niedziela, 29 grudnia 2019

Czas tęsknoty – za „Kwartalnikiem Fotografia”, Bogdanem, Wojtkiem, Ewą

Koniec roku. Kolejnego roku. Kolejny czas bilansu. Kolejne plany. A nawet jeśli nie plany, bo plany to konkrety, to chociaż chęci, ciągoty.
Ale zanim o przyszłości słów parę, wpierw parę słów o roku, który mija. Wielkim ciosem była dla mnie śmierć Bogdana Konopki, cały czas zmagam się z Jego odejściem. Trudno nawet o tym pisać, żeby wyrazić ból, żal i poczucie straty. Jak zwykle, kiedy umrze ktoś bliski, wydaje się to takie nierealne, nieprawdziwe. Cały czas słyszę jego głos, widzę jego zmęczone oczy, kiedy rozmawiamy. 
Mateusz Palka pisze książkę o Bogdanie, zaczął ją pisać jeszcze za życia Bogdana. Wiem, że dobrze to zrobi, bo tak jak ja i wielu innych, kochał fotografię Bogdana i bardzo go cenił. Jak się pisze sercem i rozumem, to musi powstać coś dobrego. Bogdan zasłużył na dobrą książkę o nim. Krzysztof Szymoniak we współpracy z autorem miał napisać książkę o twórczości pisarskiej, krytycznej Bogdana Konopki, gromadził już materiały, ale niespodziewana śmierć Bogdana wszystko popsuła, chociaż nie wiem wszystkiego, może te prace trwają nadal. Na pewno byłoby warto, żeby taka książka, antologia tekstów Bogdana Konopki powstała. Bogdan powiedział mi kiedyś, że każdy fotograf, który pisze o twórczości innych fotografów, tak naprawdę zawsze pisze o sobie, o swojej twórczości. I trudno się z nim nie zgodzić. Czytając jego teksty do „Kwartalnika Fotografia” zawsze pamiętałem o tym. Pisząc artykuły o innych podsuwał gotowe tropy interpretacyjne dla interpretacji tego, co sam robił. 
Śmierć Bogdana spowodowała też, że zupełnie nie mam już ochoty jechać do Paryża. Dopiero po jego śmierci uświadomiłem sobie, że przeż ostatnie 20 lat Paryż był dla mnie miejscem ważnym, interesującym, bo był tam Bogdan, też mój przewodnik po tym mieście, który mówił mi nie tylko o tym, gdzie warto pójść, żeby obejrzeć dobrą fotografię, ale też gdzie kupić dobre i niedrogie wino na kolację. On pozwalał mi oswajać Paryż. Niesamowicie było pobyć w jego mieszkaniu z jego książkami, nieprzebranym archiwum jego odbitek, w jego ciemni, na przykład z jego powiększalnikami, których raczej nie używał  (a ja go namawiałem, żeby powiększał swoje negatywy). Teraz już nie chcę jechać do Paryża – po co?

Teraz, kiedy znowu kończy się rok, myślę też sporo o Wojtku Zawadzkim i Ewie Andrzejewskiej, o ludziach tragicznych, których fotografię i oddanie fotografii tak zawsze kochałem i których miałem szczęście poznać. Bardzo mi ciężko, że tej trójki już nie ma. Klasycy. Ze „starej” ekipy pozostał mi już tylko Andrzej Jerzy Lech, z którym mam kontakt (internetowy) prawie codzienny oraz Janusz Nowacki, który – mam takie wrażenie – odsunął się ostatnio nie tylko ode mnie. Boleję nad tym, bo to człowiek wyjątkowy, dla mnie też. Jest oczywiście jeszcze sporo innych osób, fotografów, z którymi się przyjaźnię i którzy na szczęście żyją (jeszcze, tak jak ja!), ale tegoroczne odejście Bogdana było i jest na tyle silnym ciosem, że nadal je przeżywam. 
Kiedy myślę o Bogdanie, nieubłaganie pojawia się też „Kwartalnik Fotografia”, dla którego tak wiele zrobił. To jest niezaprzeczalne. Może „KF” wróci i chociaż w małej części, zwróci Bogdanowi Konopce dług, jaki wobec niego ma. Tak, proszę Szanownej Frekwencji – myślę o wskrzeszeniu tego pisma. Na razie niczego nie obiecuję, bo uzależnione jest to od wielu spraw ode mnie niezależnych, ale potwierdzam – myślę o tym. I chcę tego. Co o tym myślicie, Drodzy Czytelnicy tego bloga? Warto drugi raz wejść do tej samej rzeki? A może są chętni do współpracy? 





wtorek, 15 października 2019

Irek Linde nie żyje już od 15 lat – jadę Go wspominać i oddać mu hołd

Ireneusz Linde był jednym z moich fotograficznych nauczycieli. Mieszkał w Sierakowie koło Międzychodu. Był bardzo dobrym fotografem i jednocześnie skromnym gościem. W kwietniu 1989 zabrał mnie do niego Janusz Nowacki.



Ireneusz Linde na wieży wodociągowej w Chrzypsku Wielkim w kwietniu 1990, plener zorganizowany przez Janusza Nowackiego, wojewódzkiego instruktora fotografii
To Irek pokazał mi jak wywołuje się negatywy i jak robi się odbitki, jego pokaz mam stale przed oczami, w zasadzie niczego nie zmieniłem, robię tak jak on mi kazał, a jedyną zmianą jest to, że nie ma już Fotopanu HL i Hydrofenu. 
Wcześniej, w 1989, cały dzień łaziliśmy z aparatami po rezerwacie buków w okolicach Sierakowa, a Janusz pożyczył mi flektogona 20, który gwarantował „zdjęcia artystyczne”. No faktycznie, ten obiektyw dawał kopa, nawet wtedy, gdy wkręciło się go do Zenitha wypożyczonego z domu kultury. To wtedy zostałem zainfekowany fotografią.
Rok później byłem już na plenerze w Chrzypsku Wielkim, też dzięki Januszowi, i gdzie m.in. fotografowaliśmy z wieży wodociągowej i to po spożyciu. 
Po latach miałem przyjemność gościć Irka i jego fotografię we Wrześni, gdzie złożyłem Wrzesińskie Towarzystwo Fotograficzne. Urządziłem mu, na początku lat 90. wystawę w klubie Hades ZWG Tonsil, gdzie WTF miał wówczas siedzibę. Irek był na wernisażu, pamiętam dziś, że miał na sobie bardzo ładny sweter, chyba z owczej wełny, podobny do mojego. 
Potem widywaliśmy się sporadycznie, tylko u Janusza na wernisażach w pf-ie, był też na plenerze w Mikuszewie, chyba w 2002, ale widać było, że jest chory. Następny raz był najsmutniejszy – jego pogrzeb. W pierwszą rocznicę śmierci Irka, Elżbieta postanowiła wydać Irkowi książkę i naszemu wydawnictwu zaproponowała jej wydanie. Powierzyła nam – mnie i Joli, mojej żonie – to dzieło. Zostawiła nam wszystkie fotografie (oryginały) Irka, katalogi i teksty prasowe o jego twórczości, a naszym zadaniem stało się uporządkowanie wszystkiego i zrobienie z tego książki. Łatwo nie było. Przez wiele dni i tygodni mieszkaliśmy i żyliśmy z tymi materiałami, rozstawiliśmy je w całym domu i „studiowaliśmy”. Bardzo mocno zaangażowała się Jola, więc ona figuruje w stopce książki jako redaktor. Po wielu dniach doszliśmy do zgody, co wybrać i w jakiej kolejności pokazać. Elżbieta z drobnymi poprawkami zaakceptowała nasz wybór, więc książka mogła wreszcie ukazać się drukiem. Moim zdaniem, to interesująca pozycja, i do poczytania i do oglądania. Podczas jej powstawania z jednej strony wzruszało nas niezmiernie to, że Elżbieta poruszyła niebo i ziemię, aby zdobyć pieniądze na książkę, a z drugiej i to, że ich – Eli i Irka – wielka miłość trwa nadal. Pomyślałem sobie też o tym, że nie chcę Joli zostawiać z tym miłym, ale też i emocjonalnie trudnym, zadaniem pośmiertnego podsumowania działalności artystycznej męża. 
W piątek, 18. października jedziemy do Sierakowa wspominać w gronie kolegów Ireneusza Linde w 15. rocznicę śmierci, ciekawe jak to miejsce odbiorę po latach. W sobotę ma odbyć się plener, na który bardzo się cieszę, tym bardziej, że efekty mają być zaprezentowane w przyszłym roku na wystawie podczas kolejnego Festiwalu im. Ireneusza Zjeżdżałki. Organizatorem wszystkiego jest niezmordowany Władek Nielipiński.