sobota, 28 września 2013

Janicka & Wilczyk, Inne miasto



Okładka książki-katalogu wystawy w Zachęcie Elżbiety Janickiej i Wojtka Wilczyka, Inne miasto (2013)

Dopiero teraz dane mi jest mieć w rękach publikację, która kończy pewien etap work in progress duetu artystycznego Janicka/Wilczyk. Jak dowiadujemy się z rozmowy z artystami zamieszczonej w książce, pierwotnie tytuł projektu brzmiał „Nowe miasto”. Cykl jest kontynuacją zainteresowań obojga artystów „tematyką żydowską”, ponieważ tym razem otrzymujemy fotografie getta żydowskiego w Warszawie (małego i dużego), a właściwie tego, co z niego zostało w tkance miejskiej dzisiejszej stolicy. Okazuje się, że dzisiaj w granicach getta stoi nie tylko Pałac Kultury i Nauki, ale wiele innych obiektów, z nowoczesnymi wieżowcami „na czele”. Jest też wiele budynków ocalałych z Zagłady, prawdopodobnie częściowo zrekonstruowanych, odbudowanych po wojnie. Nie jestem historykiem Warszawy, ani nawet regionalistą warszawskim, dlatego nie znam dziejów poszczególnych miejsc i budynków, mam raczej w pamięci obraz Warszawy zrównanej z ziemią, więc nie wiem w jakim stanie było getto tuż po wyzwoleniu, tuż po zakończeniu wojny. 
Wszystkie zdjęcia powstały przy użyciu kamery wielkoformatowej 4x5 cala, w kolorze i z ptasiej perspektywy, dzięki czemu faktycznie ujrzeliśmy „inne miasto”. Z długiej listy podziękowań wspólnotom mieszkaniowym za możliwość wejścia na dach wynika, że realizacja projektu nie była łatwa; każdy, kto choć raz próbował wejść na czyjś dach, wie jak małoduszni potrafią być właściciele nieruchomości.
Janicka i Wilczyk wyjaśniają o co im chodziło, co chcieli „powiedzieć”, na co „zwrócić uwagę”, więc najlepiej samemu przeczytać tę rozmowę. O ile wolno mi ująć to po swojemu, szło im - tak jak w poprzednich realizacjach - o obudzenie wrażliwości Polaków. O osobistą, cichą refleksję nad sobą, o zastanowienie się czym dla mnie był Holokaust, przy czym, co expressis verbis deklarują, dalecy są, także w warstwie koncepcyjnej, obrazowej, estetycznej, od sentymentalizmu i sztampowego „smętno-jesienno-poetyckiego” sposobu odczuwania i komunikowania. Rozważania Janickiej/Wilczyka dalekie są od wikłania się w niekończące się polskie spory o „stosunki polsko-żydowskie”, a zwłaszcza od opowiadania się po którejkolwiek „stronie”. Nie ma tu szukania „winnych” czemukolwiek. Te fotografie nie kłamią, „mówią jak jest”, żeby użyć tytułu pewnego modnego ostatnio wideobloga. Nie upiększają rzeczywistości, lecz ją pokazują, zresztą w bardzo atrakcyjny wizualnie sposób; nie są też nachalną publicystyką społeczną, która „piętnuje”, „nawołuje” do „tego, jak być powinno”. Raczej - każe się zatrzymać na chwilę i zastanowić: czy wszystko jest w porzo?
Ale, żeby nie było tu zbyt słodko, napiszę coś jeszcze. Otóż, przeprowadziłem eksperyment - na sobie, choć interesujące o wiele bardziej byłoby przeprowadzenie go na dużo liczniejszej próbce. Polegał on na tym, że spróbowałem spojrzeć na same zdjęcia bez wiedzy o tym, czego dotyczą. Dokonałem więc czegoś w rodzaju husserlowskiej redukcji ejdetycznej, cokolwiek oszukanej, bo zanim jej dokonałem wcześniej przeczytałem wszystkie teksty zawarte w publikacji, ale na użytek tej wypowiedzi przyjmijmy, że faktycznie podmiot poznający nic nie wiedział o założeniach projektu i miał do zinterpretowania tylko same fotografie. Cała „analiza” będzie skrótowa.
Pierwsze co widzę, to miasto, duże miasto, wiem, że to Warszawa, chociażby dlatego, że widać ikoniczny Pałac Kultury i Nauki. Na pierwszym planie większości zdjęć są budynki starsze niż na planach odległych. Ich stan zachowania jest różny, ale w większości kiepski, mam wrażenie, że niebawem zostaną rozebrane, zwłaszcza te pierwotnie mieszkalne, bo kościoły, czy synagogi lub gmachy użyteczności publicznej to przecież zabytki, których się nie rozbiera. Dalej prawie zawsze widzę nowoczesne wieżowce, gdzie dominuje żelbet i szkło. Często na pierwszych planach mamy budowę, sprzęt budowlany. Wszystkie zdjęcia to klasyczne weduty, pięknie oddane szczegóły (wielki format!), piony są pionowe, poziomy poziome, dzięki pochmurnemu niebu, nie ma „słońca”, jest łagodnie rysujące światło, pozbawione bezszczegółowych smolistych cieni i pozbawionych szczegółów świateł. Kolor - bardzo naturalny, choć nasycony. Ogólne wrażenie - tak „naprawdę” wygląda nasza stolica. Zdjęcia, chociażby z powodu ptasiej perspektywy, której przecież jako nieloty, na co dzień nie mamy, przyjemnie się ogląda, są ucztą dla oczu (nie wstydźmy się tego!). 
Natomiast - te zdjęcia same w sobie, czyli bez opisu słownego, który wyjaśnia o co chodzi - dla np. obcokrajowca, który nie zna naszej historii i nie zna założeń autorskich, które legły u podstaw projektu, są o czymś zupełnie innym. Sądzę nawet, czym z pewnością mocno narażę się autorom i co im wyda się szczególnie dotkliwe, że mogą być odbierane jako współczesna egzemplifikacja bułhakowskiej fotografii ojczystej, czyli pewną postacią propagandy. Patrzcie jak zmienia się nasza stolica - miejsce starych budynków zajmują drapacze chmur, Warszawa jest nowoczesna, Warszawa to plac budowy. Albo inaczej, chyba lepiej: dbamy o zabytki, nie wyburzamy ich, lecz znajdujemy im miejsce w nowoczesnym mieście. 

Słowem: czy sama fotografia „Innego miasta” pokazuje intencje, jakie przyświecały Janickiej i Wilczykowi? 
Mój eksperyment „fenomenologiczny” pokazuje, że nie. 

Kiedy tak teraz piszę, to sobie myślę, że może Johnowi Daviesowi też chodziło o coś innego niż mi się wydaje, oglądając jego „The British Landscape”? 

Dobrze, że powstają takie projekty jak „Inne miasto”, bo pobudzają do myślenia, do zastanowienia. Chociaż - z drugiej strony - odczuwam już pewne zmęczenie tematyką żydowską, antysemityzmem. I nie mówię tego dlatego, że jestem antysemitą, bo akurat nie jestem. Moi rodacy mają wiele wad (są też np. antysemici, rasiści, zoofile, kłamcy, lenie, nieroby, niewdzięcznicy, nudziarze, oszuści, nałogowi gracze, alkoholicy, uzależnieni od komórek, itd.), mówienie o nich jest na pewno potrzebne, także poprzez sztukę, fotografię, film, literaturę, media, szkołę. 
Tak czy inaczej - Warszawa ma świetne portrety!

poniedziałek, 16 września 2013

Zmiana wydawcy „Kwartalnika Fotografia”


Nastąpiła zmiana wydawcy „Kwartalnika Fotografia”. Teraz nie jest nim już Wydawnictwo Kropka, lecz Aleksandra Śliwczyńska-Kupidura, moja córka. Aktualnie trwają poszukiwania sponsora, a wszelkie aktualności związane z KF-em można znaleźć na fejsbukowym profilu KF.
Pozdrawiam serdecznie.

Aktualizacja i uzupełnienie:


Skan pisma, które kończy sprawę - „nie prowadzi ksiąg rachunkowych”, sposób rozliczania się z fiskusem jest  w Polsce najważniejszy...

piątek, 13 września 2013

Zapraszam do Wąsowa na „Topografię niepamięci”


Miło mi poinformować, że w Pałacu Wąsowo (powiat Nowy Tomyśl w Wielkopolsce) od niedzieli do końca listopada czynna będzie moja wystawa „Topografia niepamięci”. Tworzą ją zdjęcia mojego autorstwa z kolekcji Muzeum Narodowego w Poznaniu, oddziału w Śmiełowie (Muzeum Mickiewicza). To właśnie w tym Muzeum wystawa miała swoją premierę w 2009 roku. Potem pracowałem nad rozwojem cyklu jeszcze trzy lata, żeby ostatecznie zakończyć projekt albumem „Topografia ciszy”. Można więc powiedzieć, że fotografie z kolekcji śmiełowskiej to część większej całości. 
Serdecznie zapraszam do Wąsowa. Sam też się tam wybiorę, jak tylko wrócę z urlopu. Prawdopodobnie dowiozę 8 oprawionych fotografii w większych formatach, aby wzbogacić wystawę.

czwartek, 12 września 2013

Bogusław Nieznalski na ulicy

Wojtek Wilczyk ma rację... W komentarzu pod poprzednim wpisem zauważył, że się ostatnio „opier...” na tym blogu. Niestety tempo, w jakim żyję i obfitość zdarzeń, jakie mnie jakoś dotyczą, raz bardziej, raz mniej, wszystko to daje mi usprawiedliwienie dla, oględnie mówiąc, kiepskiej aktywności na tym blogu.
Może to śmieszne, ale najmniej czasu mam na urlopie. Bo właśnie jestem w Gdańsku! Od paru dni. W cudownym mieście, w hotelu Lido Dom na Plaży w Brzeźnie, a od plaży dzieli mnie chodnik i ścieżka rowerowa. Niestety, od dwóch dni nie da się korzystać z morza i plaży, bo pada, a właściwie leje („dobrze, że nie sra” - dodałby Eryk). Dlatego wczoraj pojechaliśmy tramwajem do centrum, do Starego Miasta. Na jednej z ulic, niestety nie zanotowałem na której, natknęliśmy się na świetną wystawę fotografii (są też sekwencje wideo) przygotowaną przez Europejskie Centrum Solidarności, a zatytułowaną „Strajki 1988. W przededniu wielkiej zmiany”, złożoną głównie z fotografii Bogusława Nieznalskiego. 




Wystawa uświadomiła mi, że mam to szczęście żyć w ciekawych czasach, że na początku rosłem w atmosferze powojennej, że Niemcy to skurwiele były, ale daliśmy im radę, potem zaznałem PRL-owskiego raju z „przyjaźnią” do nowego okupanta, poznałem wolność made in '80, aż wreszcie nastał 1989 i całkiem nowe czasy... Strajki 1988 to już było zupełnie inaczej niż 8 lat wcześniej. Wtedy był strach, obawa, w 1988 i 1989 - a oddają to dobrze fotografie Nieznalskiego - pojawił się humor, system, który był wrogiem był już tylko śmieszny. Przynajmniej dla stoczniowców, bo dla mnie wówczas - a pracowałem wtedy jako dyrektor w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Miłosławiu koło Wrześni - system był mocny. Tak to jest, kiedy się jest daleko od oka cyklonu, kiedy nie ma się wiadomości z pierwszej ręki. W 1980 zakładałem NZS na moim kierunku, czyli na kulturoznawstwie na UAM (byłem też już wtedy na II roku filozofii, też na UAM) i od tamtego czasu czułem się „elementem antysocjalistycznym”. A jednak zmiana 1989 zaskoczyła mnie, tak na dobrą sprawę nadal nie wiem, dlaczego komuna upadła, nadal nie wiem, czy była to „konieczność dziejowa, czy wyreżyserowany spektakl?” Odpowiedź na to pytanie należy do historyków, oczywiście do tych, którzy nastaną za kilkadziesiąt lat, kiedy naukowcy nabiorą niezbędnego dystansu czasowego. Dzisiaj - każdy ma swoją odpowiedź. 
Wracając do wystawy Nieznalskiego, to zrobiła na mnie duże wrażenie. Z paru powodów: (1) przypomniała mi młodość, tamte czasy i tamte emocje, (2) bo ucieszyło mnie to, że powstaje wspaniały kompleks budynków, które złożą się na Europejskie Centrum Solidarności, bo to oznacza, że wszyscy Polacy dziękujemy temu miastu, za to co zrobiło dla nas, że nauczyło nas walczyć i zwyciężać. (3) cieszy mnie też to, że stać nas jako państwo na to, że to będzie dobra architektura, że powstanie miejsce, które będzie (powinno) przyciągało turystów z całego świata, że w końcu rozumiemy, że trzeba się promować poprzez nasze niesamowite dokonania - w 1980 Solidarność to było 10 milionów ludzi! To był spontaniczny, oddolny ruch społeczny, który zmienił historię kontynentu. Kurwa mać, dzisiaj o tym zapominamy! Bo dzisiaj Solidarność jest czymś innym. Bo czasy są inne. Ale z tej pierwszej Solidarności powinniśmy być dumni, bo to my ją stworzyliśmy.
Jedna rzecz mnie uderzyła podczas oglądania wystawy - nikt z szefów strajku w Stoczni Gdańskiej 1988, oprócz Wałęsy, nie został politykiem, nie zrobił kariery. To nazwiska dzisiaj nic nie mówiące. Jedynie w tle, jako „doradcy” pojawiają się na zdjęciach Nieznalskiego: Kaczyńscy, Mazowiecki, Borusewicz. Jedynie Jacek Merkel, spieniężył etos, założył później firmę „4 Media”, która okazała się giełdowym, sztucznie dmuchanym balonem, który ostatecznie sflaczał i przestał istnieć, chociaż jej szef wyciągnął z tego interesu niezłe pieniądze... Dzisiaj o nim cicho, może sączy Mohito, czy inną Pinakoladę gdzieś tam? Nie wiem. Pozostali - nie dorobili się na strajku.
Dosyć wspomnień i dywagacji. Wystawa Bogusława Nieznalskiego jest świetnie zrealizowana. Pod każdym względem. Jej kształt plastyczny nawiązuje do projektu architektonicznego ECS, co jest plusem całej wystawy.
Szkoda, że wtedy, gdy byłem naczelnym KF, nigdy nie napisaliśmy o Bogusławie Nieznalskim. Tego już nie naprawię.
Wzruszyłem się też przy Polskiej Poczcie, oddziale nr 1. 



Niemcy rozstrzelali 35 obrońców Poczty. Trudno to zrozumieć, skąd na początku wojny tyle barbarzyństwa Niemców, w końcu nie-głupiego narodu? Dlaczego tak potraktowali zwykłych, niegroźnych polskich urzędników pocztowych, pocztylionów i innych asystentów pocztowych? To trudno zrozumieć. Obrońców Westerplatte potraktowali podobnie. Za co nas aż tak bardzo nienawidzili?! Czy nie za szybko i nie za łatwo im wybaczyliśmy? Bo dojczmarki przywozili i zostawiali? Nie wiem.
Z drugiej strony patrząc, podoba mi się w Trójmieście, że nie pomija się tu swojej niemieckiej przeszłości. Jest wiele ulic, pomników, nazw miejsc, budynków, obelisków i innych upamiętnień tego, że jeszcze niedawno tu były Niemcy. We Wrocławiu, o ile wiem, ale może się mylę, jest inaczej. 
Co do rowerowego Gdańska, to tylko pozazdrościć. Mądre władze tu mają: ścieżek coraz więcej. Myślę, że jest tu więcej ścieżek niż w Amsterdamie, więcej kilometrów. Danek, szwagier z Koszalina, powiedział mi, że podobno jest jakiś europejski projekt, żeby można było rowerami przejechać z Gdańska do Niemiec. Kurde, jak byłoby pięknie, żeby kraje w Europie były połączone nie tylko autostradami, ale też bikostradami!