poniedziałek, 28 czerwca 2010

Prosto z mostu - inauguracja

Z dziką rozkoszą uprzejmie donoszę, że parę dni temu rozpocząłem w końcu realizację mojego nowego wiekopomnego cyklu zatytułowanego „Prosto z mostu” (załączeniu pierwsza fotka). Jest on efektem długiego namysłu nad marnością (i wspaniałością!) świata. Wymyślenie go zajęło mi trochę czasu, ale - patrząc na pierwszą realizację - sami przyznacie, że warto było czekać. „Prosto z mostu” nie doczekało się jeszcze manifestu, czyli instrukcji obsługi, czyli tego, co jest niezbędne w dzisiejszej fotografii i z mojej strony się nie doczeka. W tym momencie otwiera się wielkie pole do popisu dla fotograficznych myślicieli współczesności, dla najtęższych głów - nie chcę im zabierać przyjemności objaśniania maluczkim wielkości mojego cyklu...
Pragnę jedynie poinformować, że już samo fotografowanie drewnianą kamerą Wiesnera (5x7 cala) sprawia mi nieprawdopodobną frajdę. Także to, co dzieje się później.
Tak, fotografia wciąga, smakuje mi coraz bardziej, nigdy mi się nie przeje. Jestem tego pewien. Umrę, kiedy oślepnę...
Otrzymałem dzisiaj zaproszenie od Andrzeja Saja do wzięcia udziału w wystawie fotografii czystej w Jeleniej Górze w październiku. Jestem szczęśliwy i zaszczycony, a może niegodny...
Tego szczęścia nie zburzy mi nawet wiadomość od mojego prawnika, że przed sądem pierwszej instancji przegrałem 35 tysięcy w sporze z KAF B. Słota o zapłatę za druk Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu.

Widać, zamiast biznesem powinienem zająć się fotografią...

wtorek, 1 czerwca 2010

To właściwie trochę niestosowne, że tu teraz coś piszę, bo jakby nie patrzeć ten blog, to jakaś tam forma autopromocji i - nie oszukujmy się - promocji KF i innych inicjatyw wydawniczych Wydawnictwa Kropka. Czyli - w jakimś sensie przedsięwzięcie merkantylne i komercyjne. A stało się tak, że w wypadku samochodowym w piątek, 28 maja zginął bardzo bliski mi człowiek, Roman Bochnak, mój teść (r. 1932), z Koszalina. Jechał do mnie, do Wrześni. Mój Romuś. Nie będę o Nim pisał, nie będę go opisywał, ani też nie będę wymieniał jego „zasług”.
Wspomnę tu tylko o tym, że był dla mnie tak ważny, że od piątku nie myślę o niczym i nikim innym, że to dla mnie wstrząs. Że niniejsze pisanie to forma terapii. Wybaczcie. Nie umiem pogodzić się z tym, co się stało, pisząc szukam ulgi. Jeszcze raz - wybaczcie mi...
Zapis z mojego „Pamiętnika...”:
„(...) Trudno mi bez niego, to takie nierealne, surrealne - jestem w Szczecinku Jola na oddziale u mamy (ja też, kiedy pozwalają), jakieś 100-200 metrów obok bloku szpitala Roman w prosektorium czeka na sekcję, a ja jakieś sto metrów od tego prosektorium siedzę na promenadzie na ławce na brzegu jeziora, gdzie kilkaset metrów od brzegu zainstalowano elektrownię wodną (chyba). Siedzę i pytam siebie - co to za „ustrojstwo” (termin Romana)? I po chwili uświadamiam sobie, że Romuś by mi wszystko wytłumaczył - co to jest za konstrukcja, jak to działa, ile dziennie prądu daje, itd. Ale już nie wytłumaczy”.
Romusiu kochany, gdzie jesteś?
Śmierć, z którą tak bezpośrednio i tak boleśnie spotkałem się w ostatnim czasie, nie była jedynym z nią spotkaniem. Parę dni wcześniej - jeszcze w maju - spotkałem się ponownie, tym razem z jej niewyobrażalnym wymiarem (ze  zjawiskiem niepojętym - Holocaustem), czyli z książką Mikołaja Grynberga o jego doświadczeniu Aschwitz. Porażająca lektura; płakałem czytając zapisy rozmów, spotkań, oglądając zdjęcia. O holokauście nie da się zapomnieć, nie da się go pojąć; on mnie rozpierdala.  I jeszcze tyle piękna i ciepła i emocji na Fotofestiwalu w Łodzi - Toledano, Studziński i inni. Byłem też w Krakowie, widziałem oryginały Brytyjczyków... A w Szczecinku nad brzegiem jeziora, między prosektorium z ciałem Romusia Bochnaka, oczekującym na sekcję, a szpitalem, gdzie jego o rok starsza żona żona dochodziła do siebie po wypadku nie wiedząc, że jej mąż nie żyje - czytałem „Historie fotografii polskiej” Adama Mazura. Czysty surrealizm. To była niedziela, 30 maja. Potem pojechałem do Wrześni, wypełniać bieżące obowiązki wydawnicze (np. wypłaty dla pracowników), a moja żona została w szpitalu przy swojej mamie.
We Wrześni - finisz składu kolejnego numeru KF + praca nad „Wiadomościami Wrzesińskimi”. Robię, to, co normalnie robi Jola i ja. I latam wokół spraw pogrzebowych. Otrzymuje wiele mejli ze współczuciem - to nic nie pomaga, ale jest miłe. Dziękuję za wszystko. Kochałem Romusia, dzisiaj płaczę.
Tęsknię do normalności. Doświadczenie śmierci zmienia mnie - uświadamia, co ważne. To takie banalne, ale...