środa, 26 maja 2010

Nie jestem w stanie opisać wszystkich swoich emocji, a nawet zdarzeń, których ostatnio jestem udziałem. Czuję się jak na karuzeli, którą nieopacznie włączyłem, której nadałem ruch, ale - niestety - nie umiem jej zatrzymać... Mam wrażenie, że chociaż robię dużo, działam na wielu frontach, to niczego nie robię dobrze.  A jeszcze jest tak, że mam świadomość tego, że niczego, co robię nie robię dobrze. „Musze się zredukować, muszę się zredukować... pierdolę prawie codziennie, ale się nie redukuję! Nadmiar, nadmiar. Za wiele chcę. Nie potrafię z niczego zrezygnować, mam chore ambicje bycia dobrym we wszystkim czym się zajmuję. Wiem, że to chore, ale co z tego, że to wiem? Śliwczyński jestem. „Obiektywnie” patrząc (cudzysłów bierze się ze starej złotej myśli własnej roboty, że „Obiektywny jest tylko Pan Bóg, a człowiek jest zawsze subiektywny”, która od wielu lat jest mottem „Moim zdaniem”, stałej rubryki w „Wiadomościach Wrzesińskich”, jest też taka zakładka na portalu www.wrzesnia.info.pl) robię dużo, ale po pierwsze - chciałbym robić więcej, a po drugie - to, co robię chciałbym robić lepiej.
Boję się, że umrę, albo zabiję się gdzieś po drodze i tak zostanie, jak jest. Czyli - Śliwczyński bez dorobku, wiecznie krzątający się, zajmujący się „sprawami”, wiecznie odkładający to, co najważniejsze na „jutro”, na „zaś”.
No dobra, kończę - żona mówi - kończ to pisanie... wkur... mnie, znowu siedzisz przy kompie. Rozumiem ją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz