Okładka książki-katalogu wystawy w Zachęcie Elżbiety Janickiej i Wojtka Wilczyka, Inne miasto (2013)
Dopiero teraz dane mi jest mieć w rękach publikację, która kończy pewien etap work in progress duetu artystycznego Janicka/Wilczyk. Jak dowiadujemy się z rozmowy z artystami zamieszczonej w książce, pierwotnie tytuł projektu brzmiał „Nowe miasto”. Cykl jest kontynuacją zainteresowań obojga artystów „tematyką żydowską”, ponieważ tym razem otrzymujemy fotografie getta żydowskiego w Warszawie (małego i dużego), a właściwie tego, co z niego zostało w tkance miejskiej dzisiejszej stolicy. Okazuje się, że dzisiaj w granicach getta stoi nie tylko Pałac Kultury i Nauki, ale wiele innych obiektów, z nowoczesnymi wieżowcami „na czele”. Jest też wiele budynków ocalałych z Zagłady, prawdopodobnie częściowo zrekonstruowanych, odbudowanych po wojnie. Nie jestem historykiem Warszawy, ani nawet regionalistą warszawskim, dlatego nie znam dziejów poszczególnych miejsc i budynków, mam raczej w pamięci obraz Warszawy zrównanej z ziemią, więc nie wiem w jakim stanie było getto tuż po wyzwoleniu, tuż po zakończeniu wojny.
Wszystkie zdjęcia powstały przy użyciu kamery wielkoformatowej 4x5 cala, w kolorze i z ptasiej perspektywy, dzięki czemu faktycznie ujrzeliśmy „inne miasto”. Z długiej listy podziękowań wspólnotom mieszkaniowym za możliwość wejścia na dach wynika, że realizacja projektu nie była łatwa; każdy, kto choć raz próbował wejść na czyjś dach, wie jak małoduszni potrafią być właściciele nieruchomości.
Janicka i Wilczyk wyjaśniają o co im chodziło, co chcieli „powiedzieć”, na co „zwrócić uwagę”, więc najlepiej samemu przeczytać tę rozmowę. O ile wolno mi ująć to po swojemu, szło im - tak jak w poprzednich realizacjach - o obudzenie wrażliwości Polaków. O osobistą, cichą refleksję nad sobą, o zastanowienie się czym dla mnie był Holokaust, przy czym, co expressis verbis deklarują, dalecy są, także w warstwie koncepcyjnej, obrazowej, estetycznej, od sentymentalizmu i sztampowego „smętno-jesienno-poetyckiego” sposobu odczuwania i komunikowania. Rozważania Janickiej/Wilczyka dalekie są od wikłania się w niekończące się polskie spory o „stosunki polsko-żydowskie”, a zwłaszcza od opowiadania się po którejkolwiek „stronie”. Nie ma tu szukania „winnych” czemukolwiek. Te fotografie nie kłamią, „mówią jak jest”, żeby użyć tytułu pewnego modnego ostatnio wideobloga. Nie upiększają rzeczywistości, lecz ją pokazują, zresztą w bardzo atrakcyjny wizualnie sposób; nie są też nachalną publicystyką społeczną, która „piętnuje”, „nawołuje” do „tego, jak być powinno”. Raczej - każe się zatrzymać na chwilę i zastanowić: czy wszystko jest w porzo?
Ale, żeby nie było tu zbyt słodko, napiszę coś jeszcze. Otóż, przeprowadziłem eksperyment - na sobie, choć interesujące o wiele bardziej byłoby przeprowadzenie go na dużo liczniejszej próbce. Polegał on na tym, że spróbowałem spojrzeć na same zdjęcia bez wiedzy o tym, czego dotyczą. Dokonałem więc czegoś w rodzaju husserlowskiej redukcji ejdetycznej, cokolwiek oszukanej, bo zanim jej dokonałem wcześniej przeczytałem wszystkie teksty zawarte w publikacji, ale na użytek tej wypowiedzi przyjmijmy, że faktycznie podmiot poznający nic nie wiedział o założeniach projektu i miał do zinterpretowania tylko same fotografie. Cała „analiza” będzie skrótowa.
Pierwsze co widzę, to miasto, duże miasto, wiem, że to Warszawa, chociażby dlatego, że widać ikoniczny Pałac Kultury i Nauki. Na pierwszym planie większości zdjęć są budynki starsze niż na planach odległych. Ich stan zachowania jest różny, ale w większości kiepski, mam wrażenie, że niebawem zostaną rozebrane, zwłaszcza te pierwotnie mieszkalne, bo kościoły, czy synagogi lub gmachy użyteczności publicznej to przecież zabytki, których się nie rozbiera. Dalej prawie zawsze widzę nowoczesne wieżowce, gdzie dominuje żelbet i szkło. Często na pierwszych planach mamy budowę, sprzęt budowlany. Wszystkie zdjęcia to klasyczne weduty, pięknie oddane szczegóły (wielki format!), piony są pionowe, poziomy poziome, dzięki pochmurnemu niebu, nie ma „słońca”, jest łagodnie rysujące światło, pozbawione bezszczegółowych smolistych cieni i pozbawionych szczegółów świateł. Kolor - bardzo naturalny, choć nasycony. Ogólne wrażenie - tak „naprawdę” wygląda nasza stolica. Zdjęcia, chociażby z powodu ptasiej perspektywy, której przecież jako nieloty, na co dzień nie mamy, przyjemnie się ogląda, są ucztą dla oczu (nie wstydźmy się tego!).
Natomiast - te zdjęcia same w sobie, czyli bez opisu słownego, który wyjaśnia o co chodzi - dla np. obcokrajowca, który nie zna naszej historii i nie zna założeń autorskich, które legły u podstaw projektu, są o czymś zupełnie innym. Sądzę nawet, czym z pewnością mocno narażę się autorom i co im wyda się szczególnie dotkliwe, że mogą być odbierane jako współczesna egzemplifikacja bułhakowskiej fotografii ojczystej, czyli pewną postacią propagandy. Patrzcie jak zmienia się nasza stolica - miejsce starych budynków zajmują drapacze chmur, Warszawa jest nowoczesna, Warszawa to plac budowy. Albo inaczej, chyba lepiej: dbamy o zabytki, nie wyburzamy ich, lecz znajdujemy im miejsce w nowoczesnym mieście.
Słowem: czy sama fotografia „Innego miasta” pokazuje intencje, jakie przyświecały Janickiej i Wilczykowi?
Mój eksperyment „fenomenologiczny” pokazuje, że nie.
Kiedy tak teraz piszę, to sobie myślę, że może Johnowi Daviesowi też chodziło o coś innego niż mi się wydaje, oglądając jego „The British Landscape”?
Dobrze, że powstają takie projekty jak „Inne miasto”, bo pobudzają do myślenia, do zastanowienia. Chociaż - z drugiej strony - odczuwam już pewne zmęczenie tematyką żydowską, antysemityzmem. I nie mówię tego dlatego, że jestem antysemitą, bo akurat nie jestem. Moi rodacy mają wiele wad (są też np. antysemici, rasiści, zoofile, kłamcy, lenie, nieroby, niewdzięcznicy, nudziarze, oszuści, nałogowi gracze, alkoholicy, uzależnieni od komórek, itd.), mówienie o nich jest na pewno potrzebne, także poprzez sztukę, fotografię, film, literaturę, media, szkołę.
Tak czy inaczej - Warszawa ma świetne portrety!