
Tęsknię do normalności. Doświadczenie śmierci zmienia mnie - uświadamia, co ważne. To takie banalne, ale...

czwartek, 27 maja 2010

Dzisiaj odwiedził mnie Rafał Swosiński, dla przyjaciół po prostu Swoś (nie mylić z Wosiem). Przyjechał do Wrześni po pierwsze po to, aby zobaczyć wystawę Bogdana Konopki, a po drugie - żeby fotografować Wrześnię. Tak po prostu, dla siebie. Rafał był 10 lat temu na plenerze we Wrześni, który zorganizowaliśmy z Erykiem. Wtedy właśnie zrobił jedną z najlepszych fotek całego pleneru: dziewczynkę z kółkiem do hola hop (tak to się chyba nazywa?) wciśniętą między cudownie oświetlone i odrapane ceglane ściany. Do dziś mam tę fotkę w pamięci. A „konkurencję” na plenerze miał mocną: Bogdan Konopka, Wojtek Zawadzki, Ewa Andrzejewska, Janusz Nowacki i jeszcze paru.
Wielką zaletą Swosia jest jego pogodne i optymistyczne usposobienie, pełne nieustającego zachwytu nad dobrą fotografią i urodą świata. To dzisiaj dość rzadka cecha, nie tylko u fotografów. Lubię go i cenię jego twórczość, od dawna namawiam go, żeby przygotował jakiś mocny zestaw autorski, żebym mógł go zaprezentować w KF, ale on stale obiecuje, że to zrobi i... nie robi. Być może jego dzisiejszy przyjazd zwiastuje pozytywne zmiany. Oby.
Pokazał mi kominy, które od paru lat fotografuje. Te ceglane, które często pozostają po wyburzanych fabrykach czy rzeźniach lub piekarniach. To, co mi pokazał, to nie były te właściwe dzieła, czyli fotografie analogowe czarno-białe lub kolorowe, lecz dokumentacja cyfrówką, ale i tak dało mi to pewne pojęcie o tym, co Rafał dziś robi. Równolegle realizuje oczywiście wiele innych tematów - z Chodzieżą, z której pochodzi, na czele. Umówiliśmy się, że przyjedzie na dłużej.
Weekend coraz bliżej, teściowie z Koszalina przyjadą, dzieci z dziećmi też pewnie wpadną na dzień lub pół i... jakoś zejdą bez fotografii kolejne „wolne” dni...




A KF nr 33 powstaje, w pocie czoła. Do napisania mam jeszcze parę rzeczy, np. sprawozdanie z Fotofestiwalu w Łodzi, recenzje kilku świetnych książek o fotografii, jakie ukazały się niedawno oraz o pewnym włoskim fotografie, który penetruje zupełnie nie-włoskie miejsca.
Nie wiem, czy już tu pisałem o GrandFroncie, ale co tam, najwyżej się powtórzę, każdy wiek ma swoje prawa, więc proszę mi wybaczyć. Wydawnictwo Kropka otrzymało 2 wyróżnienia - w kategorii pism branżowych i hobbystycznych KF za okładkę nr 28 (ze zdjęciem Mikołaja Długosza z „Real Foto” - nóżki z lakierowanymi punktowo bucikami, według projektu Aleksandry Śliwczyńskiej-Kupidury) oraz w kategorii gazet lokalnych - 1000. numer „Wiadomości Wrzesińskich” (według projektu Tomka Wojciechowskiego). Wyróżnienia zawsze cieszą, chociaż po cichu liczyłem na więcej...

środa, 26 maja 2010

Nie jestem w stanie opisać wszystkich swoich emocji, a nawet zdarzeń, których ostatnio jestem udziałem. Czuję się jak na karuzeli, którą nieopacznie włączyłem, której nadałem ruch, ale - niestety - nie umiem jej zatrzymać... Mam wrażenie, że chociaż robię dużo, działam na wielu frontach, to niczego nie robię dobrze.  A jeszcze jest tak, że mam świadomość tego, że niczego, co robię nie robię dobrze. „Musze się zredukować, muszę się zredukować... pierdolę prawie codziennie, ale się nie redukuję! Nadmiar, nadmiar. Za wiele chcę. Nie potrafię z niczego zrezygnować, mam chore ambicje bycia dobrym we wszystkim czym się zajmuję. Wiem, że to chore, ale co z tego, że to wiem? Śliwczyński jestem. „Obiektywnie” patrząc (cudzysłów bierze się ze starej złotej myśli własnej roboty, że „Obiektywny jest tylko Pan Bóg, a człowiek jest zawsze subiektywny”, która od wielu lat jest mottem „Moim zdaniem”, stałej rubryki w „Wiadomościach Wrzesińskich”, jest też taka zakładka na portalu www.wrzesnia.info.pl) robię dużo, ale po pierwsze - chciałbym robić więcej, a po drugie - to, co robię chciałbym robić lepiej.
Boję się, że umrę, albo zabiję się gdzieś po drodze i tak zostanie, jak jest. Czyli - Śliwczyński bez dorobku, wiecznie krzątający się, zajmujący się „sprawami”, wiecznie odkładający to, co najważniejsze na „jutro”, na „zaś”.
No dobra, kończę - żona mówi - kończ to pisanie... wkur... mnie, znowu siedzisz przy kompie. Rozumiem ją.

niedziela, 16 maja 2010

Konopka, Lech, Kraków, Łódź, Środa Wlkp...

Powoli dostaję zadyszki... od wydarzeń, zdarzeń, emocji. Mój ostatni tydzień:
- niedziela 9.05. - spotkanie na Fotofestiwalu w Łodzi - Jak miasto może promować fotografię a fotografia miasto - w towarzystwie Bogdana Konopki i Tomasza Kałużnego, burmistrza Wrześni. Mówiliśmy o Kolekcji Wrzesińskiej
- poniedziałek - Września - montaż wystawy Bogdana Konopki we Wrześni + pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska, grałem też w piłkę na Orliku
- wtorek - Września - wernisaż Bogdana Konopki - pierwsza część Kolekcji Wrzesińskiej
- środa - pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska
- czwartek - Środa Wielkopolska - wernisaż mojej wystawy („Cisza)
- piątek - Warszawa - kwatera główna Agory na Czerskiej - spotkanie z szefostwem „Gazety” - szkolenie zorganizowane przez Stowarzyszenie Gazet Lokalnych + podobne spotkanie w redakcji „Pulsu Biznesu”
- sobota - Września - pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska + kolacja z Lechami - Andrzejem i Magdą
- niedziela - dzisiaj - ostatni dzień pobytu we Wrześni Magdy i Andrzeja Lechów - smutno, bo tyle do powiedzenia, tyle do wysłuchania... Wieczorem pożegnalna kolacja z burmistrzem. W południe byłem w lesie pobiegać z Jolą (człowiek, kobieta, biała, narodowości polskiej, żona z pierwszego małżeństwa) i Kropkiem (pies rasy berneński pies pasterski). Po południu zamierzam sfotografować A.J. Lecha. Rozmowy na wideo już nie zdążę zrobić, była planowana na jutro, ale nie udało się przebukować lotu na wtorek...

W mijającym tygodniu wykonywałem też wszystkie swoje normalne, bieżące obowiązki związane np. z redagowaniem „Wiadomości Wrzesińskich” i wiele, wiele innych...

Trwają przygotowania: do czwartkowego (20.05) spotkania na Miesiącu Fotografii w Krakowie, do oddania do składu najnowszego numeru KF, do reorganizacji redakcji „Wiadomości Wrzesińskich”, portalu www.wrzesnia.info.pl, „Kwartalnika Fotografia” i portalu www.fotografia.net.pl, do budowy nowej siedziby Wydawnictwa Kropka - to efekty wizyty w Agorze. W poniedziałek, 24.05. gala GrandFrontu - znowu nagrody lub wyróżnienia dla KF i WW...

Poniżej - Andrzej Jerzy Lech podczas fotografowania uczestników Warsztatu Terapii Zajęciowej we Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska - fot. Waldemar Śliwczyński



Na fotografowanie czy pracę w ciemni nie mam kompletnie czasu. Cierpię z tego powodu... Ale to się zmieni!

poniedziałek, 3 maja 2010

Nic nie robię

Aż wstyd przyznać się do tego, ale to prawda, więc przyznać się trzeba: nic nie robię fotograficznie, nie fotografuję, nie wywołuję. Ale za to myślę, planuję, rozważam. Czyli jednak fotografuję! Bezkamerowo, bezstykowo, bezpowiększalnikowo. Czysty konceptualizm. Dzieło idealne - czysta idea, bez ciała. I bezstresowa, bo nie trzeba niczego pokazywać, nie trzeba wysłuchiwać pochwał (oby szczerych) i krytyk (oby kompetentnych)...
Tak fotografia - nie analogowa i nie cyfrowa - idzie dalej niż te rodzaje. Jeśli pierwsza nie istnieje bez komponentu materialnego, druga jest wirtualna, czyli jest pewnym układem zer i jedynek (których ontologiczny status jest problematyczny - to ta moja, czysto myślowa fotografia (nie potrzebuje ani materiałów fotograficznych, ani sprzętu, ani komputerów i innych urządzeń rejestrujących, nośników, etc.) potrzebuje istnienia tylko mojego umysłu, wrażliwości, serca. Nawet odbiorca zewnętrzny wobec mnie nie jest dla niej niezbędny... Faktycznie granice mojego świata są granicami mojej kreatywności.
Taki rodzaj fotografii jest też o wiele tańszy, w ogóle nic nie kosztuje, a więc stać na nią każdego, nawet bezdomnego spod mostu...

niedziela, 25 kwietnia 2010

Nagroda za Konopkę

Damian Idzikowski, dziennikarz „Wiadomości Wrzesińskich” otrzymał wyróżnienie w prestiżowym, dorocznym  konkursie dziennikarskim SDP Oddział Wielkopolska, za tekst pt. „Człowiek światłoczuły” będący reportażem z fotografowania przez Bogdana Konopki Wrześni w 2009 roku. Oto ten artykuł:


Człowiek światłoczuły
Przyjechał z Paryża, by otworzyć nam oczy. I żeby uczcić pamięć zmarłego przyjaciela.
W małym pokoju pensjonatu Mansarda, przy szeroko otwartym oknie z widokiem na bar Delfinek, obok żony Jacqueline czytającej w fotelu, znany fotograf i krytyk pokazuje na ekranie laptopa swoje próbne zdjęcia zaczarowanych zakątków Wrześni. To odpowiedniki szkiców do obrazu. Bo dla Bogdana Konopki cyfrowy aparat to tylko notatnik. Prawdziwym aparatem jest dla niego wielkoformatowa, nieporęczna kamera na trójnogu. Zamiast elektronicznej karty pamięci – wielka światłoczuła klisza, zamiast zdjęć seryjnych – jedno jedyne podejście.
Pies z kulawą nogą
Mieszkający na co dzień w Paryżu artysta przyjechał do Wrześni na początku maja. Z konkretnym planem – żeby utrwalić na błonach ducha naszego miasta. Jednak Bogdan Konopka nie chce powielać dobrze znanej Wrześni pocztówkowej; chce odkryć miejsca, do których przeciętny mieszkaniec nie zagląda.
–  Bo nie ma czasu, bo mu się nie chce, albo po prostu przestał te miejsca widzieć – tłumaczy współpracownik wydawanego we Wrześni „Kwartalnika Fotografia”. Przez kilka dni, z otwierającym wszystkie drzwi pismem od burmistrza Tomasza Kałużnego w kieszeni, fotograf chodził po mieście, szukając prawdy. Był to pierwszy etap przygotowań do wystawy planowanej na przyszły rok. Powstanie także album.
Na ekranie komputera pojawiają się zdjęcia drewnianych spiralnych schodów.
–  Jest ich sporo we wrzesińskich kamienicach – komentuje artysta. – Tak pięknych łuków już prawie nigdzie nie można znaleźć, teraz króluje regularna geometria, buduje się w kątach prostych, pod linijkę. Te zdjęcia to ukłon w stronę zmarłego w zeszłym roku Irka Zjeżdżałki, który zrobił cykl fotografii dzieci wrzesińskich właśnie w takich schodowych klatkach. Robiłem te zdjęcia z pamięcią o nim – przyznaje B. Konopka. Po dłuższej pauzie wraca do pokazu:
–  Albo to zdjęcie, zrobione w samym centrum miasta, praktycznie w rynku, przecież to bajka! – emocjonuje się dokumentalista wpatrzony w kolejną fotografię przedstawiającą wejście na ogród z malowniczą, choć podniszczoną drewnianą furtką. – Oczywiście ktoś może powiedzieć, że to ruina. Ale jaki w tym urok! Co z tego, że pies z kulawą nogą tu nie zagląda? Myślę, że takie obrazy mogą zachęcić mieszkańców do innego spoglądania na Wrześnię, do poznawania jej, czy to poprzez spacery, czy jazdę na rowerze – twierdzi paryżanin. A z jakimi reakcjami mieszkańców spotkał się podczas swoich poszukiwań bajkowych bram?
– Zazwyczaj ludzie reagowali bardzo przyjaźnie. Robię zdjęcia aparatem na statywie, ze szmatą na głowie, więc nikt nie traktuje mnie jak agresora. Oczywiście czasem trafiają się ludzie zamknięci w sobie, z którymi trudno się porozumieć i którym wszystko przeszkadza, ale we Wrześni nie było problemów. Właśnie dlatego tak chętnie fotografuję tym aparatem; bo on skłania do rozmowy, skraca dystans. Poza tym ludzie czują, że nie chcę być intruzem, zawszę tłumaczę, gdy pytają, co robię. Czasem nawet ktoś coś podpowie, pokaże inne ciekawe miejsca: „Panie, to jeszcze nic, niech pan tam zobaczy”. I tak to się toczy. Poznawanie ludzi jest dla mnie poznawaniem świata, a także poznawaniem samego siebie – wyznaje 55-latek.
Papież na złomie
Pierwszy raz fotografował Wrześnię 10  lat temu, podczas pleneru zorganizowanego przez Grupę Twórczą Wrześnica.
–  Wtedy było mnóstwo zapyziałych podwórek. Teraz te wizytówki starych czasów znikają, miasto się przepoczwarza. W tym obecnym projekcie z jednej strony chodzi o klimat przeszłości, który staram się utrwalić, ale z drugiej strony chcę pokazać ewolucję. Nie chodzi o nostalgię za przeszłością, a raczej o pokazanie, że przyszłość jest zapisana w przeszłości. Ci, którzy zapominają o przeszłości, będą budować bardzo nieciekawą przyszłość. To ważny walor edukacyjny fotografii dokumentalnej.
Na monitorze laptopa pojawiają się zdjęcia pomnika Jana Pawła II. Bogdan Konopka sfotografował marmurową rzeźbę jeszcze zanim stanęła przy kościele farnym – gdy była w składnicy złomu przy ul. Sikorskiego.
–  Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Kosłomu, zanim znalazłem papieża, niespodziewanie trafiłem na czołg i starą lokomotywę! Nie mogłem tego nie sfotografować. W końcu dotarłem też do pomnika i, co ciekawe, właśnie wtedy został pierwszy raz odsłonięty. Nikt go wcześniej nie widział, nawet ludzie, którzy przywieźli go z Warszawy. Rozpakowano pomnik z folii specjalnie dla tej fotografii. Zanim na wieki wieków stanął w centrum Wrześni, był w przedziwnym miejscu, w hangarze obok złomu – komentuje.
Następne notatnikowe migawki przedstawiają ścianę z odsłoniętymi licznikami i bezpiecznikami elektrycznymi.
–  Fotografia, poza przedmiotem, na którym się skupia, składa się także, a może przede wszystkim, ze światła. Proszę popatrzeć na te liczniki. Jedne są stare, drugie nowsze. Jeśli spojrzeć na to jak na temat, wydaje się, że to banał. Ale wystarczy podejść do tego abstrakcyjnie i okaże się, że mamy do czynienia ze wspaniałą rzeźbą! Wtedy to przestają być zwykłe liczniki. Fotografie robione z tak dużą uwagą poświęconą światłu zyskują wymiar rzeźbiarski. Dziś pstryka się miliony zdjęć komórkami, ale niewiele z tego wynika; tylko tyle, że ludzie masowo uczą się komponować, choć pozostają ślepi na światło – ubolewa.
–  Myślę, że główną rolą fotografii, którą między innymi robię ja (bo na szczęście nie jestem jedyny), jest pomaganie ludziom w patrzeniu na świat poprzez światło, żeby mogli to światło czuć i rozumieć. Bo bez światła nie ma nic, zanurzamy się w ciemności. Światło to energia, Bóg, to początek wszechświata. Światło to światło. I, paradoksalnie, światło fotografię tworzy, ale może także ją zabić, gdy go jest za dużo – zauważa artysta, po czym zaprasza do udziału w „prawdziwym” fotografowaniu.
–  Chodźmy zrobić tę licznikową rzeźbę!
Kobieta spod kasztana
Kamienica z licznikami znajduje się przy ul. Jana Pawła II. Dochodzimy do niej przez tylne, zabudowane z trzech stron podwórko. Wzdłuż jednej ściany stoją stare, wielkie telewizory. Rząd pustych kineskopów w kolejce do parteru. Na środku podwórka rośnie wielki zielony kasztan. Pod jednym z wejść stoi niska ławeczka zrobiona z deski i dwóch pniaków.
–  W takich miejscach widać indywidualnego człowieka, widać, jak działa, jak się adaptuje. Nie zobaczymy tego w wielkich, zdehumanizowanych projektach współczesnych architektów. Dlaczego ktoś ma mi mówić, że takie podwórka są brzydkie? Czy wszystko musi być plastikowe i wypolerowane? Że co, że brudno tutaj? Przecież kurz jest wszędzie – dywaguje  fotograf w drodze na klatkę schodową. Liczniki są na pierwszym piętrze. Unosi się tu zapach starego drewna. – Jest dużo mniej światła niż wcześniej, ale i tak spróbuję to zrobić – decyduje dokumentalista, rozkładając statyw aparatu. – Myślę, że w tych instalacjach jest kilka rzeczy jeszcze sprzed wojny, jest na pewno coś z Gomułki i późnego Gierka, są też liczniki współczesne. Widać warstwy czasu, jak w przekroju drzewa – mówi z uśmiechem. Gdy wszystko jest gotowe, czeka na światło. Gdy wreszcie się pojawia, naciska spust aparatu i czeka dokładnie jedną minutę; na tyle ustawił naświetlanie. Nagle światło blednie.
–  O właśnie, to jest największe ryzyko. Nie bardzo wiadomo, co z tego załamania światła wyjdzie na filmie. Bo przy tak długim naświetlaniu mamy na obrazie sumę czasu, kadr z minutowego filmu, a nie milisekundowy, cyfrowy odprysk – porównuje z niesmakiem.
Gdy jesteśmy już na zewnątrz, z przyległego budynku wychodzi około 40-letnia kobieta i nieśmiało pyta:
–  Przepraszam, panowie, ale co wy tak tu chodzicie i robicie te zdjęcia? Dlaczego?
–  Bo tu ładnie jest – odpowiada pan Bogdan.
–  O nie, tu jest najgorzej chyba w całym mieście – zaprzecza kobieta. – Ja tu tylko wynajmuję mieszkanie z mężem i jak tylko znajdziemy coś lepszego, to się wyprowadzamy. Właściciel mieszka w Poznaniu i w ogóle się tu niczym nie interesuje. Od 30  lat tu remontów nie było. A na ten dach to kominiarz nawet boi się wchodzić, bo wszystko się sypie.
–  Ale kasztana ma tu pani takiego pięknego! Też bym chciał mieć takiego przed domem.
–  A skąd pan jest?
–  Na moje nieszczęście mieszkam w Paryżu i takiej ławki nie mogę sobie postawić.
–  Pomieszkałby tu pan przez tydzień i by się panu tej ławki i kasztana odechciało.
–  Powiem pani tak: rano fotografowałem gabinet burmistrza, a teraz robiłem zdjęcie na tej klatce, i dla mnie te dwa miejsca są równie ważne. Tamten gabinet jest częścią Wrześni tak samo, jak to podwórko. I niech mi pani wierzy: tutaj jest duch, który mi  bardziej odpowiada.
Damian Idzikowski
Artykuł ukazał się w numerze 994 „Wiadomościach Wrzesińskich” z 22 maja 2009

A.J. Lech we Wrześni - od 29.04.2010

Wulkany islandzkie pokrzyżowały plany fotograficzne - Andrzej Jerzy Lech nie mógł dotrzeć do Wrześni tak jak planował, czyli 22.04, bo samoloty nie latały. W końcu udało się przywrócić normalność i fotograf pojawi się w moim mieście z tygodniowym opóźnieniem. Wydłuży się też jego pobyt, będzie do 16 maja.
Wrześniej, bo 11.05. w Muzeum Regionalnym we Wrześni odbędzie się wernisaż Bogdana Konopki, Subiektyw 1, będący plonem fotograficznych pobytów artysty we Wrześni w ubiegłym roku. Zapraszam.
Zapraszam również do Łodzi na Fotofestiwal i do Środy Wlkp. - patrz dwa wpisy niżej.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Dementi

Niniejszym dementuję info zawarte na załączonej fotografii jakobym zajmował się pokrywaniem na dachach jakiejkolwiek lub jakiegokolwiek...

Waldemar Śliwczyński

niedziela, 11 kwietnia 2010

KAF B. Słota kontratakuje!

W piątek dostałem list, w którym znajduje się pozew B. Słoty związanej z krakowskim „Światem Obrazu”, od której - przypominam: staram się przed sądem uzyskać nakaz zapłaty ok. 35.000 zł za druk „Biuletynu Fotograficznego”. Tym razem, według pozwu, naruszyłem dobra osobiste pani B. Słoty, ponieważ na tym blogu opisałem sytuację. Wydrukowałem - a pieniędzy nie zobaczyłem. Od początku ludzie p. Słoty nalegali, abym ów wpis usunął, więc w pewnym momencie (przed rozprawą w sądzie gospodarczym w Poznaniu) usunąłem ten wpis, przynajmniej do czasu zakończenia procesu. Mimo wszystko - zdaniem ludzi p. Słoty - doszło do naruszenia dóbr osobistych p. Słoty. Po tej rozprawie - a zeznawała tam Majka Herzog Majewska, była naczelna „Biuletynu” - wiem, że w zasadzie nie było potrzeby usuwania tamtego wpisu, ale co tam - jego treść mam skopiowaną i kiedy tylko proces się zakończy (mam nadzieję, że po mojej myśli, zeznania Majki dodatkowo utwierdziły mnie w tym przekonaniu) nic nie będzie stało na przeszkodzie, aby go przywrócić.
W tej sytuacji - pozew przeciwko mnie o naruszenie dóbr osobistych wydaje się być wyjątkową bezczelnością. Może jest to próba wyprowadzenia mnie z równowagi? Ale na to nie warto liczyć...

Zostawmy to, wrócimy do tego „jak przyjdzie na to pora”. Na szczęście w moim życiu fotograficznym dzieje się znacznie więcej niż sprawy sądowe... Wczoraj byłem jednym z jurorów Konfrontacji Fotograficznych w Gorzowie Wlkp. Już dziś zapraszam na 7 maja do BWA w Gorzowie na otwarcie wystawy, bo będzie naprawdę dobra. Nie zdradzę oczywiście, kto otrzyma nagrody, ale to jest sprawa drugoplanowa. Najważniejsza jest wystawa - jeszcze raz powtórzę: warto ją zobaczyć.

Teraz parę zapowiedzi:
- od 22 kwietnia do 7 maja we Wrześni będzie przebywał Andrzej Jerzy Lech, który będzie fotografował to miasto i jego mieszkańców w ramach projektu „Subiektyw”; w zeszłym roku fotografował tu Bogdan Konopka
- 11 maja w Muzeum Regionalnym odbędzie wernisaż „Subiektyw Bogdana Konopki”, będący plonem ubiegłorocznego fotografowania Wrześni
- wcześniej, w piątek 7 maja na Fotofestiwalu w Łodzi wraz Bogdanem Konopką będę miał spotkanie z szanowną publicznością na temat - Jak fotografia może promować miasto i vice versa, na którym omówię projekt „Subiektyw Września”
- 5 maja w Poznaniu w Bibliotece Wojewódzkiej będę jurorem Międzynarodowego Konkursu Fotograficznego „Dziecko” o nagrodę im. Ireneusza Zjeżdżałki
- 15 maja w Bibliotece Publicznej w Środzie Wlkp. wernisaż mojej wystawy „Cisza”
- 20 maja w Galerii Pauza odbędzie się spotkanie ze mną w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie - o publikacjach fotograficznych.

Czerwiec zapowiada się spokojniej...

niedziela, 7 marca 2010

Odbyła się rozprawa w Sądzie Gospodarczym

W czwartek, 4 marca br. w Sądzie Gospodarczym w Poznaniu odbyła się rozprawa Wydawnictwo Kropka J. W. Śliwczyńscy kontra KAF B. Słota o zapłatę za druk „Biuletynu Fotograficznego. Świat Obrazu”. Jedynym punktem programu było przesłuchanie świadka p. Herzog-Majewskiej, redaktora naczelnego BFŚO. Oprócz mnie (z pełnomocnikiem) jako „powoda” na rozprawie pojawiła się „pozwana” Bogusława Słota (z pełnomocnikiem) oraz p. Gabrysz, obecny wspólnik (czy udziałowiec, nie wiem) p. B. Słoty na okoliczność serwisu „Świat Obrazu” (nie był obecny na sali rozpraw, tylko na korytarzu sądu).
Majka powiedziała sądowi m.in. kto w spółce wydającej wówczas Biuletyn zajmował się finansami, na czyje konto wpływały pieniądze ze sprzedaży BFŚO oraz reklam - okazuje się, że na konto spółki KAF B. Słota.
Proces trwa - następna, być może ostatnia rozprawa odbędzie się 29 kwietnia - wtedy zostaną przesłuchane „strony”, czyli Bogusława Słota oraz ja.
Jestem dobrej myśli, tzn. mam nadzieję, że otrzymam w końcu pieniądze za dobrze wykonaną pracę (kupiłem papier, farbę itd., zapłaciłem ludziom, zapłaciłem VAT i podatek) - kurcze, kiedyś myślałem, że wystarczy dotrzymywać słowa, dobrze zrobić to, co do mnie należało. Jednak jest (bywa) inaczej. Tylko dlaczego, robią mi to Krakusy? z tym miastem miałem zawsze jak najlepsze skojarzenia... i tak nie obrażę się na Kraków, szkoda by mi było...

wtorek, 23 lutego 2010

Hura! Dostaliśmy dofinansowanie!

Wesoły nam dziś dzień nastał - „Kwartalnik Fotografia” znalazł się na liście tytułów dofinansowanych przez Ministerstwo! Kocham to Ministerstwo! To nic, że nie otrzymamy całej kwoty o jaką wnioskowaliśmy, ważne, że chociaż coś dostaniemy, bo pozwala nam to nadal wierzyć w to, że KF jest potrzebny, że „nawet” Ministerstwo uznało, że należy je wesprzeć.
Jutro-pojutrze zaczynamy druk nowego numeru, a w nim m.in. płyta DVD filmem Darii Kołackiej. Z tego wszystkiego znalazłem się w tak dobrym nastroju, że chyba po wino polecę i... do ciemni! Ostatnio rośnie we mnie ogromna ochota na „stary, dobry” pejzaż - z drzewkami, roślinkami, wodą, ziemią, chmurkami... i to najlepiej w formacie panoramicznym.
A propos panoram... dwie wieści. Otóż, dwaj nasi dobrzy znajomi - Bogdan Konopka oraz Andrzej Jerzy Lech, znani dotąd z dużych, ale standardowych formatów, czyli od 6x9, poprzez 4x5 do 8x10 cala, też zainteresowali się formatem panoramicznym. Bogdan zdejmuje świat przy pomocy panoramicznej kamery otworkowej na film 120, natomiast Andrzej ma prawdziwe monstrum, nie pamiętam dokładnie jaki ma format negatywu, ale na dłuższym boku jakieś 60 cm!
Premiera, światowa rzec można, otworkowych panoram Konopki nastąpi 13 maja br. we Wrześni, kiedy w Muzeum Regionalnym im. Dzieci Wrzesińskich otwarta zostanie wystawa „Września na fotografiach Bogdana Konopki” (w 2009 Bogdan dwukrotnie fotografował tu na zlecenie miasta), natomiast Lecha - jesienią w Galerii Pusta w Katowicach (o ile jej do tego czasu nie zamkną, bo słyszałem, że Katowice chce stawiać na muzykę kosztem plastyki...). Panoramy Bogdana już widziałem, mam je w domu i mogę powiedzieć, że są zaskakujące, nie są typowe dla tego autora, natomiast panoramy Andrzeja znam wyrywkowo tylko w postaci internetowej. Na pewno wybiorę się do Katowic, ponieważ odbitki stykowe z tak wielkiego negatywu muszą być niesamowite!
Kurcze - ciesze się z tego dofinansowania!

środa, 17 lutego 2010

Nadal nie ma listy dofinansowanych tytułów prasowych

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie opublikowało jeszcze listy czasopism, które dostaną w tym roku dofinansowanie. Jak czytamy na stronie Ministerstwa, wpłynęło kilka tysięcy wniosków i w związku z tym prace przedłużają się - rozstrzygnięcia miały nastąpić do 31 stycznia.
Taka sytuacja wywołuje oczywiście pewną nerwowość, ale bez przesady - nowy, 32 numer KF jest już praktycznie złożony i w przyszłym tygodniu rozpocznie się druk. Nie powiem co w nim będzie, bo naszym Czytelnikom odebrałbym przyjemność, ale powiem tyle, że znowu wewnątrz znajdą płytę DVD z filmem o fotografie autorstwa Darii Kołackiej. Już chociażby z tego powodu numer jest naprawdę interesujący. Jak zwykle, pierwsi „Kwartalnik” otrzymają prenumeratorzy, a za jakieś 3 tygodnie numer trafi do empików i innych punktów sprzedaży.

Z wieści innych - Prezes ZPAF Pan Mariusz Wideryński zaproponował Maciejowi Fiszerowi wstąpienie w szeregi naszej organizacji w trybie specjalnym „za wybitne osiągnięcia artystyczne”, czyli bez egzaminu przed Radą Artystyczną. Bez komentarza...

A teraz dwa słowa o moich pracach ciemniowych. Otóż, drogą kupna wszedłem w posiadanie cudownej maskownicy firmy Kaiser 50/60 cm. Premiera tego urządzenia odbyła się wczoraj wieczorem, a w liturgii uczestniczyło też czerwone wino oraz whisky z Tennesy.

Adoracja trwała do późnych godzin nocnych, a pierwszą odbitą fotografią była fotka widoczna powyżej (proszę kliknąć, żeby zobaczyć ją w całości) Dodam jeszcze, że debiutowała nie tylko maskownica, ale też bromophen + ilford FB matowy. Wszystko razem dało tak nieprawdopodobny efekt, że wstałem dziś jak nowonarodzony. Nie wiedziałem, że jestem tak wspaniałym fotografem. Aż mi się nie chce iść do pracy - najchętniej zostałbym w ciemni, nawet zupełnie bez wina i whisky...
Chce się żyć.

środa, 6 stycznia 2010

Instytut Książki w Krakowie jest też wydawcą!

Przeczytałem dzisiaj w „Wyborczej”, że krakowski Instytut Książki, który na zlecenie Ministerstwa Kultury przyznaje dofinansowanie czasopismom kulturalnym w Polsce, sam jest wydawcą kilku pism kulturalnych! W tej sytuacji „Kwartalnik Fotografia” tak jak inne pisma ubiegające się o datek z MKiDN, są chyba konkurencją dla pism Instytutu? Pewnie nic nie rozumiem, nie znam się, ale coś mi tu śmierdzi. Jedno jest pewne - wnioski pism Instytutu na pewno nie będą miały błędów formalnych. Przekonamy się o tym najpóźniej 31 stycznia br.