sobota, 24 lutego 2018

Sanatorium – dokończenie

Jak zwykle zaczynam od zastrzeżenia, że nie wiem, czy cały świat pozwoli mi dokończyć, załóżmy na początku, że tak.

Poprzedni wpis zakończył się opisami zabiegów – laseroterapii i biczy szkockich. Kolej na następne. Kąpiel solankowa to kolejna ściema: kładziesz się na 10 minut do dużej wanny z solą i... nic więcej. Leżysz sobie na golasa, jajeczka sobie pływają, a ty sobie myślisz, np. co to ma dać? Nie trzeba jechać do uzdrowiska, żeby sobie kupić sól do kąpieli i w domu poleżeć w wodzie. Dłużej niż 10 minut.
Borowina – mnie, tak jak większości kuracjuszy, zapisano okład odcinka lędźwiowego – możesz mieć swój ręcznik, który sobie rozkładasz na łóżku, gramolisz się na nie, kładziesz się na brzuchu, lekko ściągasz gacie i unosisz koszulkę z krótkim rękawem, odsłaniając odcinek lędźwiowy. Czekasz na obsługę, która chlaśnie ci tym cudownym szlamem na plecy, owinie specjalistycznie i tyle. Znowu masz 25 minut dla siebie – albo podsłuchujesz o czym inni gadają, a przeważnie kuracjusze gadają o innych kuracjuszach, albo ogólnie o sanatorium, czyli o bardzo ciekawych rzeczach. Możesz ewentualnie zająć się swoimi myślami. Leżenie bez ruchu powoduje, że cierpniesz, więc od czasu do czasu zmieniałem położenie głowy, raz na prawym policzku, raz na lewym. Raz czy dwa zdarzyło mi się zdrzemnąć.
Wirówka, czyli kąpiel wirowa – zapisali mi to na dłonie. To już była kompletna ściema – 10-minutowe bąbelki w zwykłej wodzie, która chlapie cię, zwłaszcza górną część spodni, dlatego warto brać ze sobą ręcznik i położyć go na kolanach.
Gimnastyka ogólnorozwojowa – 30 minut (w teorii, bo wchodzi się zawsze dobre 5 minut po czasie, a potem, znowu dobre 5 minut trwa przystawianie pieczątek w kartach zabiegów, dobieranie przyrządów, więc czystej gry jest około 20 minut). To zabawa grupowa, bierze w niej udział około 25 osób, ćwiczenia pokazuje instruktor, a my powtarzamy. Poziom trudności jest wysoki, tak wysoki, żeby panie i panowie po 80. dali radę. 
I to z mojej strony wszystko. Żona miała jeszcze 5-minutową krioterapię i 20-minutowe ćwiczenia z odciążeniem. Według żony – kolejna ściema.
Każdy zwykły kuracjusz miał codziennie 3 zabiegi, czyli łącznie około godziny. Czasem udawało się je tak skomasować, żeby czasu wolnego było sporo, ale nie zawsze było to możliwe. Tak, czy siak do obiadu zabiegi się kończyły. Niedziele wolne. 
Fizjoterapeuci różni, ale ogólnie w porządku, wielkiego entuzjazmu ani zaangażowania nie zauważyłem. Odwalają pańszczyznę. Nawet kontaktu wzrokowego z kuracjuszami unikają, nie są zainteresowani nawiązywaniem jakichkolwiek więzi. 
Sanatoria to rozpusta – z takim przeświadczeniem jechałem do Sopotu. Ciekawiło mnie jak to jest naprawdę. Chociaż byłem tam trzy tygodnie, to jednak nie mogę potwierdzić tej powszechnej opinii. Były wieczorki tańcujące i występy, ale frekwencja na nich była co najwyżej średnia. Nie widziałem też żadnego towarzycha, po którym widać, że to imprezowicze. Tylko z pojedynczych pokoi w porach wieczorno-nocnych dochodziły podejrzane dźwięki. Dominował spokój. Być może pora roku, grudzień, to nie był czas kiedy zjeżdża towarzycho, albo może tacy ludzie nie jeżdżą do w sumie dość biedniuchnego sanatorium NFZ. Nie wiem.
Przy wyjeździe dowiedziałem się, że efekty zdrowotne odczuję za dwa, trzy tygodnie. Nie odczułem.
Mimo wszystko chciałbym jeszcze kiedyś pojechać do sanatorium...

Mam nadzieję, że niczego nie zgubiłem...


2 komentarze: