wtorek, 18 grudnia 2012

Trwa wysyłka KF 39


Jednak zdążyliśmy przed świętami. Prenumeratorzy i ci, którzy zamówili najnowszy numer KF na www.fotografia.net.pl już go otrzymali, albo otrzymają jutro, pojutrze... natomiast nie wiem, czy Empik i inne miejsca tzw. wolnej sprzedaży zdążą przed wigilią umieścić nas na swoich półkach. To już zależy od ich operatywności.
KF nie jest pismem wyścigowym, niusowym, nic nie straci ze swej wartości, także po świętach, dlatego jeśli ktoś nie zdąży zaopatrzyć się w swoje ukochane pismo na święta, to będzie mógł się nim raczyć parę dni później. Ponoć tęsknota zaostrza apetyt.
Wiem, że trochę odwracam kota ogonem i powinienem raczej przeprosić za to, że tak długo grzebaliśmy się z tym numerem, bo przecież miał być w listopadzie. Wybaczcie, tak po prostu wyszło. Mam nadzieję, że treść wszystko Państwu wynagrodzi.

Teraz z innej beczki... Święta. Nie cierpię ich! Lubię tylko przygotowania - lubię sam coś upitrasić, żeby chociaż coś było dobre (to taka mała złośliwość do śmichu, zupełnie niezasłużona przez moje panie-domowniczki, które gotują bardzo dobrze), bo przecież faceci gotują najlepiej... No i lubię Wigilię: karpia, kapustę z grzybami, kompot z suszu, zupę rybną, opłatek, wino, herbatę i coś do picia... a potem prezenty, kolędy... Potem jest już niestety coraz gorzej, smażenie się w rodzinnym sosie... nie można robić niczego swojego, niczego z rzeczy, które się lubi, bo przecież trzeba „świętować”. Obżarstwo, opilstwo, gadulstwo, lenistwo, jedno wielkie poczucie winy. Dlatego od paru lat bardzo podoba mi się sformułowanie „spędzać święta”, bo przypomina stare wyrażenie „spędzić płód”. Tu i tu jest coś niechcianego.

Ale żeby nie było zbyt smutno:



Wymyśliłem hasło reklamowe: „Twój kot kupowałby Whisky!”

Dobre, prawda? Mnie się podoba i aż się dziwię, że nikt wcześniej tego nie wymyślił. A może wymyślił, a ja o tym nie wiem?

Wracając do fotografii, to dokonałem zakupu kolorowych błon 5x7 cala. W Polsce okazało się to niemożliwe, więc kupiłem w America, ale popatrzcie ile mnie to kosztowało. Normalnie szok!



Prawie 700 dolców, czyli ponad 2 tysiące złotych, za 50 błon...

Porażające są zwłaszcza koszty opłat i podatków. Dlaczego państwa są takie pazerne i pobierają tak wielki haracz za to, że Śliwczyński coś sobie kupił u kogoś tam?! 
Teraz nie mam już wymówki, każde moje zdjęcie musi być arcydziełem! Żeby się chociaż negatyw zwrócił! Zamierzam do jednej kasety wkładać z jednej strony negatyw kolorowy, a z drugiej negatyw czarno-biały, aby to samo ujęcie miało dwie wersje. Boję się tej konfrontacji, bo z jednej strony kocham fotografię czarno-białą, zarówno cały proces fotografowania, ręczną obróbkę w ciemni, jak i odbitki na wystawie oraz publikacje książkowe. Oglądanie takich obrazów sprawia mi wielką przyjemność. Ale z drugiej strony - lubię też Burtynsky'ego czy Nadeva Kandera i wielu innych, którzy pracują w kolorze. „Świat jest kolorowy, a nie czarno-biały” - powtarza mi często córka i bezustannie namawia mnie na kolor. A ja, powtórzę to znowu, boję się tego, bo nie mam specjalnego doświadczenia, a jak wiadomo, wszystko co nowe budzi lęk. Jeśli dwadzieścia lat myślałeś bardziej formą, kompozycją, walorem, fakturą, półcieniem, to nagłe przejście do myślenia plamami barwnymi nie jest łatwe. Kolor to nie tylko pokolorowanie fotografii czarno-białej, to inne widzenie. Wymagające treningu. A jak tu tylko ćwiczyć z kolorem, jeśli błony tyle kosztują?! Tu trzeba od razu tworzyć dzieła.
Na razie nie naświetliłem jeszcze ani jednego listka, w zasadzie odkładam w czasie kolorową inicjację, nawet jednej kasety nie załadowałem Portrą 160. Prawda jest też taka, że nie mam jeszcze żadnej kasety wolnej, we wszystkich mam nienaświetlony materiał czarno-biały. Może zamiast „spędzać” święta jednak coś naświetlę? Na pewno Czytelnicy tego bloga będą pierwszymi, którzy poznają efekty mojego działania w kolorze. Nie wiem kiedy to nastąpi.
Przy okazji pytanie - czy zdjęcia z „Topografii ciszy” byłyby lepsze, gdyby były kolorowe? Wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale spróbujcie. Dwa przykłady:


Boguszyn



Paruszewo




piątek, 30 listopada 2012

„Topografia ciszy” już w domku, u tatusia...

Wczoraj po południu z poznańskiej drukarni Moś/Łuczak przyjechał samochód z tak długo oczekiwanym ładunkiem! 


Pierwsze egzemplarze, jeszcze nie miałem odwagi zaglądać do środka, 
jeszcze cieszyłem się wyglądem zewnętrznym...


Oglądałem i oglądałem... kilka razy. Potem czytałem i czytałem wstępy... Porozsyłałem w świat sms-y i mms-y. Trzeba dzielić się swoją radością...


Potem przyszedł czas na dokładne obejrzenie całości jeszcze raz, ale w okularach...

Aż w końcu przyszedł czas na konkrety: ciacha, herbatę, kawę, piwo, wino i... coś do picia:


Żona, teściowa, ojciec i ja byliśmy wniebowzięci...

A dzisiaj od rana zaczęła się ciężka praca - numerowanie i podpisywanie każdego z 300 egzemplarzy. Jest co robić - naprawdę!


W pierwszej kolejności książkę otrzymają - wysyłka rozpocznie się w poniedziałek - ci, którzy zamówili ją w przedsprzedaży, a także autorzy tekstów: Ewa Kostołowska z Muzeum im. Mickiewicza w Śmiełowie oraz Wojtek Wilczyk z Krakowa.

Wydaje mi się, że udało mi się zrobić coś dobrego. Jestem bardzo szczęŚliwy! Jest taka jaką sobie zamarzyłem: duża, pięknie wydrukowana i zaprojektowana. Teraz żałuję, że „Cisza” nie wyszła w podobnej postaci. Pudło i luźne kartki to jednak nie to samo, co książka w twardej oprawie. 
Trochę mi żal, że coś się skończyło, bo książka podsumowuje fajny czas, fajnego fotografowania. Na szczęście mam przynajmniej dwa niezłe - jak mi się wydaje - pomysły na następne projekty, które zakończę, rzecz oczywista, książką w twardej oprawie. Jutro zaczynam fotografowanie do nowego cyklu - „Topografia ciszy” dała mi potężnego kopa.

W poniedziałek zaczynamy druk 39 numeru „KF”, co oznacza, że pierwsze egzemplarze zejdą z drukarni za ok. 10 dni...





wtorek, 13 listopada 2012

„Topografia ciszy” za dwa tygodnie

Najpóźniej za dwa tygodnie mój najnowszy album będzie już gotowy i ruszy sprzedaż. W pierwszym rzędzie otrzymają go osoby, które zamówiły go na www.fotografia.net.pl. Wczoraj byłem w poznańskiej drukarni Moś/Łuczak zatwierdzić pierwsze odbitki. Wychodzi pięknie, sześciokolorowy heidelberg speedmaster to jest jednak klasa...
W ostatni piątek burmistrz Wrześni, Tomasz Kałużny oraz Nicolas Grospierre podpisali umowę na wykonanie prac do Kolekcji Wrzesińskiej. W mini uroczystości wziął również udział Adam Mazur, który będzie autorem tekstu do książki, która zwieńczy projekt.

poniedziałek, 8 października 2012

Znowu jestem - tyle się działo...

Witam po długiej przerwie. Nawet za długiej. Wybaczcie. Już wybaczyliście, prawda? Dlaczego tak długo milczałem? Co bym nie napisał, to byłaby to tylko częściowo prowda, albo wręcz „g... prowda!” Wpierw przygotowywałem się - normalnie pracując, rzecz jasna - do wakacji, potem byłem na wakacjach, a potem cierpiałem na zespół stresu popowrotowego, jak to sobie nazwałem. Faktem jest bezspornym, że trochę brakowało mi ostatnio sił mentalnych, aby tu napisać coś mądrego.
Zawziąłem się jednak w sobie i dzisiaj w końcu jestem. Bezpośrednią przyczyną był mały fragment najnowszej książki Adama Mazura (znowu pięknie zaprojektowana i wydrukowana, co jest też pewnym znakiem rozpoznawczym wszelkich publikacji tego autora), zatytułowanej „Decydujący moment. Nowe zjawiska w fotografii polskiej po 2000 roku”. Ów fragment znajduje się na s. 20, gdzie autor wymienił niniejszego bloga wśród „wpływowych blogów ekspertów i fotografów”. To zobowiązuje. Trzeba pisać. Dzielić się wrażeniami, wiedzą, opiniami...
A skoro już się rzekło, że trzeba pisać, to na początek chcę powiedzieć parę słów na temat najnowszej książki Adama Mazura. Zacznę od uwagi ogólnej - może mało odkrywczej: Mazur jest w tej chwili najbardziej opiniotwórczym facetem w polskiej fotografii. Jego wybory, werdykty, dzięki przede wszystkim książkom, przechodzą do historii polskiej fotografii. Czy się z jego wyborami i werdyktami zgadzamy czy nie, tak jest. Za sto czy dwieście lat badacze będą odwoływali się do jego książek i innych materiałów pisanych (mam nadzieję, że wydawnictwa papierowe przetrwają w dobrym zdrowiu do tamtych czasów, w przeciwieństwie do np. blogów i artykułów w „pismach” internetowych). Adam ma to, czego brakuje wielu naukowcom (choć sam ma doktorat z historii fotografii) - zmysł syntezy, jest bardzo pracowity, ambitny i zdeterminowany. Kuratoruje ważnym wystawom (głównie zbiorowym w CSW, ale też na polskich festiwalach), publikuje w wielu pismach, w tym w KF-ie (!) sporo jeździ po imprezach fotograficznych w kraju (zagranicą chyba mniej, ale tego nie jestem pewien), no i przede wszystkim pisze książki, które wchodzą do kanonu polskiego piśmiennictwa fotograficznego - „Historie polskiej fotografii”, „Kocham fotografię” czy ostatnia „Decydujący moment”. Mimo młodego wieku (trochę po trzydziestce) ma imponujący dorobek, jest „płodny jak królik” (Paukszta). 


Adam Mazur, Decydujący moment, Karakter 2012

Ale dosyć kadzenia Mazurowi. O czym jest ta książka i z czego się składa? Jest o najnowszej polskiej fotografii, o tym co w niej działo i dzieje się w XXI wieku. To już ponad 10 lat, Drodzy Państwo żyjemy w nowym wieku i tysiącleciu, zleciało, czyż nie? We wstępie Mazur przypomina różne fakty i zjawiska związane zarówno z przemianami w samej sztuce fotografii (twórczości), jak i w funkcjonowaniu fotografii w obiegu społecznym: przede wszystkim w mediach, ale także sporo jest o edukacji fotograficznej. Ostatnie 12 lat to przejęcie władzy przez fotografię cyfrową, to lawinowy rozwój internetu. Mazur zastanawia się jaki to wszystko miało wpływ na fotografię, na postawy twórcze samych fotografów, jak również przez publiczność, która sama też fotografuje, bo niemal każdy ma w komórce kamerę...
Oprócz wstępu książka składa się z 86 rozdziałów, każdy po 4 strony, poświęconych jednemu autorowi lub duetom (Zuza Krajewska/Bartek Wieczorek oraz Zorka Project: Bereżecka/Redzisz). Nie wymienię tu wszystkich, ale we wstępie Mazur tłumaczy dlaczego wybrał tych a nie innych. Podstawowym kryterium było coś, co można nazwać „ważkością” dokonań w ostatniej dekadzie. Dlatego myliłby się ten, kto myśli, że na liście znaleźli się tylko ludzie młodzi i bardzo młodzi - jest np. Forecki, Kulik, Łódź Kaliska, Miller, Niedenthal, Prażmowski czy Rolke. We wstępie Adam wymienia jeszcze kilkadziesiąt, a może jeszcze więcej nazwisk, które chętnie umieściłby w książce, ale wówczas książka byłaby zbyt gruba.
Nie chcę polemizować, zgłaszać zastrzeżeń, wypominać autorowi, że wybrał tak, a nie inaczej. Pewnie, że brakuje mi to kilku nazwisk, chociażby dwóch autorów Kolekcji Wrzesińskiej, czyli Bogdana Konopki, czy Andrzeja Jerzego Lecha, którzy byli w XXi wieku bardzo aktywni, przy czym nie mam tu na myśli tylko udziału w Kolekcji. Ich twórczość dalej się rozwijała, otrzymywali poważne nagrody międzynarodowe, brali udział w poważnych pokazach i festiwalach. Ale - powtórzę: to jest książka Adama Mazura, nie moja. Ja nie pokusiłem się o napisanie i wydanie takiego swoistego rankingu, nie zrobił to nikt inny poza Mazurem i niech tak zostanie - to jego wybór. I jaki taki właśnie trafił do historii polskiej fotografii. I na zawsze tam pozostanie. Przebić Mazura, przewalczyć, można tylko... wydając własną książkę, lepiej uzasadniając taki a nie inny wybór. Jeśli nie podoba Ci się książka Adama Mazura - zrób lepszą. Z polemik nic nie wynika, na zawsze pozostaną... tylko polemikami.
I tyle właściwie mam do powiedzenia na temat tej książki.
Jej uzupełnieniem niejako jest obszerny artykuł o zjawiskach w polskiej najnowszej fotografii (wchodzą już do obiegu roczniki '89 i z lat 90.!), który ukaże się w najnowszym numerze „Kwartalnika Fotografia”. Gorąco polecam ten artykuł, chociaż sam nie za bardzo lubię ten rodzaj fotografii (może nie kumam o co chodzi?), to z artykułu sporo się dowiedziałem i dał mi on wiele do myślenia. Wiecie na przykład, co to takiego „fotografia w estetyce display”? Jeśli nie, to koniecznie musicie przeczytać ten artykuł.

Przypominam, że tematem przewodnim najnowszego numeru jest Afganistan, ale znajdziecie w nim również inne materiały nie związane z wojną w tym kraju. Kto wie, może będzie to najgrubszy numer w historii KF - mamy tak dużo materiałów. Jeden lepszy od drugiego, dlatego tak trudno cokolwiek odrzucić, czy przesunąć do następnego numeru. Kiedy wyjdzie? Nie wiem, ale zapewne w listopadzie. W przyszłym tygodniu trafi do składu, do Tomka Wojciechowskiego (fattombo), a później, po kilku „ostatecznych” korektach (a i tak zdarzą się błędy i literówki) rozpocznie się druk, który potrwa z dwa tygodnie. 
W skrócie mogę dziś powiedzieć, że w części afgańskiej będzie m.in. sylwetka Krzysztofa Millera, zdjęcia Witolda Krassowskiego, francuskiego fotografa Erica Bouveta, Amerykanki Suzanne Opton, czy zdjęcia robione na wojnie przez polskich żołnierzy, w tym wstrząsającą historię śmierci pierwszego polskiego żołnierza - porucznika Kurowskiego, jak również dwadzieścia lat wcześniejszą historię powstania fotografii Radka Sikorskiego, za którą autor otrzymał I nagrodę na World Press Photo. Jest też felieton Anny Łojewskiej, blogerki z Poznania, znanej m. in. z tego że kancelaria prezydenta RP oskarżyła ją o komentarz na portalu „Gazety Wyborczej”, gdzie - mówiąc w skrócie - napisała, że nie życzy sobie, żeby za jej, podatnika, pieniądze prezydent pił alkohol z mordercami w Afganistanie (GW opublikowała zdjęcie, na którym Bronisław Komorowski wznosi toast z żołnierzami w Afganistanie). 
Poza tym - w najnowszym KF-ie będzie bardzo dużo recenzji książek, sprawozdań z imprez i festiwali oraz prezentacje twórczości takich autorów jak: Andrzej Jerzy Lech, Jean-Christophe Becheta, Taryn Simon, Jordan Tate czy Marcin Federak. Będzie co czytać i oglądać. Już ustawcie się w kolejce, bo coś czuję, że w Empikach i innych miejscach sprzedaży, najnowszy numer zejdzie jak ciepłe bułeczki. Przypominam o prenumeracie, gdzie oprócz tego, że taniej i szybciej (prenumeratorzy otrzymują każdy nowy numer w pierwszej kolejności), to jeszcze jakiś bonus w postaci książki się otrzymuje...

A moja twórczość? Kwitnie, hi, hi... Nic nie zrobiłem ostatnio - wszak na wakacjach byłem, gdzie iPhonem ino foty waliłem, żeby z nich w iPhoto fotoksiążkę sobie zrobić, bo iPhone robi dobre zdjęcia (8 mega) i do tego z geolokalizacją, więc mi iPhoto piękną mapę w fotoksiążce narysuje, co przed fotkami dobrze wygląda i pokazuje tzw. osobom postronnym, gdzie byliśmy, jacy niestrudzeni jesteśmy i jak się poświęcamy, podróżując po całej Chorwacji po to tylko, żeby dla owych osób trzecich strzelić ciekawą fotkę.

Kończy się już skład książki-albumu „Topografia ciszy”, czyli rzecz o zapomnianych wielkopolskich siedzibach ziemiańskich. Projektem i składem zajął się mój zięć, czyli Tomek Wojciechowski, vel fattombo, co gwarantuje, iż książka będzie wyjątkowa, po prostu piękna, będzie przedmiotem dizajnerskim. Jak wszystko dobrze pójdzie, do druku w poznańskiej drukarni Moś/Łuczak trafi w przyszłym tygodniu.

Przygotowuję też kalendarz na 2013 - będzie czarno-biały i prawdopodobnie przyrodniczo-pejzażowy. Oczywiście panoramiczny. Tak się jakoś ustaliło od paru lat, że moje kalendarze są panoramiczne. Lubię ten format.   


wtorek, 14 sierpnia 2012

O czym będzie nowy numer „Kwartalnika Fotografia”?

Jak zwykle, będzie o różnych rzeczach, ale będzie też miał temat przewodni. Tym razem będzie to Afganistan. Jak wszyscy wiemy, od wielu lat nasi żołnierze są obecni w tym kraju, są tam zabijani i sami też zabijają. Wymyślając właśnie ten temat jako przewodni do „Kwartalnika” uderzyło mnie przede wszystkim to, że polscy artyści (różnych dyscyplin) raczej niechętnie podejmują ten temat. Są ważniejsze - równość kobiet i mężczyzn, tożsamość płciowa, aborcja, przemoc w rodzinie i inne. 
Tym, że nie wiedzieć czemu „walczymy” tam z nie wiedzieć kim o nie wiedzieć co (i to za swoje pieniądze), to już współczesnych artystów jakoś nie wzrusza. Mają ważniejsze sprawy na głowie. Nasz numer afgański oczywiście niczego nie zmieni i żadnej luki nie wypełni, ani nawet nie obudzi dyskusji, ale zróbmy chociaż coś. Pokażmy jak tam jest, pokażmy „wrogów”...
Jeszcze trwa nabór tekstów i zdjęć, dlatego nie chcę już dziś informować co będzie, bo parę rzeczy jest zamówionych i jeszcze powstaje, na inne czekamy i nie wiemy, czy się doczekamy... Mogę powiedzieć tylko tyle, że będą nie tylko materiały polskich autorów, ale też zagranicznych. Czytelnicy dowiedzą się też rzeczy niezwykłych o fotografii wojennej, żołnierskiej, też o żołnierskiej doli... Na pewno będzie ciekawie. A i oko będzie czym nacieszyć.
Cieszę się niezmiernie również na prezentacje poza-afgańskie, w tym na Portfolio Młodych, i na wszystko inne, co jak zwykle w „Kwartalniku Fotografia” można znaleźć.

Chcę również zapowiedzieć moje dzieło, które ukaże się jesienią, a może dopiero przed Świętami. Będzie to rzecz o zniszczonych i niszczejących nadal dworach wiejskich w Wielkopolsce. Ten cykl muszę zakończyć publikacją - jest zresztą ku temu świetna okazja - sto lat temu, w 1912, Leonard Durczykiewicz wydał swoje monumentalne „Dwory polskie w Wielkiem Księstwie Poznańskiem”. Zdjęcia już są, jeden ze wstępów się pisze...

Godzi się odnotować fakt historyczny, taki mianowicie, że otrzymałem od Tomasza Gudzowatego odbitkę autorską z cyklu o sportach tradycyjnych. Bardzo dziękuję, jest piękna. Czekała na mnie w Galerii pf w Centrym Kultury Zamek w Poznaniu, gdzie Gudzowaty miał w czerwcu wystawę. Szkoda, że była tak słabo rozreklamowana. Sam dowiedziałem się o niej w ostatnim momencie i cieszę się, że ją w ogóle zobaczyłem. Tyle barytów w jednym miejscu, to już dzisiaj absolutna rzadkość, no i sama fotografia też wysokiej próby. 

Odliczam dni do urlopu... jeszcze trzy tygodnie i wio! do Chorwacji, na dwa tygodnie. Wszyscy mi mówią, że tam jest pięknie. Wieczory spędzam przy stole - oglądam albumy fotograficzne, jakież to przyjemne... Nadav Kander, Edward Burtynsky, Karl Blossfeldt i wielu, wielu innych. Chciałbym mieć - na papierze - wszystkie albumy świata! I słuchać przy tym najlepszej muzyki. Wtedy już samemu nie trzeba fotografować, bo wszystko już zrobiono, tak pięknie... 

wtorek, 5 czerwca 2012

Konopka, Wrocław i Euro

„Wrocław magiczny” to tytuł wystawy fotografii Bogdana Konopki, jaką można oglądać w Starym Ratuszu we Wrocławiu. Wernisaż z udziałem autora odbył się w piątek, 1 czerwca. Było tłoczno i duszno, ale warto było przyjechać, aby zobaczyć jak zmienił się Wrocław i... fotografia Bogdana. Wystawa składa się ze zdjęć powstałych w końcu lat 70. (kwadraty z walącymi się lekko pionami, ale za to już z czarną ramką, nie wiem, czy była na odbitkach z tamtych czasów, czy też pojawiła się teraz, bo odbitki autor zrobił specjalnie na wystawę; jak mi powiedział - na 20-letnim przeterminowanym ilfordzie!), a także w 80., 90, po 2000 i... w maju 2012. Nie pamiętam do kiedy wystawa będzie czynna, ale dostęp do niej w czasie Euro będzie utrudniony, ponieważ wrocławski Rynek zamieni się w strefę kibiców, choć i wśród nich mogą znaleźć się fani fotografii.



Z lewej - Jolanta Śliwczyńska, z prawej - Janusz Nowacki, dawno nie widziany przeze mnie


A oto i Jacqueline Konopka, jak zawsze uśmiechnięta i pełna pogody ducha oraz sam Bogdan Konopka

Wernisaże, tak generalnie, to nie jest dobry czas na kontemplację dzieł, ponieważ wokół zawsze jest sporo ludzi, dlatego właśnie miło było spotkać się z paroma osobami, z którymi dawno się nie widziało, np. Elżbietą Łubowicz, Januszem Nowackim, Lechem Lechowiczem, Magdą Świątczak, czy kolegą po redaktorskim fachu Andrzejem Sajem. Dzięki naszej rozmowie mogę poinformować Czytelników, że do końca czerwca ma ukazać się nowy numer „Formatu” poświęcony całkowicie fotografii. Otrzymacie więc (bo i „Kwartalnik Fotografia” wychodzi w przyszłym tygodniu), Szanowni Czytelnicy, sporą dawkę literatury fotograficznej na letnie miesiące.


KF 38 - to jest wydrukowany arkusz w Witkinem

Liczyłem na to, że we Wrocławiu spotkam Ewę Andrzejewską i Wojtka Zawadzkiego, których nie widziałem od dawna, za którymi trochę się już stęskniłem, ale nie przyjechali...

Kropka nie tylko fotografią i „Wiadomościami Wrzesińskimi” stoi, bo wydajemy też literaturę. W naszej stajni jest jak do tej pory jeden autor, Rafał Szamburski, autor scenariusza filmu „Wszystko będzie dobrze” z Robertem Więckiewiczem. Dwa lata temu wydaliśmy debiut prozatorski Rafała, czyli „Wypracowanie nadobowiązkowe z Bohumila Hrabala”, a teraz wychodzi „Bękart”. Tak jak poprzednia, jest to „książka dobrze porysowana”, w opracowaniu graficznym Tomka Wojciechowskiego (fattombo), tego samego, który zaprojektował nagrodzoną niedawno na targach książki „Kolekcję wrzesińską 2010 - Andrzej Jerzy Lech”.


Pierwsze „Bękarty” wyjeżdżają z drukarni

A propos Kolekcji - jutro miał na wrzesińskim Rynku odbyć się wernisaż „Kolekcji wrzesińskiej 2011 - Mariusz Forecki”, ale z powodu kłopotów technicznych, została przeniesiona na przyszły czwartek, czyli 14.06.2012 na godz. 17.00. W imieniu autora, organizatora, czyli burmistrza Wrześni oraz własnym jako kuratora Kolekcji - serdecznie zapraszam.



czwartek, 31 maja 2012

Byłem w Łodzi, byłem w Krakowie, jutro jadę do Wrocławia

Nie wiem jak to się stało, ale maj przefrunął mi z prędkością światła. Nie wróciłem dobrze z Łodzi, nie zdążyłem jej dobrze przetrawić, a już tydzień później byłem (samolotem z Poznania!) w Krakowie. Doznania różne, aczkolwiek w obu miastach bardzo przyjemne - sporo dobrej fotografii, sporo ciekawych spotkań, rozmów, nowo poznanych ludzi (od tego między innymi są festiwale). 



Łódź (Fotofestiwal 2012) 
- po raz pierwszy od prawie 32 lat 
(tyle lat jestem żonaty) 
obudziłem się przed Jolą
Musiałem sfotografować ją śpiącą.


Pozostały katalogi, kupione i otrzymane w prezencie książki. Wraz z tym, co przyszło do redakcji zwykłą pocztą, utworzyło wcale pokaźną stertę. I wszystko to, i wypada, i chce się przejrzeć, przeczytać, przemyśleć, nacieszyć się. I najczęściej tylko się przekartkuje, odłoży w nadziei, że przyjdzie taki czas, kiedy będzie można do tego wrócić...




Kraków (Miesiąc Fotografii 2012) 
- po finale Ligi Mistrzów, obejrzanym w jakimś pubie z projektorem,
w towarzystwie Krzysia Kupidury (męża córki Oli) oraz Wojtka Wilczyka, 
przenieśliśmy się do Pauzy, w tym momencie kwatery głównej MFK.
Około 3.00 Wojtek zapytał: - A jadłeś kiedykolwiek kiełbasę z nysy? 
Nie wiedziałem o co chodzi, ale zdałem się na niego, bo to w końcu miejscowy. 
No i doszliśmy w okolice Hali Targowej, gdzie dwaj faceci z kosmosu
serwują w nocy kiełbachę z grila 
(za 8 zł masz 20-centymetrową kiełbasę, bułkę i musztardę). Pycha.




Kraków (Miesiąc Fotografii 2012) - Mocak - nowe (właśnie obchodzi swój roczek)
świetne miejsce wystawowe w Krakowie. Bardzo byłem dumny, że nasze wydawnictwa 
są w Bookstorze w Mocaku - tutaj ukłon w stronę Oli i Aśki Jóźwiak.
Oprócz wystawy Bratkowa, jest tam świetna wystawa „Sport w sztuce”,
której po prostu nie można przeoczyć.



Drukarnia zawalona robotą - „Bękart” Rafała Szamburskiego, „Kolekcja wrzesińska 2011 - Mariusz Forecki” (wernisaż w najbliższą środę, 6.06.2012 z udziałem autora i premierą książki na wrzesińskim Rynku, zapraszam), no i wreszcie „Kwartalnik Fotografia” nr 38.



Wydrukowane arkusze „Kolekcja wrzesińska 2011 - Mariusz Forecki”


Pierwszy egzemplarz nowej książki Rafała Szamburskiego, Bękart.
Wcześniej wydaliśmy tego autora „Wypracowanie nadobowiązkowe z Bohumila Hrabala”.
Autor m.in. był scenarzystą filmu „Wszystko będzie dobrze” z Robertem Więckiewiczem. 
Opracowanie graficzne i ilustracje - Tomek Wojciechowski (fattombo).


Okładka „Kwartalnika Fotografia” nr 38 nawiązuje do artykułu o Tomaszu Gudzowatym.
Dlaczego nie ma na niej fotografii Gudzowatego? To ciekawa historia. 
Odpowiedź znajdzie Czytelnik wewnątrz numeru...

W maju żyłem nie tylko fotograficznie - normalnie pracowałem w „Wiadomościach Wrzesińskich”, gdzie między innymi miałem wątpliwą przyjemność być sądzonym o pewien artykuł. Wczoraj na temat mojego (i kolegi redakcyjnego) procesu Polsat News zrobił materiał - patrz: http://wrzesnia.info.pl/g/września/item/535-września-polsat-news-o-„wiadomościach-wrzesińskich”.

Żeby odpocząć - i popracować (popisać do KF) - zrobiłem sobie w zeszłym tygodniu mały 2-dniowy urlop. Pojechałem do chatki letniskowej w Lipnicy (blisko jeziora powidzkiego, ale nad mniejszym jeziorem, zwanym naprusewskim lub kosewskim), gdzie razem z Kropkiem żyliśmy w pełnej symbiozie z lasem, polami, jeziorem, ciszą absolutną (gdyby nie ptaki!) i rozgwieżdżonym niebem. Mam ten domek od 2000 roku, ale jeszcze nie zdarzyło się, abym tam spędził pod rząd chociażby 7 dni, zawsze tylko doskakuję tam na krótki czas... A w Lipnicy jest cudownie, tam jest raj, jak mówi Emilka, młodsza córka. Zwłaszcza wiosną, zwłaszcza w tygodniu, poza weekendem, kiedy prawie nikt tam nie przyjeżdża. Kąpałem się w jeziorze na golasa (mam dowody fotograficzne, ale ich nie opublikuję, bo kulturalny jestem), razem z Kropkiem, też był w wodzie tak, jak go Pan Bóg stworzył, choć w swoim ciepłym, berneńskim futerku.


To ja tuż po wyjściu z wody 
(zawsze pływam krytym kraulem, 
więc łeb mam mokry)



Kropek - jaki on był szczęśliwy... 
- moczył się do woli i uśmiechał do pana, który był głębiej niż on. 
Nie umie głupek pływać, albo nie wie, że umie. 


Kropek na spacerze w Lipnicy - on się szybko męczy i lubi odpocząć...


Lipnica była też dla mnie testem, czy potrafię wytrzymać bez najbliższych... Kiedyś, gdy pracowałem na uczelni w Szczecinie było mi trudno przeżyć chociażby dzień bez rodziny. Potrafię. A nawet więcej - po tych kilkudziesięciu godzinach samotności wiem, że tęsknię do tego stanu! Nie, żebym chciał zostać pustelnikiem, ale dowiedziałem się, że potrzebuję wytchnienia, zmiany. Otoczenia, okoliczności przyrody, ludzi. Bycie tylko z sobą, ze swoimi myślami... To jest potrzebne każdemu człowiekowi. Tak myślę. A jeśli nie każdemu, to na pewno mnie jest to potrzebne. Ostatnio bardzo.


A jutro jadę do Wrocławia, bo o 18.00 w ratuszu jest otwarcie wrocławskiej wystawy Bogdana Konopki. Pierwsza część dnia - praca w Kropce, a ok. 14.00 jedziemy autem do Breslau. Wieczorkiem wracamy do Wrześni. 


A tak poza tym... Byliśmy dzisiaj w Miłosławiu. Fotografowałem przepiękny park przy pałacu Mielżyńskich/Kościelskich. To jest prawdopodobnie koniec cyklu „Typografia niepamięci”. Mam już wszystkie fotki, jakie chcę zrobić do tego cyklu, więc teraz... czas na publikację! Myślę, że 150-200 egz. albumu w zupełności wystarczy. Jak zwykle, poza kolekcjonerami, nikt tego nie kupi.


wtorek, 15 maja 2012

Moje sprawy sądowe z Bogusławą Słotą

Nie będę tu szczegółowo opisywał wszystkich rozpraw, jakie miałem przyjemność odbyć przeciwko Barbarze Słocie - pierwsza, w sądzie gospodarczym o zapłatę należności za druk „Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu”, zakończyła się moim sukcesem, jeśli można to tak nazwać, bo sąd apelacyjny nakazał Bogusławie Słocie wpłacić na moje konto kilkanaście tysięcy złotych wraz z odsetkami. Dzisiaj jej zadłużenie wobec mnie wynosi ponad 20 tysięcy złotych i cały czas rośnie (odsetki), ale niestety, jak dotąd nie otrzymałem od Barbary Słoty ani złotówki. Także krakowski komornik nie zdołał niczego uzyskać, ponieważ egzekucja okazała się bezskuteczna.
Jeszcze zanim zakończyła się sprawa w sądzie gospodarczym pozwoliłem sobie na tym blogu skreślić parę zdań o tymże procesie, co oburzyło Barbarę Słotę do tego stopnia, że postanowiła wystąpić do sądu cywilnego z pozwem przeciwko mnie o ochronę dóbr osobistych. Poniżej, w poprzednim poście - jak ostatecznie zakończył się ten proces. Opublikowane poniżej oświadczenie kończy sprawę na tym etapie. Powiem tylko tyle, że wystąpiłem do sądu apelacyjnego z wnioskiem o uzasadnienie wyroku i być może wystąpię do Sądu Najwyższego o kasację wyroku.

Piszę o tej całej sytuacji z niesmakiem, ponieważ stokroć bardziej lubię pisać o fotografii, a nie o przykrościach, jakie mnie spotykają. Czasem jednak i z takimi przypadkami musi mieć do czynienia wydawca i drukarz... I musi jak najszybciej zapomnieć o Bogusławie Słocie.

Wyrok w sprawie z powództwa Bogusławy Słoty przeciwko Waldemarowi Śliwczyńskiego

Sąd Apelacyjny w Poznaniu parę dni temu rozpatrzył apelację złożoną przez Bogusławę Słotę od wyroku Sądu Rejonowego w Poznaniu, który oddalił jej powództwo przeciwko mnie. Sąd Apelacyjny w części zmienił ten wyrok i nakazał mi opublikować na tym blogu na 14 dni oświadczenia następującej treści:


Ja, Waldemar Śliwczyński oświadczam, że zawarte w moim artykule pod tytułem „Jak oszukiwać ludzi, czyli jak zlecać robotę, a potem nie zapłacić” informacje dotyczące wymienionej w nim B. Słoty, o treści „...dokładnie wiedziała co robi - twierdzę, że od początku jej działania były obliczone na oszukanie mnie, od początku wiedziała, że mi nie zapłaci” były nieprawdziwe, za co B. Słotę przepraszam.

wtorek, 8 maja 2012

„Najpiękniejsza Książka Roku 2011” - mamy wyróżnienie!

Tak się cieszę!


Fragment pisma zawiadamiającego o wyróżnieniu


Pierwszy raz wysłaliśmy naszą publikację na konkurs piękności, dlatego tym bardziej cieszymy się, że mamy wyróżnienie. To sukces projektanta, Tomka Wojciechowskiego, ale także fotografa Andrzeja Jerzego Lecha, no i Wydawnictwa Kropka! Słowa uznania należą się również mecenasowi - Tomaszowi Kałużnemu, burmistrzowi Wrześni, który powstanie publikacji sfinansował, za odwagę, za zaufanie dla twórców dzieła. To rzadkie, bo przeważnie „władza wie lepiej”, też „co ładne”. W piątek w Pałacu Kultury i Nauki wręczenie nagród i wyróżnień. Ja będę wtedy na Festiwalu w Łodzi, więc wyróżnienia nie odbiorę, ale Tomek prawdopodobnie pojedzie... 

To takie ważne, aby publikowanie (powielanie, zwielokrotnianie, reprodukowanie) fotografii odbywało się w formie, która sama w sobie jest piękna, aby przedmiot, czyli album lub teka, pudło z luźnymi kartkami i inne, chciało się wziąć do ręki, żeby chciało się z „tym czymś” obcować, smakować je, wracać do niego. Jeśli już decydujemy się na formę papierową, to zróbmy wszystko, aby Czytelnik/Widz/Odbiorca (zawsze pisani z wielkiej litery!) owa konsumpcja była jakimś przeżyciem, doświadczeniem... czymś więcej niż zapoznaniem się z fotografią (jej obrazem, jej komputerową kopią, a nie nią samą) poprzez ekran, wyświetlacz. Chociaż reprodukcja poligraficzna nie jest doskonała, to w moim przekonaniu jest wiele bliższa oryginałowi, czyli odbitce na papierze, niż to, co wyświetlane jest na monitorze, czy wyświetlaczu. Z tego właśnie powodu - nadal drukowanie albumów fotograficznych ma sens. Dlatego nadal ludzie je kupują. Czyż nie?

W Paryżu kupiłem sobie w nadkanałowej księgarni Artbazar (reklamują się jako najlepsza na świecie księgarnia fotograficzno-dizajnerska) dwa albumy Burtynsky'ego „Oil” oraz Nadava Kandera Yangtze - The Long River. Jestem zauroczony tą fotografią. U Bogdana Konopki, który ma duży zbiór książek i albumów fotograficznych, obejrzałem sporo, trochę poczytałem - żeby zobaczyć i doczytać wszystko, co mnie interesuje, musiałbym zostać tam jeszcze z pół roku. Wyjeżdżałem - z tego powodu - trochę niezrealizowany, ale i tak szczęśliwy. Prawie tydzień w Paryżu, bez żadnych zobowiązań, obowiązków (oprócz sprawiania sobie przyjemności) - to niesamowite przeżycie. Prawie nie fotografowałem. Ale nie odmówiłem sobie paru migawek:


Od lewej: Tomasz Wojciechowski (fattombo), Leon Wojciechowski, 3 lata, Emilia Wojciechowska (mama Leona i żona Tomka), ja, Jola, moja żona - w tle Ogrody Tuillerie, leniuchy sobie siedzą


Widok z okna Bogdana Konopki na Rue de la Procession


Uwaga historycy fotografii: Wyjątkowo piękna panorama autorstwa Waldemara Ś., szczytowe osiągnięcie nowego dokumentu (chociaż prawy pion się „wali”, bo podniosłem lekko aparat)

Tak naprawdę ten pobyt w Paryżu upłynął mi pod wpływem cudownego małego człowieka, Leona, mojego wnuka i jego rodziców. Jeździł sobie hulajnogą po trotuarach, gadał po swojemu i po polsku z każdym, korzystał na maksa z placów zabaw, podrywał 3-latki... i zaprzyjaźniał się z 3-latkami płci męskiej. Byliśmy tak długo razem... Udało nam się przez 7 dni nie rozmawiać o pracy... Mam wspaniałe dzieci, tak wiele się od nich uczę.  


wtorek, 17 kwietnia 2012

Nowi a starzy dokumentaliści - będzie dialog?

W nowym, 38. numerze „Kwartalnika Fotografia” m.in. znajdzie się artykuł Wojtka Wilczyka zatytułowany „Starzy dokumentaliści albo podrabianie archiwum”. Jest to nieco zmieniona i uzupełniona wersja referatu, jaki autor wygłosił w trakcie sesji naukowej „Wielkie i małe historie fotografii” w Instytucie Historii Sztuki w Warszawie (4-5.11.2009). 
Ukazuje się w KF, ponieważ chciałbym, aby był początkiem dyskusji między „młodymi” i „starymi” dokumentalistami. Wydaje mi się, że poruszane przez Wojtka problemy są bardzo ważne, żeby nie powiedzieć fundamentalne, dla wielu fotografów. Wilczyk skupia się na analizie twórczości Wojtka Zawadzkiego, ale mowa jest także o innych przedstawicielach szkoły jeleniogórskiej. Nie napiszę tu, co autor artykułu „zarzuca” Zawadzkiemu i reszcie, bo nie kupicie KF-u (hi, hi), ale uwierzcie, ten artykuł przeczytacie z zainteresowaniem. 
Chciałbym, aby obudził dyskusję. To będzie pewien test dla szkoły jeleniogórskiej, czy jest na tyle silna, że zdobędzie się na ripostę. Boję się, że zwycięży pogląd: z Wilczykiem nie polemizujemy, choć chciałbym się mylić.
A co poza tym w najnowszym KF - co już wiecie, bo pisałem wcześniej? Nic wielkiego... niejaki J. P. Witkin, ekskluzywna rozmowa z Tillmansem, 5Klatek... i co ino.
Żeby przyspieszyć realizację zleceń kupiliśmy zbieraczkę... To takie czarodziejskie urządzenie, które z kilku stosów zadrukowanych kartek papieru, które wychodzą z heidelberga, robi jeden, odpowiednio uformowany... Kiedy wczoraj zobaczyłem, jak ona wygląda, jak pracuje, to zrozumiałem, że moje kolejne życiowe marzenie się spełniło. Nasza zbieraczka nazywa się Horizon (nowe horyzonty Wydawnictwa Kropka, tak pomyślałem), wyprodukowały ją malutkie słodkie rączki Japończyków, złożona jest z 4 wież (w każdej jest 8 stacji, czyli półek na kartki), złamywaka (czyli falcerki, inaczej zaginarki, której zadaniem jest zgiąć kartkę), sekcji szyjącej drutem oraz... to już prawdziwa słowna poezja: odcinaka czołowego! Heca hecą, ale takie techniczne urządzenia są niesamowite, na ich pracę można patrzeć i patrzeć... Piękniejszy jest tylko druk, jak te kartki wylatują z heidelberga, jak farba lśni i pachnie. Widzieliście to kiedyś? 
Miałem w tym roku (wcześniej też bywały) myśli, żeby zamknąć drukarnię (KF zresztą też chciałem zamknąć, pisałem tu o tym), z powodów ekonomicznych, ale teraz po zakupie zbieraczki, to byłoby nieludzkie... zwłaszcza wobec niej... Papier jest piękny, zwłaszcza zadrukowany... Fotografia i poligrafia... to drugie jest jakby dalszym ciągiem pierwszego, jest powieleniem (poli-) fotografii, jej zwielokrotnieniem. Nawet technologicznie patrząc - druk offsetowy, przynajmniej w fazie przygotowania druku, opiera się na procesie fotograficznym! Pięknie wydrukowana fotografia - patrz np. publikacje Taschena, i innych - tak najczęściej wśród ludzi funkcjonuje fotografia, poprzez druk obcujemy z fotografią. Ostatnio też przez ekrany komputerowe, ale to nie to. Chciałbym, aby moja drukarnia była najlepsza na świecie w druku fotografii... Czy ktoś ma parę milionów na boku, które może mi dać na zakupy sprzętu?

środa, 11 kwietnia 2012

A ludzi Pan fotografuje?

Rzadko, ale zdarza mi się fotografować ludzi:

San Giovani Rotondo (2006)

Czekałem i czekałem, aż trafi się spacerujący gruby zakonnik (prawie sami tacy tam byli) na pustym deptaku z samotnym drzewem. No, ale nie udało się - turyści, a może stosowniej byłoby powiedzieć pielgrzymi, byli i byli. A ja nie mogłem dłużej czekać...

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Przepraszam, że tak długo milczałem

Byłem chory na śmiertelną chorobę, właściwie jeszcze nie wyzdrowiałem - byłem przeziębiony, miałem katar, gardło mnie bolało. A wszystko zaczęło się w marcu, kiedy zachciało mi się „odpocząć” w górach. Pojechałem do Zakopanego, polazłem do Morskiego Oka, wjechałem na Kasprowego, potem pieszo na Kaltówki i nawet na Gubałówkę, no i mnie dopadło. Wiosenne przeziębienie. Po czterech nockach w Zakopcu wróciłem do domu, mimo temperaturki kierowałem autem osobowym marki toyota avensis rocznik 2003/4 (nabyłem w 2004). A potem to przez tydzień pan kotek był chory i leżał w łożeczku. Fajnie było - czemu tak rzadko jestem chory?!
Ale w sumie to do dupy jest takie chorowanie, kiedy ma się tyle spraw na głowie, i tak pracowałem - mejlowałem, odbierałem telefony, a nawet czegoś chciałem od pracowników, czyli - wydawałem decyzje. Współczuję im - chory, a decydent. Uwierzcie mi - nie chciałem tego, ale trzeba  było. Tak chciałbym kiedyś odsapnąć i nie myśleć o tych wszystkich „ważnych” sprawach... One są zawsze przy mnie i od tak wielu lat.
Ale nie o tym chcecie się dowiedzieć, tylko np. o najnowszym KF-ie...
Najkrócej mówiąc, czuję ogromną ekscytację. Najnowszy numer, uwierzcie mi, będzie najlepszy z dotychczasowych! Nie mam jeszcze wszystkich materiałów, ale prawie wszystkie. A jak będą już wszystkie, to chyba zakocham się po uszy w tym numerze. Wszyscy autorzy są cudowni (po „Ladies” wiem, że cudowna to jest woda w Licheniu), że dostarczyli takie niesamowite materiały. Zobaczycie sami. Nie chcę na razie ujawniać, co będziemy mieli w KF-ie, bo nie wszystko jeszcze mam fizycznie - tekstowo i ilustracyjnie, ale uwierzcie mi - numer będzie odlotowy. Na pewno dla mnie, czyli - jestem tego pewien - też dla Was, Drodzy Czytelnicy i Miłośnicy Fotografii, Dobrzej Fotografii. O jednym, który na pewno będzie w „Kwartalniku” już Wam powiem - o Tomaszu Gudzowatym. Zobaczycie zdjęcia, których nie znacie, a także dowiecie się o tym rewelacyjnym fotografie rzeczy, których z pewnością się nie spodziewacie. Ja też nie wiedziałem... On uwielbia 4x5 cala...
A Witkina, a Tillmansa, a 5 klatek lubicie?
Już za dużo powiedziałem.
Będzie co oglądać i oglądać.
Kropka Foreckiego wydaje, jego Kolekcję wrzesińską 2011... Kupcie se!


To jest Konarzewo koło Poznania, park przy pałacu, będzie przerywnikiem w książce

A wiejskie dwory wielkopolskie kończę fotografować - wydaje mi się, że jestem wielkim  polskim fotografem. Wielki temat, wielki format negatywu, znaczy się - wielki fotograf... Książkę czas wydać.

Do zobaczenia i słyszenia.

środa, 7 marca 2012

Fotografia to nie socjologia i takie tam...

Parę dni temu byłem w Wągrowcu na wernisażu wystawy „Marginesy historii”, czyli tej, która w maju 2011 była pokazana w Spocie w Poznaniu podczas Biennale Fotografii i w której mam przyjemność brać udział. Dla mnie w Wągrowcu najciekawsza była dyskusja, jaka rozegrała się po towarzyszącemu wystawie spotkaniu z Łukaszem Rogowskim, młodym poznańskim socjologiem, który na zaproszenie Sławka Tobisa (kuratora i organizatora całego przedsięwzięcia) przeprowadził mini badania socjologiczne w okolicach Marylina - Piłki - Drawska, czyli tam, gdzie fotografowaliśmy. Rogowski przedstawił w skrócie wyniki swoich badań. 
Słuchając go zastanawiałem się cały czas jak nasze fotografowanie ma się do tego, co o ludziach mieszkających w gminie Drawsko był w stanie powiedzieć socjolog i czy można w ogóle na jednej płaszczyźnie stawiać jego i nasze „ustalenia”. Skracając maksymalnie wywód można powiedzieć, że to, co on konstatuje ma się nijak do tego, co my fotografowie pokazujemy. I tu jest zasadnicza różnica - on „mówi”, „twierdzi”, „konstatuje”, a my „pokazujemy”. On posługuje się słowem, językiem dyskursywnym, obiektywnym, naukowym, neutralnym (w założeniu) aksjologicznie, nieoceniającym, natomiast my - tworzymy jedynie pewne opowieści obrazkowe. Można je (te nasze cykle obrazków) oczywiście werbalizować, tłumaczyć na słowa, ba! nawet wielkie eseje na ich temat napisać, a ich objętość (tych esejów) będzie zależała tylko od naszej wrażliwości, erudycji, bądź grafomaństwa, ale - mam co do tego głębokie przekonanie - będą to tylko i wyłącznie nasze wizje rzeczywistości Pogranicza, a nie żadna o nim Prawda. Każdy zestaw autorski, jaki powstał na Tobisowym plenerze, więcej mówi o autorze niż o „opisywanej” rzeczywistości. Każdy z fotografów po swojemu zinterpretował to, co zastał w leśno-puszczyńskim niedawnym pograniczu polsko-niemieckim. Każdy dostrzegł coś innego i to uwiecznił. Każdy pokazał co go chwyciło. Wiedzy jednak o tym terenie, w moim przekonaniu, nasze fotografie nie przekazują - tę przekazują np. badania socjologiczne i inne... historyczne, etnograficzne, demograficzne, a nawet... dziennikarskie (w dyskusji poruszył ten problem Jerzy Mianowski).
Sztuka zawsze chorowała na „dziecięcą chorobę naukowości”, tzn. miała ambicje badawcze, czyli naukowe. Niepotrzebnie. Sztuka niech będzie sztuką, niech daje radość, emocje, niech budzi dyskusję, niech jeździ po bandzie. To byłoby straszne, gdyby sztuka stała się nauką...


Teraz parę słów o tym, co aktualnie robię. Przygotowuję nowy „Kwartalnik”, a także swoją książkę-album o opuszczonych dworach ziemiańskich w Wielkopolsce. Wpierw o pierwszym zajęciu - będzie to numer mocno fotoreporterski, choć będą też inne materiały. Ukaże się w maju. Bardzo cieszę się, że Mariusz Forecki zgodził się mieć swoje stałe „okienko” w KF. Jego „5 Klatek” będzie zapewne mocnym, stałym elementem pisma. Nie zdradzę, co Mariusz zaprezentuje teraz, ale nie będzie to nic własnego... Przy okazji z wielką frajdą informuję, że fragment Kolekcji wrzesińskiej 2011 Mariusza Foreckiego - fotoreportaż z polowania Koła Łowieckiego „Szarak” z Wrześni - zdobył drugie miejsce w konkursie BZWBK Press Foto 2012 w kategorii „Środowisko naturalne - fotoreportaż”. Zaprezentujemy też twórczość innych fotoreporterów, chociaż ich działalność często wykracza poza zwykłą robotę fotografów prasowych. Nie mogę na razie ujawniać wszystkich szczegółów tego, co planujemy, ponieważ nie wszystko jest pewne - kiedy będę miał wszystko na biurku, czyli w kompie, to będę mógł ogłaszać. Na pewno będzie co oglądać i co czytać. 


Moja książka. Od 2009 fotografuję to, co pozostało z wiejskich dworów w Wielkopolsce. Powoli nadchodzi czas, aby to pokazać... Tak się składa, że równo sto lat temu, czyli w 1912 Leonard Durczykiewicz wydał swoje wiekopomne „Dwory polskie w Wielkiem Księstwie Poznańskiem”, czyli pojawia się dodatkowa okazja, aby wrócić do tematu. Jeszcze przez marzec i kwiecień będę fotografował, a potem już tylko skanowanie, wybieranie, pisanie, projektowanie i druk. Nie będzie to zapis kompletny, jak z synagogami i domami modlitwy Wojtka Wilczyka, bo nie mam takich ambicji, nie będzie to też interwencja typu: ratujmy zabytki, bo sporo wiejskich siedzib ziemiańskich jest świetnie odnowionych, ale raczej „esej historyczny” przypominający o holokauście ziemian jako klasy społecznej. Czy przeszlibyśmy dzisiaj „do porządku dziennego”, gdyby ktoś wymyślił, że trzeba pozbawić majątku i domów np. wszystkich przedsiębiorców rolnych i inteligentów tam żyjących? 




Rybowo, pow. Wągrowiec

piątek, 10 lutego 2012

Forecki, Pisuk, Kolekcja wrzesińska i CSW




Nieudolne nagranie telefoniczne z przekazania Kolekcji wrzesińskiej 2011 burmistrzowi Wrześni

To już trzeci zaproszony do Wrześni autor zakończył pracę - po Bogdanie Konopce i Andrzeju Jerzym Lechu swój urobek przekazał burmitrzowi Tomaszowi Kałużnemu Mariusz Forecki. Jest to 80 fotografii, które zostaną pokazane na wystawie plus jeszcze 100, które miasto otrzymało na DVD. Wystawa odbędzie się w maju, a tradycyjnie towarzyszyć jej będzie książka. O dokładnych terminach poinformuję za parę tygodni, kiedy wszystko będzie już ustalone... 

Próbki Kolekcji według Foreckiego znajdziecie na jego stronie internetowej - www.forecki.pl w zakładce Kolekcja wrzesińska.

Dla mnie, kuratora Kolekcji każde zakończenie projektu jest wielkim i radosnym przeżyciem, ponieważ oglądanie tego, co zrobili zaproszeni fotografowie daje mi ogromną satysfakcję. Drugim radosnym momentem będzie otwarcie wystawy, a trzecim - przeglądanie pierwszego egzemplarza książki... Na moment drugi i trzeci muszę jeszcze poczekać.

W poprzedni piątek byłem w CSW w Warszawie na otwarciu kolejnej przekrojowej wystawy Adama Mazura, Postdokument (pełna nazwa jest trochę dłuższa). Oprócz spotkania z paroma dawno nie widzianymi osobami, takimi jak np. Jurek Wierzbicki, który przyleciał na wernisaż specjalnie z Omanu, gdzie od pięciu lat mieszka i pracuje, poznałem dwie osoby, z którymi wcześniej znałem się jedynie korespondencyjnie - pierwsza to Marek Grygiel, a druga Maciej Pisuk. Ten pierwszy uwiecznił tego drugiego i mnie na zdjęciu:


Maciej Pisuk (oczywiście z lewej!), w tle zdjęcia Wojtka Wilczyka - Fot. Marek Grygiel

Sama wystawa wywoła na pewno ożywione dyskusje, a kontrowersje (już o nich słyszałem) wzbudza bardziej to, że kogoś nie ma na tej wystawie, niż to co na tej wystawie jest. No cóż, kurator ma prawo dobierania autorów według własnego widzimisię. Te wybory oczywiście podlegają z kolei ocenie publiczności, innych kuratorów i samych fotografów. Transformacja naszego kraju w ostatnich dwudziestu paru latach była przedmiotem artystycznej penetracji wielu dobrych fotografów, których na tej wystawie zabrakło... 
Nic nie stoi na przeszkodzie zorganizowania wystawy pt. „Pominięci...”
Czy ci, którzy widzieli tę wystawę - a powisi ona jeszcze jakiś czas, więc można ją obejrzeć - też macie takie wrażenie? 

czwartek, 26 stycznia 2012

Gesty pojednania i smutne refleksje


Bogdan Konopka w Bydgoszczy

Wybraliśmy się wczoraj, czyli 25 stycznia br. na wernisaż mini-retrospektywy Bogdana Konopki w Muzeum im. L. Wyczółkowskiego w Bydgoszczy. Było bardzo miło znów się spotkać z „naszym” paryżaninem, chociaż nie było zbyt wiele czasu na dłuższą rozmowę, a i wernisaż to nie jest najlepsze miejsce i czas na pogawędki. Tak czy inaczej, przyszło dość dużo osób, zważywszy też na fakt, że tuż obok Muzeum odbywała się w tym samym czasie wielka, spontaniczna manifestacja anty-ACTA... Odnotujmy również, że na wernisażu wystąpił również Lech Lechowicz, który nakreślił sylwetkę artystyczną Konopki.

Kiedy opadł już kurz powernisażowy wręczyłem Bogdanowi „Kolekcję wrzesińską 2010 - Andrzej Jerzy Lech”, po której bohater wieczoru przesłał Andrzejowi całusa oraz podniesiony w górę kciuk. Zdjęcie to zrobiłem telefonem, dlatego natychmiast, „na oczach” Bogdana wysłałem je za ocean. Myślę, że to mały, aczkolwiek w dobrym kierunku uczyniony kroczek ku pojednaniu obu Panów, których fotografia miała i ma ze sobą tak wiele wspólnego...

A teraz o smutnych refleksjach. Po pierwsze - mówił o tym Konopka - że uczestnicy warsztatów, jakie poprowadził w Bydgoszczy, naładowali mu akumulatory siłą młodości i entuzjazmu i że tę siłę zawiezie do smutnego Paryża. Po drugie - brak zleceń dla fotografów oraz zastój na rynku sprzedaży odbitek. Coś tam się sprzeda, np. w Moskwie, ale nawet renomowani artyści mają problem ze związaniem końca z końcem. Po trzecie - Lech Lechowicz powiedział mi, że monumentalna „Historia fotografii polskiej” przygotowywana od dwóch lat przez najlepszych polskich historyków fotografii „ukaże się jeśli wydawnictwo (Universitas z Krakowa) wygra konkurs na grant z ministerstwa”. Kurcze pieczone, pomyślałem, a powiedziałem tylko: Co, to Wy musicie się ścigać w jakimś tam konkursie?!
To niepojęte i poniżające, ta wieczna żebranina, to wieczne „u drzwi Twoich stoję Panie, czekam na Twe zmiłowanie”. Jak długo jeszcze tak będzie? Przypominam niezorientowanym, że jak dotąd nie ma żadnego kompleksowego naukowego opracowania historii polskiej fotografii. Płażewskiego „Spojrzenie w przeszłość polskiej fotografii” kończy się na 1939, a i wartość naukowa ma momentami wątpliwą. 
Lech Lechowicz powiedział mi też coś niepokojącego i dla mnie wręcz szokującego - za dotychczasową pracę naszym naukowcom nikt nie zapłacił dotąd nawet złamanego grosza! A pracują, spotykają się, piszą już trzeci rok. Wniosek jest więc też taki, że nie tylko artystom w naszym kraju bieda w oczy zagląda, ale też naukowcom-humanistom. Tym z nauk ścisłych, technicznych, czy przyrodniczych zawsze było w życiu lepiej. A humanistyka to ciągle coś na kształt hobby. Jak długo jeszcze tak będzie?