Po niedzieli do druku trafi najnowszy (37) numer „Kwartalnika Fotografia”. Kto wie, być może będzie to ostatni numer tego pisma, a przynajmniej pisma w takiej postaci. Jeśli przygotuję numer następny, to na pewno nie będzie to takie samo pismo. Na pewno też nie pojawi się szybko. Potrzebuję czasu, aby przygotować coś zupełnie innego - i graficznie, i merytorycznie. Trzeba sobie to w końcu powiedzieć: pismo w tej formule i ukazujące się dwunasty rok - nie jest sukcesem, nie zdobyło odpowiedniej (dla rentowności) ilości Czytelników.
Nie winię za to Czytelników (zauważcie Kochani, że słowo „Czytelnicy” zawsze piszę wielką literą, bo to dla nich, a nie dla siebie czy kumpli robi się jakiekolwiek pismo), wina jest po naszej stronie. Po prostu jego zawartość nie spełnia oczekiwań. To jest sygnał, że z nami jest coś nie tak, a nie z Czytelnikami. Mam naprawdę świadomość wielu słabości KF-u. Powiem więcej: wiem jak im zaradzić - wiem jakie pismo ma szanse zdobyć dzisiejszych odbiorców fotografii. I zrobię takie pismo. Ale potrzebuję trochę (może rok?) czasu, aby się przeorganizować...
KF toczył się dotąd po koleinach wyznaczonych wpierw przez Zbyszka Tomaszczuka, potem Ireneusza Zjeżdżałkę (niewielka modyfikacja), potem - od 2008 po śmierci Eryka, kiedy chcąc nie chcąc zostałem naczelnym - KF to była jedynie kontynuacja wcześniejszej koncepcji. A czasy się zmieniają, i zmienia się fotografia. Dlatego pismo o fotografii też powinno się zmieniać. Krótko mówiąc: przymknę (a nie zamknę) na jakiś czas KF, żeby zaproponować coś nowego, coś lepszego. Nadal będzie się to nazywało „Kwartalnik Fotografia”, bo nie chcę się odcinać od tego co było... Chcę poszerzyć krąg współpracowników, oczekuję propozycji...
sobota, 19 listopada 2011
niedziela, 13 listopada 2011
Tyle było chwil, do utraty tchu...
Co tu dużo gadać - lepiej niech fotografia przemówi (Fot. Roman Lipigórski):
Tomasz Kałużny wręcza Andrzejowi pierwszy egzemplarz publikacji „Kolekcja wrzesińska 2010 - Andrzej Jerzy Lech
Autor ma sporo krzepy - podniósł to jedną ręką! 3,8 kg...
Żeby nie jąkać się jak kurator, Lech swoje przemówienie odczytał z kartki, wzruszył się przy tym okrutnie...
Potem publiczność została sam na sam z fotografiami
Sławomir Tobis „objaśnia”fotografie Januszowi Nowackiemu
No, a potem, to już tylko wywiady telewizyjne, radiowe, prasowe, rozmowy kuluarowe z Autorem, pamiątkowe zdjęcia. Z „zagranicy” byli m.in. Magdalena Wicherkiewicz, autorka jednego z dwóch tekstów jakie towarzyszą publikacji oraz Krzysztof Jurecki, przyjaciel Andrzeja. Obecne było także wino i co ino.
Andrzej jest nadal we Wrześni i nadal fotografuje, niekoniecznie grupy ludzi i niekoniecznie panoramicznie... Jego wystawa - w Muzeum Regionalnym i we Wrzesińskim Ośrodku Kultury - będzie czynna do końca roku...
środa, 9 listopada 2011
Trochę aktualności
Andrzej Jerzy Lech od paru dni intensywnie pracuje przy wystawie, oprawia w passe-partout i w ramki, jutro wieszanie. Drugim „nurtem” idzie produkcja publikacji, która towarzyszy wystawie, czyli „Kolekcja wrzesińska 2010 - Andrzej Jerzy Lech”. Będą to reprodukcje 1:1 fotografii Andrzeja + teksty (m.in. Leny Wicherkiewicz i Piotra Komorowskiego). Daje głos także sam Autor i burmistrz Wrześni, a także mały, cichy i skromny kurator Kolekcji. Trochę szczegółów: papier sprowadziliśmy specjalnie z Austrii, jest to kreda matowa o lekko kremowym odcieniu, 250 g, taka jak w albumie Sally Mann, Deep South. Całość to pojedyncze kartki w pięknym „pancernym” pudle z magnesami i tłoczonymi napisami. To się nigdy nie rozwali, nie pognie, tak jak np. moja „Cisza”...
Właścicielem prawie całości nakładu jest wrzesiński Urząd Miasta i Gminy, sprzedaż będzie prowadziło zarówno Muzeum Regionalne, jak i Wrzesiński Ośrodek Kultury podczas wystawy (do 31.12.2011). Również Wydawnictwo Kropka umieści pozycję w swoim sklepie internetowym na stronie www.fotografia.net.pl. (aktualnie coś się popsuło i strona nie działa, niebawem przygotujemy nowy sklep). Można też zamawiać mejlowo: j.jozwiak@wrzesnia.info.pl. Kropka ma do sprzedaży kilkadziesiąt egzemplarzy, więc lepiej się pośpieszyć. Cena: 200 zł (pokrywamy koszty wysyłki). Drogo, ale to ponad 3,5 kg...
Trochę obawiamy się wernisaży, bo nawet jak przyjdzie 10% osób, które pozowały Andrzejowi, to Muzeum i WOK pękną w szwach! A wtedy każda ilość wina okaże się za mała...
Trwają też ostatnie prace redakcyjne przy nowym numerze KF, kończymy skład. Dla mnie hitem numeru (pardon - jednym z hitów) będzie rozmowa, jaką udało mi się przeprowadzić z Janiną Struk, autorką „Fotografii Holokaustu. Interpretacja dowodów”. To taka mądra książka. I taka mądra kobieta... W takich momentach, kiedy mam kontakt z takimi ludźmi, jestem po prostu szczę-Śliwy!
Ten papier był nie do zdobycia w Polsce, w końcu udało się go zamówić - przyjechał z Austrii, cenę też ma... austriacką
Właścicielem prawie całości nakładu jest wrzesiński Urząd Miasta i Gminy, sprzedaż będzie prowadziło zarówno Muzeum Regionalne, jak i Wrzesiński Ośrodek Kultury podczas wystawy (do 31.12.2011). Również Wydawnictwo Kropka umieści pozycję w swoim sklepie internetowym na stronie www.fotografia.net.pl. (aktualnie coś się popsuło i strona nie działa, niebawem przygotujemy nowy sklep). Można też zamawiać mejlowo: j.jozwiak@wrzesnia.info.pl. Kropka ma do sprzedaży kilkadziesiąt egzemplarzy, więc lepiej się pośpieszyć. Cena: 200 zł (pokrywamy koszty wysyłki). Drogo, ale to ponad 3,5 kg...
Dzisiaj przyjechały pudła, pierwsza partia, 160 sztuk, są piękne, wszyscy pracownicy Kropki przychodzili je oglądać, Arkoch spod Śremu dobrze się spisał, to wielka przyjemność współpracować z zawodowcami...
Trwają też ostatnie prace redakcyjne przy nowym numerze KF, kończymy skład. Dla mnie hitem numeru (pardon - jednym z hitów) będzie rozmowa, jaką udało mi się przeprowadzić z Janiną Struk, autorką „Fotografii Holokaustu. Interpretacja dowodów”. To taka mądra książka. I taka mądra kobieta... W takich momentach, kiedy mam kontakt z takimi ludźmi, jestem po prostu szczę-Śliwy!
środa, 2 listopada 2011
Kolekcja wrzesińska 2010 - Andrzej Jerzy Lech
W piątek, 11 listopada 2011 o 17.00 i 18.00 rozpoczną się otwarcia dwóch części wystawy „Kolekcja wrzesińska 2011 - Andrzej Jerzy Lech”, na które serdecznie zapraszam. Wystawa będzie czynna do 30 grudnia 2011, więc kto nie może być na wernisażu z udziałem autora, może wystawy zobaczyć później.
sobota, 22 października 2011
Tadeusz Rolke na Ziemi Wrzesińskiej
Nagroda Kościelskich to jedno z najważniejszych wyróżnień literackich w naszym kraju. Józef Kościelski, fundator nagrody był przedwojennym właścicielem „dóbr miłosławskich”, dlatego właśnie uroczystość wręczenia nagród co jakiś czas odbywa się w miłosławskim pałacu (dzisiaj jest tam gimnazjum). Miłosław leży w powiecie wrzesińskim, zaledwie 15 km od Wrześni. W tym roku program był bardzo bogaty, a jednym z jego punktów była wystawa i spotkanie z Tadeuszem Rolke pt. „Twarze literatury”, zawierająca portrety polskich i zagranicznych pisarzy, poetów...
Na portalu „Wiadomości Wrzesińskich” - http://www.wrzesnia.info.pl/g/m/7985-miosaw-lokalne-wito-polskiej-litaratury-.html - w pierwszym filmiku od góry, w 5:55 minucie rozpoczyna się relacja wideo z tego wydarzenia. Mistrz dzieli się z młodymi ludźmi swoimi doświadczeniami, a także wyraża swoje zdanie na temat fotografowania cyfrowego. Polecam.
Na portalu „Wiadomości Wrzesińskich” - http://www.wrzesnia.info.pl/g/m/7985-miosaw-lokalne-wito-polskiej-litaratury-.html - w pierwszym filmiku od góry, w 5:55 minucie rozpoczyna się relacja wideo z tego wydarzenia. Mistrz dzieli się z młodymi ludźmi swoimi doświadczeniami, a także wyraża swoje zdanie na temat fotografowania cyfrowego. Polecam.
Zrzut ekranu - Tadeusz Rolke w rozmowie z Damianem Idzikowskim
Zaraz wyjeżdżam do Łodzi - Łódź Design, gdzie m.in. swoje projekty graficzne (okładka KF, numer „Śmierć”) wystawia Tomek Wojciechowski, projektant mojej „Ciszy” i paru innych książek. Zamierzam też odwiedzić wreszcie cmentarz żydowski, wszystkie poprzednie podejścia były nieudane, ponieważ nekropolia była zamknięta...
piątek, 14 października 2011
Hasselblad Bulletin dostrzegł Śliwczyńskiego
Niniejszym informuję, że w październikowym numerze „Hasselblad Bulletin” znalazło się moje zdjęcie z Yad Vashem. Cieszę się.
http://www.hasselbladbulletin.com/uk/oct-2011/around-the-world/around-the-world.aspx
wtorek, 4 października 2011
Mam ochotę przestać fotografować
Tak, to prawda. Po ostatnich lekturach i przemyśleniach dochodzę do wniosku, że jedyny sens ma dzisiaj fotografia pamiątkowa, rodzinna oraz „ozdobna”, do wystroju pokoju czy gabinetu. Nic więcej. Fotografia to proceder zbyt często podejrzany moralnie. A tzw. fotografia artystyczna, czy fotografia w sztuce, dzisiaj wydaje mi się jakaś miałka, banalna, bez większego znaczenia... Mam ochotę zawiesić buty na kołku, albo też przeglądać sobie tylko i wyłącznie zdjęcia z albumu rodzinnego, czy fotoksiążki z wakacji - robię je sobie od trzech lat. Jakie to słodkie, jakie przyjemne...
Jakie to lektury nastawiły mnie tak pesymistycznie? Przede wszystkim niesamowita, porażająca wręcz książka Angielki Janiny Struk pt. „Holokaust w fotografii”. Po przeczytaniu ostatniej strony długo leżałem na łóżku na kwaterze w Bartolomeo al Mare i nie mogłem (nie chciałem) wstać, wolałem być sam, chociaż wokół tak pięknie, jestem na wakacjach nad Morzem Liguryjskim, lodówka pełna wspaniałości. Wszystko, co do tej pory zrobiłem jako fotograf wydało mi się tak mało warte, takie wręcz nieetyczne, bo zakłamane. Wmawiałem sobie, że fotografowanie Wrześni, czy starych obór, stodół lub opuszczonych wiejskich dworów jest ważne, że mam wręcz obowiązek to robić. Po tym, co przeczytałem nabrałem do swoich poczynań zupełnie nowego spojrzenia, nowej perspektywy. W czasie wojny ludzie ryzykowali życie (i często je tracili), aby dokumentować zbrodnię (a czasem robili to z zupełnie innych powodów!), i to było ważne. To było tak ważne, że w zestawieniu z tym, co ja robię, właściwie dla igraszki, zabawy, z próżności, bo przecież chcę się chwalić tym, co zrobiłem, chcę być chwalony, doceniany, szanowany, zapraszany, nagradzany. Poczułem się szczurem, a nie człowiekiem.
I drugi powód negatywnego nastawienia do fotografii po lekturze „Holokaustu w fotografii”: jak manipulowano tymi fotografiami, do jakich celów je używano i używa. Momentami wręcz zatyka człowieka, do czego zdolni są ludzie, jak bezczelnie wykorzystują je do swoich gier. Moje zdjęcia mają zupełnie inny ciężar gatunkowy i nie chcę ich stawiać w jednym szeregu z fotografiami Holokaustu, bo to byłoby bluźnierstwo, ale i one mogą zostać użyte w zupełnie innym celu niż ja je powołałem do życia. Każde zdjęcie, jak już opuści pracownię autora, staje się dobrem publicznym, do którego dostęp może mieć każdy. Każdy więc może je wykorzystać w dowolny sposób. A ja nie chciałbym, aby moje fotografie ktoś wykorzystał w jakiś potworny sposób (nie chce mi się wymyślać teraz w jaki konkretnie), nie chcę do tego przykładać ręki. Kiedy sobie wyobrażę, że odkąd zdjęcie zostanie zdygitalizowane, to zaczyna już własne życie i że w związku z tym można z nim zrobić właściwie wszystko, to odechciewa mi się robić zdjęcia z innego powodu niż do albumów rodzinnych i „ku ozdobie”.
Drugą lekturą był tekst Macieja Pisuka, jaki ukaże się w najbliższym, 37, przygotowywanym numerze KF (będzie na przełomie listopada i grudnia). Pisuk fotografował warszawską Pragę, gdzie zamieszkał i dzieli się swoimi uwagami na temat fotografowania takich miejsc - cieszących się złą sławą, kojarzących się z przestępczością, biedą, smrodem i chyba całym złem dużego miasta. Przytacza przy tym opowieści pewnej fotoreporterki, która z obstawą policyjną usiłowała „wgryźć się” w temat, a po doznaniu porażki, która biorąc pod uwagę jaką metodę pracy obrała, była nieunikniona, pokazała swoje prawdziwe poglądy na temat ludzi, których tam zastała, a właściwie dzieci, z którymi tylko miała do czynienia. Ich rodziców chciałaby wykastrować, a same dzieci, jako jej zdaniem odhumanizowane i zdegenerowane do cna, bez szans na jakąkolwiek resocjalizację, czy wychowanie, chciałaby pozabijać lub wysłać w kosmos... Pisuk pisze też o filmie Renzo Martensa „Ciesz się biedą”, który opowiada o fotoreporterach wojennych pracujących akurat w Kongo. Panowie Ci walczą z miejscową konkurencją fotograficzną, która zabiera im chleb (za zdjęcia biednych i zabitych zachodni fotoreporterzy otrzymują 50 dolarów, podczas gdy miejscowi biorą 1-2 dolary, co gdyby im się udało, zapewniłoby utrzymanie im i ich rodzinom).
Maciej Pisuk demaskuje rzekomą misyjność fotografów, którzy pokazując biedę robią to tylko dla pieniędzy, zarabiają na niej. Podobnie zabrzmiały mi w uszach słowa Janiny Struk, która kwestionuje „wychowawczą”, czy „prewencyjną” rolę fotografii pokazującej potworności. Dzisiaj to już „nie działa” na ludzi, a kto wie - może nigdy nie działało?
Jestem zupełnie trzeźwy, nie wypiłem ani pół piwa...
Jakie to lektury nastawiły mnie tak pesymistycznie? Przede wszystkim niesamowita, porażająca wręcz książka Angielki Janiny Struk pt. „Holokaust w fotografii”. Po przeczytaniu ostatniej strony długo leżałem na łóżku na kwaterze w Bartolomeo al Mare i nie mogłem (nie chciałem) wstać, wolałem być sam, chociaż wokół tak pięknie, jestem na wakacjach nad Morzem Liguryjskim, lodówka pełna wspaniałości. Wszystko, co do tej pory zrobiłem jako fotograf wydało mi się tak mało warte, takie wręcz nieetyczne, bo zakłamane. Wmawiałem sobie, że fotografowanie Wrześni, czy starych obór, stodół lub opuszczonych wiejskich dworów jest ważne, że mam wręcz obowiązek to robić. Po tym, co przeczytałem nabrałem do swoich poczynań zupełnie nowego spojrzenia, nowej perspektywy. W czasie wojny ludzie ryzykowali życie (i często je tracili), aby dokumentować zbrodnię (a czasem robili to z zupełnie innych powodów!), i to było ważne. To było tak ważne, że w zestawieniu z tym, co ja robię, właściwie dla igraszki, zabawy, z próżności, bo przecież chcę się chwalić tym, co zrobiłem, chcę być chwalony, doceniany, szanowany, zapraszany, nagradzany. Poczułem się szczurem, a nie człowiekiem.
I drugi powód negatywnego nastawienia do fotografii po lekturze „Holokaustu w fotografii”: jak manipulowano tymi fotografiami, do jakich celów je używano i używa. Momentami wręcz zatyka człowieka, do czego zdolni są ludzie, jak bezczelnie wykorzystują je do swoich gier. Moje zdjęcia mają zupełnie inny ciężar gatunkowy i nie chcę ich stawiać w jednym szeregu z fotografiami Holokaustu, bo to byłoby bluźnierstwo, ale i one mogą zostać użyte w zupełnie innym celu niż ja je powołałem do życia. Każde zdjęcie, jak już opuści pracownię autora, staje się dobrem publicznym, do którego dostęp może mieć każdy. Każdy więc może je wykorzystać w dowolny sposób. A ja nie chciałbym, aby moje fotografie ktoś wykorzystał w jakiś potworny sposób (nie chce mi się wymyślać teraz w jaki konkretnie), nie chcę do tego przykładać ręki. Kiedy sobie wyobrażę, że odkąd zdjęcie zostanie zdygitalizowane, to zaczyna już własne życie i że w związku z tym można z nim zrobić właściwie wszystko, to odechciewa mi się robić zdjęcia z innego powodu niż do albumów rodzinnych i „ku ozdobie”.
Drugą lekturą był tekst Macieja Pisuka, jaki ukaże się w najbliższym, 37, przygotowywanym numerze KF (będzie na przełomie listopada i grudnia). Pisuk fotografował warszawską Pragę, gdzie zamieszkał i dzieli się swoimi uwagami na temat fotografowania takich miejsc - cieszących się złą sławą, kojarzących się z przestępczością, biedą, smrodem i chyba całym złem dużego miasta. Przytacza przy tym opowieści pewnej fotoreporterki, która z obstawą policyjną usiłowała „wgryźć się” w temat, a po doznaniu porażki, która biorąc pod uwagę jaką metodę pracy obrała, była nieunikniona, pokazała swoje prawdziwe poglądy na temat ludzi, których tam zastała, a właściwie dzieci, z którymi tylko miała do czynienia. Ich rodziców chciałaby wykastrować, a same dzieci, jako jej zdaniem odhumanizowane i zdegenerowane do cna, bez szans na jakąkolwiek resocjalizację, czy wychowanie, chciałaby pozabijać lub wysłać w kosmos... Pisuk pisze też o filmie Renzo Martensa „Ciesz się biedą”, który opowiada o fotoreporterach wojennych pracujących akurat w Kongo. Panowie Ci walczą z miejscową konkurencją fotograficzną, która zabiera im chleb (za zdjęcia biednych i zabitych zachodni fotoreporterzy otrzymują 50 dolarów, podczas gdy miejscowi biorą 1-2 dolary, co gdyby im się udało, zapewniłoby utrzymanie im i ich rodzinom).
Maciej Pisuk demaskuje rzekomą misyjność fotografów, którzy pokazując biedę robią to tylko dla pieniędzy, zarabiają na niej. Podobnie zabrzmiały mi w uszach słowa Janiny Struk, która kwestionuje „wychowawczą”, czy „prewencyjną” rolę fotografii pokazującej potworności. Dzisiaj to już „nie działa” na ludzi, a kto wie - może nigdy nie działało?
Jestem zupełnie trzeźwy, nie wypiłem ani pół piwa...
Subskrybuj:
Posty (Atom)