Nie byłem na Fotofestiwalu już parę lat, z tym większą ciekawością, ale i też z większymi oczekiwaniami, wybrałem się do Łodzi dzisiaj (niedziela. 9.08.). To pierwsza część tegorocznej edycji festiwalu, druga ma być w październiku, o ile oczywiście sytuacja pandemiczna pozwoli. Jest nietypowo, bo obowiązują rygory antywirusowe, ludzi dużo mniej niż zwykle, ale i tak interesująco. Jak zwykle.
W tym roku tematem przewodnim są kolekcjonerzy fotografii i ich kolekcje. Nie widziałem wszystkiego, a tylko wystawy główne w Łódź Art Center (chyba nadal to miejsce tak się nazywa) przy Tymienieckiego oraz jedną wystawę towarzyszącą – w pobliskiej Willi Grohmanna, czyli w Muzeum Książki Artystycznej; na więcej sił nie starczyło, upał i maseczki nie pozwoliły na więcej. Nie zamierzam pisać dziennikarskiego sprawozdania z tego, co widziałem, a jedynie podzielić się z Czytelnikami tego bloga moimi refleksjami i odczuciami.
Chyba największe wrażenie zrobiła na mnie wystawa inicjatywy Fortepan z Węgier, czyli archiwum fotografii anonimowych, negatywów wyrzuconych na śmietniki, nieznanych autorów, a także zdjęć podarowanych przez różnych ludzi. Dwóch kolegów ze studiów, podejrzewam, że mniej więcej w moim wielu, postanowiło kolekcjonować fotografię niechcianą, niedocenianą, skanować i archiwizować (opisywać, tagować) to wszystko, co wpadnie im w ręce. Wpierw dostrzegli wielką wartość, zwłaszcza dokumentalną takiej fotografii, często bardzo amatorskiej, kiepskiej technicznie i kompozycyjnie – a później zaobserwowali, że miewa ona w swojej masie także wartość historyczną, a nawet artystyczną. Mieli rację! Dzięki nim możemy dziś oglądać bardzo różne zestawy fotografii, czasem bardzo zaskakujące, np. z „misiem” zatytułowane: „Koszmar Bożego Narodzenia”, czy np. odzwierciadlające marzycielski mit Ameryki – zdjęcia z Coca Colą czy drogą nr 66.
cdn.