niedziela, 9 stycznia 2011

Oglądanie albumów fotograficznych... bezcenne! KF-u też

Pod choinką w tym roku znalazłem The Photobook: A History, Martina Parra i Gerry Badgera. To wspaniałe dwutomowe wydawnictwo Phaidona prezentuje albumy fotograficzne z kolekcji Parra - od najwcześniejszych, jeszcze XIX-wiecznych, po albumy wydane po 2000 roku. Lektura to przepyszna i inspirująca, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak ja, czyli dla wydawcy.
Wertując kartki tego monumentalnego dzieła stwierdzam z pełnym przekonaniem, że kiedyś przykładano większą wagę do formy prezentacji fotografii w druku. Co zadziwiające - ówcześni twórczy i projektanci książek nie mieli takich możliwości technicznych jakie mamy teraz. A jednak, potrafili wyczarowywać prawdziwe cudeńka. Być może wiązało się to z wolniejszym tempem życia, być może z większym szacunkiem dla Czytelnika i fotografa, a być może powód był trywialnie prosty - przy małej podaży książek ilustrowanych istniał ogromny popyt na tego typu towary, więc starano się je dostarczyć wygłodniałej publiczności w jak najpiękniejszej postaci. No tak, powie ktoś - ale łatwiej i taniej było wyprodukować coś mniej wyszukanego, a nabywca i tak by się znalazł. Nie wiem, jak to wtedy było. Wiem jedynie, że wówczas nawet zwykłe stodoły, czy głupie grzebienie posiadały piękną formę. Były to po prostu piękne czasy...

A 35 numer „Kwartalnika Fotografia” już w sprzedaży, trafił tam jeszcze w starym roku, żeby znaleźć się na inwenturze „za stary rok” sprzedawców, bo tylko czasopisma i książki z zerową stawką VAT, które dystrybutorzy otrzymali w starym roku można w „okresie przejściowym”, czyli w styczniu i lutym 2011, sprzedawać nadal z zerową stawką VAT. Jak wszyscy wiemy, od 1 stycznia 2011 na książki i czasopisma specjalistyczne nałożono VAT. 1 marca zatem nie będzie już w sprzedaży „Kwartalnika”, musi być wycofany z półek księgarń. Unia tak kazała polskiemu rządowi. I tyle.

Znowu złożyliśmy, jeszcze w listopadzie, wniosek o dofinansowanie wydawania KF w 2011. Nie wiemy jeszcze, czy nam coś skapnie, czy nie, ale najpierw musimy rozliczyć dotację, jaką otrzymaliśmy na 2010. A nie będzie łatwo rozliczyć, ponieważ zasady, według których to się odbywa są dla wydawców bardzo surowe. Wydaje się, że powinno być tak: pokażcie rachunki, czy wydaliście forsę na to, na co wam daliśmy. To niestety nie wystarczy. Urzędnicy są tacy „szprytni”, że po pierwsze - to, co dali to kwoty brutto, więc trzeba im oddać VAT; po drugie - trzeba im oddać odsetki bankowe, jakie urosły na specjalnym koncie (kazali założyć), gdzie wolno było trzymać forsę z dotacji; po trzecie - aby rozliczyć dotację trzeba jeszcze wyspowiadać się co do grosza z innych wydatków związanych z „realizacją zadania”, bowiem oni dali, tak jest w naszym przypadku, 18,7% całości, jakie we wniosku deklarowaliśmy, że wydamy, więc oni muszą to sprawdzić. Jeśli np. byliśmy oszczędni (biedny musi być oszczędny) i wydaliśmy mniej, bo np. udało nam się pozyskać jakiś materiał za darmo lub np. mniej wydaliśmy na promocję pisma, to wówczas oni nam wszystko podsumują i powiedzą - oddajcie nam część dotacji, bo całość zadania była tańsza... Nieważne, że wydaliśmy pieniądze zgodnie z przeznaczeniem, całość była tańsza, więc sorry - oddawać. Ważne są procenty. One są święte i nietykalne...
A ile z tym wszystkim jest papierkowej roboty... i na etapie wniosku i na etapie rozliczenia... odechciewa się wszystkiego. Wydawnictwo Kropka to malutkie wydawnictwo, które nie ma ludzi tylko do tego celu, wszystko na dobrą sprawę robimy sami, czyli Ola i ja, z pomocą mojej żony i księgowych. Ale często też nie wiemy co wpisać w jakąś rubryczkę, czy w jakiś wymyślny formularz. Mówię Wam, Kochani Czytelnicy, wszystkiego się odechciewa...