środa, 21 grudnia 2011

Życzenia świąteczno-noworoczne a artystyczny ilford hahnemuhle

Czy też dostajecie teraz co chwilę jakieś mejlowo-sms-owo-mms-owe życzenia świąteczno-noworoczne? Przypuszczam, że tak. Odpowiadacie na nie? Ja nie! i w ogóle nie lubię ich dostawać, zwłaszcza takich „z automatu”, bo jestem na liście dystrybucyjnej takiej czy innej firmy... Trudno mi w tej sytuacji uwierzyć w szczerość życzeń... czy to w ogóle są życzenia? może bardziej jakieś formułki wymyślone przez speców od PR? Co innego otrzymać coś osobistego - kiedy wiem, że człowiek po drugiej stronie cyfrowego łącza to ktoś kogo znam, albo i nie znam, ale ktoś kto przygotował ten list (elektroniczny, ale jednak!) specjalnie dla mnie. To wtedy jest mi miło, bo ten ktoś chciał zakomunikować mi coś dobrego, że mnie lubi, że dobrze mi życzy. A czasem - korzystając ze światecznej okazji - przypomina mi o swoim istnieniu. A wtedy czasem jest mi wstyd, że ja o tym zapomniałem, zapomniałem o jakimś swoim przyjacielu. Staram się ze wszystkich sił pamiętać, ale... sami wiecie jak to jest.
Żeby skończyć temat życzeń, pragnę podziękować za wszystkie, otrzymuję ich naprawdę dużo (Wy pewnie też). I wybaczcie, że nie na wszystkie odpowiadam...

Jeszcze jedno spostrzeżenie dotyczące życzeń świątecznych - ludzie stają na głowie, żeby ich życzenia były pozbawione treści religijnej, chociaż są to - przypominam - Święta Bożego Narodzenia, a cała obrzędowość zawiera mnóstwo akcentów i symboli religijnych! Wszyscy chcą ten wymiar pominąć. Religia, wiara w Boga jest passe (e powinno być z kreską w prawo). Nie mówię tego ani ze smutkiem, ani z radością - jedynie konstatuję to, co widzę.

Nie sprzedałem mojej fotografii na Aukcji Fotografii Kolekcjonerskiej w Warszawie. A tak się starałem... Odbiłem na najdroższym papierze, odbielałem, tonowałem (żeby trwalsze było) oprawiłem w grube archiwalno-kolekcjonerskie passe-partout, umieściłem wszystko w ramie na zamówienie ze specjalnym szkłem, sygnowałem. Wiele nie chciałem... No i dupa. Kupca nie było. Między nami mówiąc, trochę się ucieszyłem, że praca nie poszła, bo przynajmniej ją sobie w domu powieszę. Oto ona:

Park Piłsudskiego, Września, 2008

Jak zdjęcie wróci z Warszawy, to powyższe zdjęcie podmienię na reprodukcję oprawionej fotografii. Oprawa jest ważna, to tak jak strój i makijaż pięknej kobiety - entourage jest niezbędny! A co do samego zdjęcia, to sami widzicie, że jest wybitne... Jest w nim zaklęte tak wiele sensów, bezsensów i podtekstów i odniesień do historii i teraźniejszości fotografii polskiej i światowej, że tylko wytrawni krytycy i znawcy są w stanie je zwerbalizować... To przecież samo piękno, mądrość i prawda. Czyż nie?

Pragnę się teraz pochwalić tym, że zrobiłem pierwsze odbitki na najnowszym ilfordzie art 300 g, pełna nazwa jest trochę inna, ale chodzi o papier o fakturze „artystycznej”, czyli papieru czerpanego, z czego od kilku stuleci znany jest niemiecki producent papierów graficznych - Hahnemuhle (nad u mają być dwie kropki - umlaut się takie u nazywa, zdaje się). 
Przyznam się, że po pierwszej próbie z tym papierem uczucia mam „mięszane”, tzn. jego faktura jest na pewno piękna, szlachetna, bo jest to faktura starych papierów graficznych, na których odbijano miedzioryty, staloryty, czy inne akwatinty. W tym kontekście miłe jest zobaczenie swojej fotografii na takiej fakturze, natomiast zastanawiam się, czy fotografia dobrze wygląda na tym papierze? Jest to na pewno subiektywne - jeden woli matkę, a drugi córkę (a jeszcze inny obie) - ale jakoś chyba wolę „normalną” fakturę fotograficzną, która nie zatrzymuje uwagi na samej sobie, lecz kieruje ją na zdjęcie, na obraz, na fotograficzną treść. Obawiam się, że nawet kiepskie fotografie odbite na papierze Ilford/Hahnemuhle w oczach niektórych odbiorców (i nadawców, czyli autorów tych fotografii) staną się dobre, bo takie „artystyczne”...


Roszkowo, powiat wągrowiecki - dodatkowo zastosowałem tonowanie z odbielaniem (foma toner sepia)

P.S. Zbieram materiały do następnego KF-a. KF nie umrze, póki żyję.

niedziela, 18 grudnia 2011

Tak wygląda nowy numer KF - 37



Udało się wydrukować i oprawić nowy numer jeszcze przed świętami - pierwsi jak zwykle otrzymają prenumeratorzy, potem Empik i inne miejsca sprzedaży, czyli galerie i muzea. Na moje oko i ucho, wyszedł nam całkiem niezły zeszyt. Sporo dobrej fotografii i kilka bardzo dobrych tekstów. Szczególnie polecam rozmowę z Janiną Struk, autorką „Fotografii Holokaustu”, jaką udało mi się przeprowadzić dzięki nieocenionemu i kochanemu internetowi.
Wszystkiego dobrego na święta, Miłej lektury...

sobota, 19 listopada 2011

Nowy numer KF, a może ostatni?

Po niedzieli do druku trafi najnowszy (37) numer „Kwartalnika Fotografia”. Kto wie, być może będzie to ostatni numer tego pisma, a przynajmniej pisma w takiej postaci. Jeśli przygotuję numer następny, to na pewno nie będzie to takie samo pismo. Na pewno też nie pojawi się szybko. Potrzebuję czasu, aby przygotować coś zupełnie innego - i graficznie, i merytorycznie. Trzeba sobie to w końcu powiedzieć: pismo w tej formule i ukazujące się dwunasty rok - nie jest sukcesem, nie zdobyło odpowiedniej (dla rentowności) ilości Czytelników.
Nie winię za to Czytelników (zauważcie Kochani, że słowo „Czytelnicy” zawsze piszę wielką literą, bo to dla nich, a nie dla siebie czy kumpli robi się jakiekolwiek pismo), wina jest po naszej stronie. Po prostu jego zawartość nie spełnia oczekiwań. To jest sygnał, że z nami jest coś nie tak, a nie z Czytelnikami. Mam naprawdę świadomość wielu słabości KF-u. Powiem więcej: wiem jak im zaradzić - wiem jakie pismo ma szanse zdobyć dzisiejszych odbiorców fotografii. I zrobię takie pismo. Ale potrzebuję trochę (może rok?) czasu, aby się przeorganizować...
KF toczył się dotąd po koleinach wyznaczonych wpierw przez Zbyszka Tomaszczuka, potem Ireneusza Zjeżdżałkę (niewielka modyfikacja), potem - od 2008 po śmierci Eryka, kiedy chcąc nie chcąc zostałem naczelnym - KF to była jedynie kontynuacja wcześniejszej koncepcji. A czasy się zmieniają, i zmienia się fotografia. Dlatego pismo o fotografii też powinno się zmieniać. Krótko mówiąc: przymknę (a nie zamknę) na jakiś czas KF, żeby zaproponować coś nowego, coś lepszego. Nadal będzie się to nazywało „Kwartalnik Fotografia”, bo nie chcę się odcinać od tego co było... Chcę poszerzyć krąg współpracowników, oczekuję propozycji...

niedziela, 13 listopada 2011

Tyle było chwil, do utraty tchu...

Co tu dużo gadać - lepiej niech fotografia przemówi (Fot. Roman Lipigórski):


Tomasz Kałużny wręcza Andrzejowi pierwszy egzemplarz publikacji „Kolekcja wrzesińska 2010 - Andrzej Jerzy Lech


Autor ma sporo krzepy - podniósł to jedną ręką! 3,8 kg...


Żeby nie jąkać się jak kurator, Lech swoje przemówienie odczytał z kartki, wzruszył się przy tym okrutnie...


Potem publiczność została sam na sam z fotografiami


Sławomir Tobis „objaśnia”fotografie Januszowi Nowackiemu

No, a potem, to już tylko wywiady telewizyjne, radiowe, prasowe, rozmowy kuluarowe z Autorem, pamiątkowe zdjęcia. Z „zagranicy” byli m.in. Magdalena Wicherkiewicz, autorka jednego z dwóch tekstów jakie towarzyszą publikacji oraz Krzysztof Jurecki, przyjaciel Andrzeja. Obecne było także wino i co ino. 
Andrzej jest nadal we Wrześni i nadal fotografuje, niekoniecznie grupy ludzi i niekoniecznie panoramicznie... Jego wystawa - w Muzeum Regionalnym i we Wrzesińskim Ośrodku Kultury - będzie czynna do końca roku...

środa, 9 listopada 2011

Trochę aktualności

Andrzej Jerzy Lech od paru dni intensywnie pracuje przy wystawie, oprawia w passe-partout i w ramki, jutro wieszanie. Drugim „nurtem” idzie produkcja publikacji, która towarzyszy wystawie, czyli „Kolekcja wrzesińska 2010 - Andrzej Jerzy Lech”. Będą to reprodukcje 1:1 fotografii Andrzeja + teksty (m.in. Leny Wicherkiewicz i Piotra Komorowskiego). Daje głos także sam Autor i burmistrz Wrześni, a także mały, cichy i skromny kurator Kolekcji. Trochę szczegółów: papier sprowadziliśmy specjalnie z Austrii, jest to kreda matowa o lekko kremowym odcieniu, 250 g, taka jak w albumie Sally Mann, Deep South. Całość to pojedyncze kartki w pięknym „pancernym” pudle z magnesami i tłoczonymi napisami. To się nigdy nie rozwali, nie pognie, tak jak np. moja „Cisza”...


Ten papier był nie do zdobycia w Polsce, w końcu udało się go zamówić - przyjechał z Austrii, cenę też ma... austriacką 

Właścicielem prawie całości nakładu jest wrzesiński Urząd Miasta i Gminy, sprzedaż będzie prowadziło zarówno Muzeum Regionalne, jak i Wrzesiński Ośrodek Kultury podczas wystawy (do 31.12.2011).  Również Wydawnictwo Kropka umieści pozycję w swoim sklepie internetowym na stronie www.fotografia.net.pl. (aktualnie coś się popsuło i strona nie działa, niebawem przygotujemy nowy sklep). Można też zamawiać mejlowo: j.jozwiak@wrzesnia.info.pl. Kropka ma do sprzedaży kilkadziesiąt egzemplarzy, więc lepiej się pośpieszyć. Cena: 200 zł (pokrywamy koszty wysyłki). Drogo, ale to ponad 3,5 kg...


Dzisiaj przyjechały pudła, pierwsza partia, 160 sztuk, są piękne, wszyscy pracownicy Kropki przychodzili je oglądać, Arkoch spod Śremu dobrze się spisał, to wielka przyjemność współpracować z zawodowcami...

Trochę obawiamy się wernisaży, bo nawet jak przyjdzie 10% osób, które pozowały Andrzejowi, to Muzeum i WOK pękną w szwach! A wtedy każda ilość wina okaże się za mała...

Trwają też ostatnie prace redakcyjne przy nowym numerze KF, kończymy skład. Dla mnie hitem numeru (pardon - jednym z hitów) będzie rozmowa, jaką udało mi się przeprowadzić z Janiną Struk, autorką „Fotografii Holokaustu. Interpretacja dowodów”. To taka mądra książka. I taka mądra kobieta... W takich momentach, kiedy mam kontakt z takimi ludźmi, jestem po prostu szczę-Śliwy!

środa, 2 listopada 2011

Kolekcja wrzesińska 2010 - Andrzej Jerzy Lech

W piątek, 11 listopada 2011 o 17.00 i 18.00 rozpoczną się otwarcia dwóch części wystawy „Kolekcja wrzesińska 2011 - Andrzej Jerzy Lech”, na które serdecznie zapraszam. Wystawa będzie czynna do 30 grudnia 2011, więc kto nie może być na wernisażu z udziałem autora, może wystawy zobaczyć później.

sobota, 22 października 2011

Tadeusz Rolke na Ziemi Wrzesińskiej

Nagroda Kościelskich to jedno z najważniejszych wyróżnień literackich w naszym kraju. Józef Kościelski, fundator nagrody był przedwojennym właścicielem „dóbr miłosławskich”, dlatego właśnie uroczystość wręczenia nagród co jakiś czas odbywa się w miłosławskim pałacu (dzisiaj jest tam gimnazjum). Miłosław leży w powiecie wrzesińskim, zaledwie 15 km od Wrześni. W tym roku program był bardzo bogaty, a jednym z jego punktów była wystawa i spotkanie z Tadeuszem Rolke pt. „Twarze literatury”, zawierająca portrety polskich i zagranicznych pisarzy, poetów...
Na portalu „Wiadomości Wrzesińskich” - http://www.wrzesnia.info.pl/g/m/7985-miosaw-lokalne-wito-polskiej-litaratury-.html - w pierwszym filmiku od góry, w 5:55 minucie rozpoczyna się relacja wideo z tego wydarzenia. Mistrz dzieli się z młodymi ludźmi swoimi doświadczeniami, a także wyraża swoje zdanie na temat fotografowania cyfrowego. Polecam.


Zrzut ekranu - Tadeusz Rolke w rozmowie z Damianem Idzikowskim

Zaraz wyjeżdżam do Łodzi - Łódź Design, gdzie m.in. swoje projekty graficzne (okładka KF, numer „Śmierć”) wystawia Tomek Wojciechowski, projektant mojej „Ciszy” i paru innych książek. Zamierzam też odwiedzić wreszcie cmentarz żydowski, wszystkie poprzednie podejścia były nieudane, ponieważ nekropolia była zamknięta...

piątek, 14 października 2011

Hasselblad Bulletin dostrzegł Śliwczyńskiego






Niniejszym informuję, że w październikowym numerze „Hasselblad Bulletin” znalazło się moje zdjęcie z Yad Vashem. Cieszę się.

http://www.hasselbladbulletin.com/uk/oct-2011/around-the-world/around-the-world.aspx

wtorek, 4 października 2011

Mam ochotę przestać fotografować

Tak, to prawda. Po ostatnich lekturach i przemyśleniach dochodzę do wniosku, że jedyny sens ma dzisiaj fotografia pamiątkowa, rodzinna oraz „ozdobna”, do wystroju pokoju czy gabinetu. Nic więcej. Fotografia to proceder zbyt często podejrzany moralnie. A tzw. fotografia artystyczna, czy fotografia w sztuce, dzisiaj wydaje mi się jakaś miałka, banalna, bez większego znaczenia... Mam ochotę zawiesić buty na kołku, albo też przeglądać sobie tylko i wyłącznie zdjęcia z albumu rodzinnego, czy fotoksiążki z wakacji - robię je sobie od trzech lat. Jakie to słodkie, jakie przyjemne...
Jakie to lektury nastawiły mnie tak pesymistycznie? Przede wszystkim niesamowita, porażająca wręcz książka Angielki Janiny Struk pt. „Holokaust w fotografii”. Po przeczytaniu ostatniej strony długo leżałem na łóżku na kwaterze w Bartolomeo al Mare i nie mogłem (nie chciałem) wstać, wolałem być sam, chociaż wokół tak pięknie, jestem na wakacjach nad Morzem Liguryjskim, lodówka pełna wspaniałości. Wszystko, co do tej pory zrobiłem jako fotograf wydało mi się tak mało warte, takie wręcz nieetyczne, bo zakłamane. Wmawiałem sobie, że fotografowanie Wrześni, czy starych obór, stodół lub opuszczonych wiejskich dworów jest ważne, że mam wręcz obowiązek to robić. Po tym, co przeczytałem nabrałem do swoich poczynań zupełnie nowego spojrzenia, nowej perspektywy. W czasie wojny ludzie ryzykowali życie (i często je tracili), aby dokumentować zbrodnię (a czasem robili to z zupełnie innych powodów!), i to było ważne. To było tak ważne, że w zestawieniu z tym, co ja robię, właściwie dla igraszki, zabawy, z próżności, bo przecież chcę się chwalić tym, co zrobiłem, chcę być chwalony, doceniany, szanowany, zapraszany, nagradzany. Poczułem się szczurem, a nie człowiekiem.
I drugi powód negatywnego nastawienia do fotografii po lekturze „Holokaustu w fotografii”: jak manipulowano tymi fotografiami, do jakich celów je używano i używa. Momentami wręcz zatyka człowieka, do czego zdolni są ludzie, jak bezczelnie wykorzystują je do swoich gier. Moje zdjęcia mają zupełnie inny ciężar gatunkowy i nie chcę ich stawiać w jednym szeregu z fotografiami Holokaustu, bo to byłoby bluźnierstwo, ale i one mogą zostać użyte w zupełnie innym celu niż ja je powołałem do życia. Każde zdjęcie, jak już opuści pracownię autora, staje się dobrem publicznym, do którego dostęp może mieć każdy. Każdy więc może je wykorzystać w dowolny sposób. A ja nie chciałbym, aby moje fotografie ktoś wykorzystał w jakiś potworny sposób (nie chce mi się wymyślać teraz w jaki konkretnie), nie chcę do tego przykładać ręki. Kiedy sobie wyobrażę, że odkąd zdjęcie zostanie zdygitalizowane, to zaczyna już własne życie i że w związku z tym można z nim zrobić właściwie wszystko, to odechciewa mi się robić zdjęcia z innego powodu niż do albumów rodzinnych i „ku ozdobie”.
Drugą lekturą był tekst Macieja Pisuka, jaki ukaże się w najbliższym, 37, przygotowywanym numerze KF (będzie na przełomie listopada i grudnia). Pisuk fotografował warszawską Pragę, gdzie zamieszkał i dzieli się swoimi uwagami na temat fotografowania takich miejsc - cieszących się złą sławą, kojarzących się z przestępczością, biedą, smrodem i chyba całym złem dużego miasta. Przytacza przy tym opowieści pewnej fotoreporterki, która z obstawą policyjną usiłowała „wgryźć się” w temat, a po doznaniu porażki, która biorąc pod uwagę jaką metodę pracy obrała, była nieunikniona, pokazała swoje prawdziwe poglądy na temat ludzi, których tam zastała, a właściwie dzieci, z którymi tylko miała do czynienia. Ich rodziców chciałaby wykastrować, a same dzieci, jako jej zdaniem odhumanizowane i zdegenerowane do cna, bez szans na jakąkolwiek resocjalizację, czy wychowanie, chciałaby pozabijać lub wysłać w kosmos... Pisuk pisze też o filmie Renzo Martensa „Ciesz się biedą”, który opowiada o fotoreporterach wojennych pracujących akurat w Kongo. Panowie Ci walczą z miejscową konkurencją fotograficzną, która zabiera im chleb (za zdjęcia biednych i zabitych zachodni fotoreporterzy otrzymują 50 dolarów, podczas gdy miejscowi biorą 1-2 dolary, co gdyby im się udało, zapewniłoby utrzymanie im i ich rodzinom).
Maciej Pisuk demaskuje rzekomą misyjność fotografów, którzy pokazując biedę robią to tylko dla pieniędzy, zarabiają na niej. Podobnie zabrzmiały mi w uszach słowa Janiny Struk, która kwestionuje „wychowawczą”, czy „prewencyjną” rolę fotografii pokazującej potworności. Dzisiaj to już „nie działa” na ludzi, a kto wie - może nigdy nie działało?
Jestem zupełnie trzeźwy, nie wypiłem ani pół piwa...

niedziela, 4 września 2011

Zapraszam na Biennale Fotografii w Poznaniu

23 września br. rozpocznie się 7 Biennale Fotografii w Poznaniu. Szczegóły znajdziecie na oficjalnej stronie imprezy http://www.biennalefotografii.pl/, a początek przy Arsenale o 16.00. Potem marsz po wernisażach, a finał w Spocie, gdzie o 21.00 rozpocznie się wernisaż wystawy zatytułowanej „Opowieści z pogranicza” (w programie nosi tytuł „Marginesy historii”), która jest pokłosiem organizowanych przez Sławka Tobisa plenerów w okolicach Puszczy Nadnoteckiej. Mam przyjemność brać udział w tej wystawie, dlatego serdecznie na nią zapraszam.
Zapraszam w ogóle na całe Biennale, bo z tego, co widzę w programie - zapowiada się ciekawie.

A teraz... - chciałoby się zaśpiewać: ...idziemy na jednego! Bo za chwilę startujemy na urlop. Ładujemy torby do caddego i wio, w stronę Niemiec, Szwajcarii i ukochanej Italii. Mamy żarcie, picie, a nawet... xpana i mnóstwo filmów. Wielką wyprawę czas zacząć. Wracam 23.09. wprost na Biennale, postaram się nie śmierdzieć, chociaż tak prosto z drogi może być różnie, a dezodoranty mogą wszystkiego nie załatwić...

Jezu jak się cieszę, nareszcie urlop - ostatnie wolne dni miałem rok temu. Niech żyją wakacje, oliwki, makarony, konserwy, owoce morza, wino czerwone i wódeczka biała!

czwartek, 25 sierpnia 2011

Trochę przemyśleń na temat nowej fotografii

Dla kogoś takiego jak ja, to co dzieje się we współczesnej fotografii jest z jednej strony bardzo interesujące, bo zawsze z zainteresowaniem słucha się na przykład nowych piosenek (stare są fajne, ale słuchać tylko staroci?!), ale z drugiej - ta nowa fotografia jest dla mnie dużym wyzwaniem. Oglądając na przykład internetowe magazyny fotograficzne, krajowe i zagraniczne, często staję bezradny wobec wielu pokazywanych tam fotografii. Podwójnie bezradny: (1) interpretacyjnie - bo często nie wiem o co chodzi, oraz (2) hedonistycznie - bo oglądanie tej fotografii nie sprawia mi przyjemności, czyli tego czego, koniec końców, szukam w fotografii i w sztuce, literaturze, muzyce.
(1) nie oznacza, że nie rozumiem w ogóle - niektóre realizacje trafiają do mnie i wtedy chciałbym zobaczyć więcej, i więcej, i wówczas wyruszam na polowanie w Sieci. Nie rozumiem stylistyki snapshotowej - to nie moja bajka, zostałem wychowany modernistycznie - odczuwam  wielki szacunek do dzieła rozumianego jako przedmiot materialny o określonych cechach, cenię warsztat, nie potrafię patrzeć tylko na treść, na przesłanie, dla mnie liczy się nie tylko „co”, ale też „jak” (mówiąc językiem Wojtka Zawadzkiego). Wiem, że takie „bylejakie” kadry zawierają często sporo prawdy o świecie, są jedyną możliwością pokazania pewnych sfer rzeczywistości i gdyby nie snapshoty, to byśmy nigdy nie zobaczyli pewnych środowisk w ich naturalnym środowisku, co byłoby wielką stratą dla wszystkich. Nie znaczy to według mnie, że przenoszenie tej stylistyki w inne obszary zawsze ma sens.

Żeby nie być gołosłownym przywołam trzy publikacje książkowe, które zawierają prace młodych fotografów:



Pierwsza książka, New Perspective in Photography, Phaidona zawiera - według słów głównego autora książki - prof. (na Zachodzie wszyscy są profesorami) T. J. Demosa z Londynu - prace 78 artystów młodego pokolenia z całego świata, którzy w ostatnich pięciu latach (książka jest z 2007) wpłynęli i wpływają na rozwój fotografii. Nominowało zacne grono z całego ponoć świata (z naszej części globu: Zdenka Bedovinac z Muzeum Sztuki Nowoczesnej ze Słowenii, Iara Boubnova z Instytutu Sztuki Współczesnej z Bułgarii oraz Edit Molnar z Budapesztu, a także Olga Sviblova z moskiewskiego Domu Fotografii; Czechów - brak, Polaków - brak). Wśród prezentowanych fotografów Polaków i Polek zabrakło... Nie obwiniałbym Polaków, raczej Phaidona. Nie o tym jednak chcę pisać, a o samej fotografii. 
Jaka zatem jest ta nowa fotografia, która wytycza nowe perspektywy? Na pewno jest bardzo różnorodna i bardzo inteligentna, często wyrafinowana formalnie. Silny jest też nurt dokumentalny, oparty na solidnych podstawach warsztatowych, myślę, że jest on dzisiaj w młodej fotografii dominujący. Młodzi wrócili do źródeł fotografii - chcą pokazywać prawdę o rzeczywistości (cokolwiek to znaczy), choć niekoniecznie w taki sposób, w jaki czynili ich poprzednicy, a często też nauczyciele, czyli w sposób „estetyzujący”, „nostalgiczny”, „zaangażowany”, „melancholijny”, „ładny”. Jedyne, co ich łączy z poprzednimi pokoleniami, to warsztat - dzisiaj łatwiej osiągalny, też dzięki technicznym udoskonaleniom.
Nie ma już - w przywołanych publikacjach - fotografii czarno-białej. No - prawie nie ma. Jest Idris Khan, „polemizujący twórczo” z Becherami, czy An-My Le. Zmienił się ethos fotografa: nie jest to już szaman z zaczarowanym pudełkiem, siedzący nocami w ciemnej komorze. Zgłębiający tajemnice wywoływania, płukania czy suszenia negatywów i odbitek, śmierdzący chemikaliami... Ci, którzy nadal wytwarzają zdjęcia „po staremu” są w kompletnej mniejszości, co wcale nie oznacza, że są lepsi...
cdn.

środa, 10 sierpnia 2011

Zapraszam na łamy „Kwartalnika Fotografia”

Czytelnicy mojego bloga są pierwszymi, którzy dowiadują się o dwóch moich pomysłach, które chcę zrealizować w najbliższych numerach KF:

1. Jeden z najbliższych numerów KF jako temat przewodni będzie miał hasło: „Bieda - bogactwo, biedni - bogaci”. I biedę i bogactwo chcemy rozumieć szeroko, nie tylko dosłownie, czyli w sensie materialnym, ale też metaforycznie jako biedę i bogactwo duchowe. Patrząc na historię fotografii można odnieść wrażenie, że bieda była tematem podejmowanym przez fotografów i częściej, i chętniej niż bogactwo, chociaż bieda i bogactwo to dwa skrajne bieguny tej samej rzeczywistości. Oba światy, każdy na swój sposób inaczej, są hermetyczne: i bogaci i biedni izolują się od reszty społeczeństwa - każdy z innych powodów. Bieda i bogactwo, biedni i bogaci - jedni i drudzy mają też swoją ideologię, która usprawiedliwia i uzasadnia ten stan. Funkcjonują różne obrazy rzeczywistości, zarówno biednych, jak i bogatych. Jednym ze stereotypów jest np. uznawanie biednych za dobrych, a bogatych za złych, chociaż wszyscy zgadzamy się z tym, że jest to pewne uproszczenie. Tak czy inaczej, chciałbym, abyśmy poprzez różne podejścia do problemu spróbowali w KF pochylić się nad zarysowaną problematyką. Proszę o propozycje tekstów i zdjęć. Adres: w.sliwczynski@fotografia.net.pl lub redakcja@fotografia.net.pl.


2. 11.11.11.
Sześć jedynek to zjawisko, które nigdy już się nie powtórzy. 11 listopada 2011 jest tylko raz! Z tej okazji „Kwartalnik Fotografia” zaprasza do wzięcia udziału w akcji fotograficznej, która polega tylko i wyłącznie na fotografowaniu w tym dniu swojego otoczenia, gdziekolwiek się znajdziecie. Słowem: chodzi o stworzenie fotograficznego portretu naszego kraju - Jednego dnia z życia Polski. Nie wiemy dzisiaj, co wydarzy się 11 listopada 2011, być może będzie to zupełnie zwyczajny dzień, jakich wiele, który nie zapisze się w historii niczym nadzwyczajnym. To nie szkodzi, historia składa się przecież z takich właśnie dni...
Kto może wziąć udział w akcji „11.11.11” - każdy
Na jaki adres przysyłać zdjęcia - redakcja@fotografia.net.pl
Co oprócz zdjęć? - prosimy dołączyć krótki opis, jakie wydarzenie (wydarzenia) zostało uwiecznione na fotografii + krótką notkę biograficzną. Można przysyłać również cykle, zestawy wielozdjęciowe
Organizator - „Kwartalnik Fotografia” (www.fotografia.net.pl)
Co dalej ze zdjęciami? - najlepsze zostaną zaprezentowane w „Kwartalniku Fotografia”, a ich autorzy otrzymają egzemplarze autorskie. Jeśli zdjęć dobrych przyjdzie dużo, to powstanie książka-album pt. „11.11.11”.
Termin nadsyłania zdjęć - do 30.11.2011

Gorąco zapraszam.

Ostatnio dość często zaglądam do ciemni - niezmiernie podoba mi się powiększanie moich panoram z mojego kochanego x-pana. Robię je na ilfordzie galery 30x40 cm i suszę na szybach. Jako wywoływacz służy mi Bromophen. Oto kilka próbek:










Ostatnio bardzo silnie odczuwam pociąg do natury, wręcz chce mi się uciekać od ludzi - pewnie rację ma moja żona, która mówi, że przyroda nigdy jej nie zawiodła... 
Dzisiaj uciekłem z pracy, bo już nie miałem kompletnie siły (psychicznej), aby tam być - całym sobą pragnę urlopu. Jeszcze trzy tygodnie i wio... znowu do Włoch. Wysokie szwajcarskie Alpy też czekają. 


środa, 20 lipca 2011

Znowu na ławie oskarżonych...

Sąd udostępnił dziennikarzowi „Wiadomości Wrzesińskich” akta z rozprawy niejawnej, dziennikarz napisał artykuł na podstawie tych akt (w pisemnym wniosku zaznaczył, że potrzebuje te akta, aby napisać artykuł prasowy, otrzymał zgodę), a teraz prokuratura oskarża tego dziennikarza (Tomka Szternela) i mnie jako redaktora naczelnego o upublicznienie faktów z tej rozprawy. Tragikomedia!

Szczegóły: http://www.wrzesnia.info.pl/g/w/7586-pozna-molestowa-pracownikow-teraz-ciga-dziennikarzy.html

Sprawa zaczęła się od bohatera artykułu, Hansa Stiebe, szefa niemieckiej firmy Klafs z Miłosławia, który został skazany prawomocnym wyrokiem na dwa lata więzienia w zawieszeniu i grzywnę za to, że molestował seksualnie swoich pracowników płci męskiej. Po ukazaniu się u nas artykułu „Gdy szef kocha inaczej”, skierował do prokuratury doniesienie, że doszło do przestępstwa upublicznienia faktów z rozpraw niejawnych, a prokurator nas o to oskarżył. Oto ten artykuł, ciekawy, prawda?:


Wczoraj w Poznaniu odbyła się pierwsza rozprawa, na którą przybyło liczne grono dziennikarzy (bardzo dziękujemy!), a także obserwator Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, który - tu ciekawostka - wobec braku wolnych miejsc siedzących wylądował obok nas... na ławie oskarżonych.

Ciąg dalszy nastąpi 30 sierpnia, kiedy zostanie przesłuchany jeszcze jeden świadek i być może nastąpi ogłoszenie wyroku. Z tym ostatnim być może nie będzie tak łatwo, bo pewnie tym razem na rozprawie pojawi się prokurator, czyli oskarżyciel - wczoraj go nie było.

Tak, czy inaczej - nie są to wielkie przyjemności, o wiele ciekawiej mogłoby w tym czasie być w plenerze lub w ciemni... Nie zaglądałem do niej zresztą już od wielu dni, bo upały powodują, że jest tam nie do wytrzymania. Poza tym, latem trzeba pływać i jak najwięcej przebywać na świeżym powietrzu! Myślami jestem już na urlopie, czyli na wielkim plenerze fotograficznym. Znowu jedziemy do Włoch, znowu na północ - jeziora Como i Maggiore, Mediolan, także inne małe, nieznane miejscowości. No i włoska przyroda, góry. Tak chciałbym mieć dwa x-pany - w jednym film czarno-biały, w drugim kolorowy!

środa, 6 lipca 2011

Numer 36 „Kwartalnika Fotografia” nareszcie w druku

Miło mi donieść Państwu, że kolejny numer naszego pisma jest już drukowany! Łatwo nie było, bo jeszcze dzisiaj załatwialiśmy fotki do jednego tekstu, szlifowaliśmy niemal do samego końca artykuły (czyli do wysłania do naświetlenia płyt), ale ostatecznie - chyba jest nieźle... uff... co za ulga... i co za oczekiwanie na końcowy efekt. Jak to dobrze, że mamy własną drukarnię i nie chodzi tu o to, że mamy tańszy druk, ale przede wszystkim o to, że możemy na bieżąco, kartka po kartce, śledzić druk, możemy przy tym być. Zawsze zależało nam na tym, żeby KF był dobrze wydrukowany, żeby zadowoleni byli i autorzy publikowanych zdjęć (Vladimir Birgus napisał kiedyś na jednym z egzemplarzy KF, że (cytuję z pamięci) - „najlepsi vytiskany moi fotografii”, czyli - nikt mnie tak dobrze nie wydrukował jak Kropka. Potem różnie bywało z jakością druku - jak Eryka zabrakło, który wszystkiego doglądał, to nie zawsze wszystko było okej, bo ja nie zawsze miałem czas, aby wszystkiego dopilnować. Ale już teraz, uparłem się - druk ma być „perfektni”. Niech ukaże się tydzień później, ale niech będzie najlepiej jak może być...
A jaki jest merytorycznie? Myślę, że bardzo dobry! Mnóstwo bardzo dobrej fotografii i świetnych tekstów. Myślę, że skonsumowanie całości nasyci każdego Czytelnika, zapewni mu poczucie sytości na kilka miesięcy - bo następny numer planujemy wydać w listopadzie. Zmniejszamy częstotliwość z powodów finansowych - przypominam, że MKiDN w tym roku nie przyznało nam ani zeta.
Nie zamierzamy jednak poddać się i... walczymy nadal, a nawet planujemy rozwój. W jakim kierunku? - na razie - cicho sza! Na pewno nie znikniemy.
A teraz z innej beczki. Trochę przypadkiem (a trochę nie) trafiłem na zdjęcie mojego ojca z młodości, był wtedy w wojsku - to jedno z jego niewielu zdjęć. Pochodzi mniej więcej sprzed 60 lat. Jakiż on był przystojny, jak nie przymierzając jakiś aktor filmowy - przy nim to taki Bodo, czy Dymsza, to zaledwie... fryzjerzy!


Bolesław Śliwczyński, ok. 1950

Niezłe ciacho, nie? I te muskularne łapska. Jakie sexi... I jeszcze ten niedbały ćmik, no bo przecież nie dżojnt... Ciekawe kto go namówił na to zdjęcie, czy chciał zrobić przyjemność Bolkowi czy sobie? A może chciał w ten sposób zdobyć przychylność Bolka? Myślę, bo go przecież znam, że Bolek nie był typem przywódcy, macho, luja (to takie wielkopolskie określenie na rosyjskiego „mużyka”, którym był np. Wladimir Wysocki), że zrobienie tego zdjęcia nie zapewniło autorowi jakiegoś super miejsca w sforze do której Bolek należał „na kompanii”, chociaż może się mylę. Bolek był bokserem (waga średnia i półciężka, największe osiągnięcia: III miejsce na mistrzostwach Wojska Polskiego, remis z jakimś polskim mistrzem olimpijskim, nigdy nie przegrał przez nokaut - tak mi powiedział, syna by chyba nie okłamał?) i facetem, który nigdy nie bił się na zabawach (nie musiał, szacun był). Całe życie ciężko pracował w swoim rzemieślniczym warsztacie bednarskim i był... bardzo łagodnym, szanowanym „na mieście i w Cechu” dobrym człowiekiem. Nigdy nie miał długów i zawsze to on stawiał wódkę i golonkę... Dumny był i z zasadami, chociaż z wielkiej biedy pochodził - jego ojciec zmarł przed trzydziestką na dwa miesiące przed Bolka urodzinami w 1928... A miał już wtedy rodzeństwo: dwie bliźniaczki (starsze o sześć lat) i starszego o trzy lata brata (też boksera, „chodził w ciężkiej, ale często przegrywał i jego sińce po walce trzeba było okładać surowym mięsem”). Czas przeszły jest tu całkowicie nieuzasadniony, bo Bolek żyje i ma się świetnie, mimo 83 lat. 


Bolesław Śliwczyński w 2010, obok moja teściowa Wanda Bochnak, dwa miesiące po wypadku, w którym zginął jej mąż Roman Bochak (jechali z Koszalina, gdzie mieszkali, do Wrześni). Od tego czasu Wanda mieszka z nami we Wrześni.

Bolek - a więc w części i ja! - ma „dobre geny”, starzeje się powoli, nie choruje, a nawet jak coś mu jest, to nie leci od razu do lekarzy (mówi: „lekarze to zgadywacze”). Codziennie idzie „do miasta”, jeździ rowerem (chodnikiem, „żeby mnie nie przejechali”) i dalej na wiochy. Myślę, że jest szczęśliwy - mieszka ze swoim ukochanym synem (mój jedyny 6-letni Tomek zmarł w 1981, miał wadę serca, płaczę nad tym do dziś) i ukochaną synową. Mieszkamy razem, a osobno - na 1200-metrowej posesji są dwa domy - ojca i mój, mamy wspólny ogród, widzimy się codziennie, razem jemy, rozmawiamy, gramy w tysiąca (najczęściej wygrywa Wanda), ale każdy ma wystarczająco swojego własnego terytorium, że jak chce może być sam. Kocham ten układ. Kocham to, że są seniorzy, że jeszcze są. Oni mają nam „młodym” (hi, hi...) tak wiele do zaoferowania. Jak bym był takim Arakim, czy innym Warholem, Nan Goldin, czy Morrisroe (patrz KF nr 36), to wykorzystałbym fotograficznie obecność seniorów w moim życiu, żeby stworzyć cykl, który pokazałby np. proces umierania (albo np. radości życia mimo zaawansowanego wieku), bo przecież Bolek i Wanda są coraz bliżej... Ale brzydzi mnie coś takiego, takie instrumentalne traktowanie swoichh bliskich. Po co robić coś takiego? Żeby zrobić coś co zadziwi? Nie akceptuję czegoś takiego, tzn. akceptuję coś takiego, ale tylko dla swojej rodziny, nie mógłbym upublicznić takiej serii zdjęć. Czułbym się wtedy gnojem, dla którego najważniejsza jest „kariera”, chęć bycia „zauważonym”. Nie wszystko jest na sprzedaż. I chuj...
A na koniec tego przydługiego posta - Bolek dzisiaj, telefonem zrobiony przez mojego przyjaciela na jakiejś imprezie publicznej w mieście: 


Bolesław Śliwczyński - lipiec 2011

Jak by to powiedzieć? Chyba bardzo kocham mojego ojca... On mnie... bez „chyba”...

czwartek, 16 czerwca 2011

Tak sobie kiedyś z Erykiem korespondowałem...

W sobotę w Słupcy będę opowiadał o swojej twórczości (na przykładzie „Ciszy”) oraz o Ireneuszu Zjeżdżałce. Szukając w swoim kompie wszystkiego, co ma związek z Erykiem natrafiłem na taki sobie liścik. Nie wiem dokładnie kiedy powstał, ale jest odpowiedzią na jakieś jego pytanie. Przypuszczam, że ten tekst mógł powstać ok. 2005. Nie znalazłem niestety ani jego pytania, ani odpowiedzi. Oto ten liścik:


Strawiński zarzucił nowej muzyce, że nie jest komponowaniem tylko filozofowaniem – ale jeśli jest tu filozofowanie, to bardzo mętne i nie wiadomo, po co są do tego dźwięki – publiczność w dodatku niewiele rozumie, śmieje się tam, gdzie nie trzeba, a nie śmieje się tam, gdzie trzeba – w rezultacie chaos zwielokrotniony, a do tego, czego już wybaczyć nie sposób, nuda. Myślę, że ten awangardyzm koncepcyjny nic już nie da (…). Muzyka kariery filozoficznej nie zrobi, bo zawsze pokona ją – sama filozofia. (…)
Stefan Kisielewski, Dzienniki, 22 września 1968
Myślę, że słowa Kisiela wypowiedziane prawie czterdzieści lat temu pasują jak ulał do sytuacji dzisiejszej fotografii. Klasyczna fotografia upada (jest parę znaczących wyjątków), a dzisiejsi „postępowi” twórcy zajmują się bardziej wymyślaniem skomplikowanych „teorii” do lichych fotografii niż wytwarzaniem ciekawych zdjęć. 
Każda generalizacja tego rodzaju jak powyżej jest krzywdząca dla niektórych artystów, ale nie zmienia to zasadniczo sytuacji współczesnej fotografii w Polsce; ta bowiem jawi mi się przede wszystkim jako wszechwładny postmodernizm, cokolwiek to słowo znaczy. Nieostrość tego pojęcia jest bardzo adekwatna do zjawisk, jakie obejmuje, czyli nieokreśloną magmę myśli, koncepcji, nurtów, dążeń i realizacji artystycznych. Postmodernizm to metafora i nazwa zbiorcza dla bardzo wielu niejednorodnych i często rozbieżnych tendencji. To bardziej pewna postawa ideowa niż nazwa kierunku w sztuce. 
Piszący o fotografii (celowo nie użyłem wyrażenia „teoretycy fotografii”, ponieważ według mnie nie istnieje jeszcze dyscyplina badawcza o nazwie „teoria fotografii”, a jedynie uprawiana jest pewna przednaukowa refleksja o fotografii, która być może w przyszłości wykrystalizuje się w postać naukową) nie ułatwiają publiczności zadania, bowiem jak dotąd nie wypracowali nawet terminologii opisu tej dziedziny twórczości. Książki o fotografii pisane są dość ciężkim, bo wieloznacznym językiem, przeważnie z nieokreślonego teoretycznego punktu widzenia. Nie istnieje coś takiego jak „ogólna teoria fotografii”. Można odnieść wrażenie, że każdy z badaczy mówi sam do siebie, opowiadając się za tym czy innym rozstrzygnięciem, zajmując jedynie jakieś stanowisko w takiej czy innej sprawie. Uzasadnienia występują najczęściej jedynie szczątkowo, sprowadzając się przeważnie do przytaczania poglądów myśliciela X czy Y, traktowanego jako guru głoszącego prawdy objawione. W polskim piśmiennictwie „teoretycznym” nie ma właściwie sporów i polemik, co jest zupełnie naturalne – nie może ich być tam, gdzie nie występuje dialog, a jedynie prezentacja monologów. 
Polskie pisanie o fotografii nie doczekało się dotąd żadnego badacza, który dostrzegłby rolę „badań podstawowych”, który zebrałby i uporządkował dotychczasowy stan badań nad teorią fotografii. Taka „ogólna teoria fotografii” powinna zawierać na przykład podstawowe ustalenia terminologiczne, zbiór (listę) podstawowych problemów, którymi zajmuje się teoria fotografii, opisy swoistych procedur badawczych, określenie przedmiotu badań i wiele innych rozstrzygnięć, a nawet hipotez. Wychodząc z różnych założeń filozoficznych można w różny sposób tworzyć taką naukę. Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czym ma być owa „ogólna teoria fotografii”: tworem czysto spekulatywnym („wymyślonym”) i zarazem normatywnym, czy też pewnym systemem twierdzeń mającym oparcie w empirii, czyli w tym, co do tej pory na ten temat napisano? Osobiście uważam, że lepsze jest to drugie podejście. 
Mówiąc obrazowo – nie chodzi o to, aby usiąść przy biurku i „wymyślić” kolejną definicję fotografii i potem domagać się uznania jej za „obowiązującą”, ale żeby zdać sprawę z różnego użycia tego słowa w różnych kontekstach, przez różnych badaczy, w różnych okresach historycznych. Sam, jak dotąd nie przeprowadziłem gruntownych i rzetelnych badań historycznych nad tym problemem, ale nawet powierzchowna znajomość literatury przedmiotu pokazuje, że słowo „fotografia” używane było i jest, w co najmniej kilku znaczeniach. Zadaniem teoretyka fotografii jest między innymi postarać się zebrać te znaczenia i ewentualnie pogrupować z uwagi na jakieś podobieństwa.
Itd.

Eryk i Ania (2007 lub 2008)

Eryku – to tylko takie sobie pisanie, bardziej notatkowanie niż gotowy tekst. Mam oczywiście znacznie więcej takich rozproszonych „notatek”, o wiele konkretniejszych, z analizami konkretnych tekstów „teoretycznych”, mam to na papierze, a nie w kompie, dlatego nie mogę Ci przesłać. Przesyłam ci te dwa teksty po to, żebyś wiedział, że coś tam sobie dłubię. Mnie uczono, że zanim się zacznie kroić jakiś tort, trzeba mieć ostre narzędzia. Myśleniu o narzędziach „krojenia” rzeczywistości fotograficznej poświęcona jest moja refleksja. Czytając teksty guru „dociekań fotograficznych”, czyli Benjamina, Barthesa, Sontag, czy ostatnio – Soboty (najmniej problemów), Michałowskiej, Sikory, czy chociażby Czyżewskiego i innych autorów KF, zauważam, że bardzo trudno jest mi ich zrozumieć. Oczywiście, że istnieje możliwość, że coś ze mną jest nie tak, że nie nadążam, dlaczego jednak nie mam takich problemów ze starszymi autorami – Janem Białostockim, Adamem Bochnakiem, Władysławem Tatarkiewiczem i innymi? 
Mam swój plan działania, opracowywania szczegółowych zagadnień, mniej więcej wiem, czego chcę, ale – musze to przyznać – jestem jeszcze „daleko w polu”. Inne, bieżące sprawy, absorbują mnie zbyt mocno. A najchętniej uprawiałbym cały dzień fotografię oraz refleksję teoretyczną nad sposobami jej badania (naukowego). Bo mnie – w „metafotografii” – interesuje tylko podejście naukowe, krytyka artystyczna (fotograficzna) wydaje mi się zbyt subiektywna i taka „dowolna”. „Prawdziwa” jest każda wypowiedź krytyczna, każde tzw. odczytanie dzieła jest równouprawnione, co też może być interesujące poznawczo (np. zbieranie, klasyfikowanie, analizowanie różnych interpretacji tego samego zdjęcia, czy zbioru fotografii). Przedmiotem badania w ramach tego, co nazywa się „badaniem fotografii”, jest bardzo rozległa sfera zjawisk. Samo wymienienie tych zjawisk zajęłoby wiele miejsca. 

Łezka się w oku kręci - nie mogę już do niego napisać, choć dużo o nim myślę, śnił mi się dwa dni (noce) temu - przybył na Ziemię, był wesoły, cieszył się ze spotkania, że znowu jest z nami, wrócił jakby z dalekiej podróży. Wyglądało na to, że jest zadowolony z tego, co dzieje się teraz z „Kwartalnikiem”, z książki o sobie. Wydawało mi się, że dostaję pochwałę...

wtorek, 14 czerwca 2011

W nowym KF - rozmowa z Krzysztofem Candrowiczem i Martą Szymańską, szefami artystycznymi Fotofestiwalu w Łodzi

Z okazji 10-lecia Fotofestiwalu rozmawiałem z ludźmi, którzy wymyślili ten festiwal i którzy dzisiaj decydują o jego obliczu. Na tym blogu publikuję jedynie niewielki jej fragment (i to przed autoryzacją), a po całość odsyłam do najbliższego numeru „Kwartalnika Fotografia”, który w sprzedaży ukaże się w lipcu.  Dowiecie się z niego m.in. jak rodzą się pomysły na hasła przewodnie kolejnych edycji festiwalu, kto je wymyśla, ilu wolontariuszy pracuje przy imprezie, jaki jest budżet Fotofestiwalu i co jest ważniejsze - komercja, czy zadowolenie z jakości...


(...)
Waldemar Śliwczyński: Jaki główny cel stawiacie sobie organizując Fotofestiwal? Chcecie promować polską fotografię w Polsce i za granicą czy też waszym zamierzeniem jest pokazanie Polakom fotografii zagranicznej? A może chcecie stworzyć platformę służącą porównywaniu fotografii polskiej z zagraniczną? Jakie są wasze ambicje w tym zakresie?
Marta Szymańska.: - Platforma - to chyba jest najlepsze słowo...
Czy macie jakieś założenia co do ilości, np. jaką część wystaw ma stanowić polska fotografia, jaką zagraniczna? Kuratorzy są przeważnie zagraniczni i nie znają polskiej fotografii.
M.Sz.: - Nie mamy założeń ilościowych, festiwal ma być przede wszystkim platformą dyskusji i wymiany myśli. I staramy się, żeby tak było na każdym poziomie. Na przykład już na poziomie czysto kuratorskim. Współpracujemy z różnymi kuratorami i każda część programu jest efektem pracy różnych osób. Bo program główny tworzony jest głównie przez kuratorów zewnętrznych i kuratorów zagranicznych. „Fabryka Fotografii” jest przygotowywana zwykle przez Marka Domańskiego, Aurelię Mandziuk, czyli kuratorów, z którymi od dawna pracujemy. Galerie, które z nami współpracują zapraszają swoich kuratorów. Jest taka świadoma tendencja, że program główny przede wszystkim skonstruowany jest ze zbioru międzynarodowej fotografii, często z reprezentacją polską. W tym roku na dwudziestu pięciu autorów dwóch głównych wystaw festiwalowych niestety jest tylko jeden polski, Paweł Bownik. Natomiast program wystaw towarzyszących, z reguły, wręcz w dziewięćdziesięciu procentach jest zdominowany przez polską fotografię. Jest Przegląd Portfolio, który jest takim łącznikiem. Chcemy pokazać polskich artystów, przedstawić ich zagranicznym kuratorom, tak że to jest to miejsce, gdzie chcemy promować polską fotografię na zewnątrz.
A kim są recenzenci portfolio?
Krzysztof Candrowicz.: - Głównie są to kuratorzy i krytycy zagraniczni. W dziewięćdziesięciu procentach międzynarodowi, a fotografowie są głównie polscy, lokalni. Mamy wiele przykładów i cieszymy się, jak dostajemy mejla od kuratorów zagranicznych, że spodobało im się to, to i to, i takiego artystę zamierzają przedstawić w swoim muzeum czy na swoim festiwalu.
M.Sz.: - Tak jak Adam Pańczuk był prezentowany w jednym z magazynów, Anita Andrzejewska była prezentowana na festiwalu w Salonikach i w Atenach właśnie dzięki Przeglądowi Portfolio. To jest to, na czym nam zależy. Przede wszystkim stworzyć taką platformę, na której będzie można prezentować różne punkty widzenia, żeby to się ścierało. Ponieważ festiwal ma troszkę inną funkcję niż muzeum. Festiwal przede wszystkim ma być takim miejscem, gdzie będzie można się spotkać, gdzie będzie można się skonfrontować i gdzie będzie można zaprezentować to, co się dzieje najnowszego w fotografii światowej. Myślę, że to są nasze podstawowe założenia. Nie mamy założeń ilościowych, że chcemy zaprezentować więcej lub mniej polskiej czy zagranicznej fotografii. Projekt, który chcemy zorganizować, mam nadzieję, że w przyszłym roku nam się uda, to prezentacja polskich młodych fotografów. Spotkania autorskie razem z takim krytycznym opracowaniem. I nad tym pracujemy już jakiś czas. Liczę na to, że na przyszły rok już otworzymy taką nową część programową, która będzie właśnie skierowana do osób, które są zainteresowane głównie polską fotografią. Rzeczywiście, tutaj musimy, myślę, powiedzieć sobie też samokrytycznie, że polskie festiwale mało prezentują polskiej fotografii. 
K.C.: - Natomiast specjalnie dla tego stworzyliśmy też trzy lata temu projekt „Photo Poland”, który, marzy nam się, żebyśmy go w przyszłości kontynuowali. Razem z Instytutem Adama Mickiewicza stworzyliśmy portfolio młodych polskich fotografów i te już wyselekcjonowane przez polskich i międzynarodowych kuratorów osoby pojechały na festiwale do Houston, do Izraela, nawet do Meksyku, Brazylii. I w ten sposób chcemy promować również polską fotografię na zagranicznych festiwalach.
M.Sz.: - I tak też robimy. Ponieważ te kontakty, które zdobywamy pracując przy Fotofestiwalu, czy bywając na innych festiwalach, na przeglądach portfolio pozwalają nam angażować się w jakieś inne działania na innych festiwalach czy w innych instytucjach zagranicznych. Współpracujemy na stałe np. z Instytutem Polskim w Budapeszcie i co roku tam prezentujemy wystawy. Krzysztof w tym roku był kuratorem jednej z wystaw na festiwalu w Hamburgu. W najbliższym czasie będzie też  prezentacja polskiej fotografii na festiwalu w Krasnodarze w Rosji. To festiwal Iriny. (Czmyriewej? - WŚ)
K.C.: - Pokazaliśmy w tym roku polską fotografię na festiwalu w Cork w Irlandii. Staramy się też jak najwięcej zabierać polskiej fotografii ze sobą, podróżując na festiwale, proponujemy instytucjom, muzeom i festiwalom konkretne osoby i prezentacje. Często też jeździmy z wykładami dotyczącymi polskiej fotografii.
M.Sz.: - To jest taka działalność, którą prowadzimy już jakby nie w obrębie samego Fotofestiwalu. Czyli to się nie dzieje może w maju... to jest coś, o czym pewnie nie mówimy...
K.C.: - To jest pozytywny efekt uboczny naszej działalności...
M.Sz.: - Tak... dokładnie, dokładnie... Ale który się dzieje w ciągu całego roku...

Więcej - „KF” nr 36


sobota, 4 czerwca 2011

Spotkanie w Pałacu Prezydenckim



Bronisław Komorowski ściska mi dłoń, ja Prezydentowi też... 


Dzisiaj, czyli w sobotę 4 czerwca, wydawcy prasy lokalnej spotkali się z Prezydentem Komorowskim, a okazją było zakończenie konkursu dziennikarskiego dla wydawców i piszących do gazet lokalnych. Była okazja, aby zamienić parę słów z głową państwa. Złożyłem Bronisławowi Komorowskiemu życzenia urodzinowe, na co on odparł: - Niestety, nie udało mi się tego ukryć, jakoś wyciekło to do mediów...
Czasu było niewiele, a atmosfera odświętna, więc nie wypadało wspominać o braku dofinansowania dla KF ze strony MKiDN...

Jutro-pojutrze napiszę o zdjęciach nagrodzonych w prestiżowym Grand Press Photo... zaskoczyła mnie tak duża ilość zdjęć czarno-białych...

niedziela, 8 maja 2011

Fotofestiwal 2011: nadal nie gadają ze sobą...

Przyznam się, że jechałem wczoraj do Łodzi pełen nadziei, że dwie wielkie postaci polskiej fotografii: Lech i Konopka pogodzą się i że znowu będą ze sobą rozmawiali. Niestety - pomyliłem się.
A okazja była przednia - w jednej galerii, tyle, że na dwóch różnych piętrach odbywały się dwa wernisaże. Na pierwszym piętrze wystawy georgii Krawiec i Magdy Hueckel, do którego tekst do katalogu napisał Bogdan, a na dwóch następnych potężna retrospektywa Andrzeja. Obaj panowie od paru dni mieszkają w Łodzi, obaj byli niemalże w tym samym miejscu i w tym samym czasie, a jednak... Powtórzyła się sytuacja sprzed roku, kiedy we Wrześni Bogdan w Muzeum Regionalnym otwierał swoją wystawę z cyklu Kolekcja Wrzesińska, a Andrzej w tym czasie zaczynał swój wrzesiński Subiektyw. Do spotkania na wernisażu nie doszło.
Nie chcę wnikać w szczegóły i podłoże ich konfliktu, ale jest mi trochę przykro, że ich porozumienie się nie jest już chyba możliwe. Każdy okopał się na swoich stanowiskach i... koniec. Obaj są mi bliscy, i w sensie fotografii, jaką uprawiają (wyszli z tego samego środowiska) i w sensie przyjaźni, jaka nas łączy...
Żal dupę ściska, że się w trójkę piwa nie napijemy...


Bogdan Konopka na wystawie Andrzeja Jerzego Lecha w Galerii FF w Łodzi - 11.05.2011 


W środę trzeba wrócić i obejrzeć pozostałe wystawy...

Aha - na wrzesińskim Rynku w piątek otworzyliśmy (z udziałem autora, który wpadł do Wrześni taksówką z Łodzi na dwie godziny!) pierwszą część wystawy Andrzeja Jerzego Lecha z Kolekcji Wrzesińskiej. Są to wydruki wielkoformatowe zdjęć, jakie fotograf wykonał we Wrześni w 2010 (trzy fotografie z tego cyklu znalazły się na łódzkiej retrospektywie) podczas pierwszego pobytu, czyli w maju. Cały cykl, czyli także fotografie z października/listopada, zostanie pokazany pod koniec października br. Serdecznie zapraszam do odwiedzenia Wrześni - zdjęcia Lecha będzie można oglądać przez całe lato, z jedną dwutygodniową przerwą pod koniec maja, kiedy to na Rynku znajdą się fotografie Arturo Mari, fotografa Jana Pawła II...

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Duże powiększenia na barycie - to jest to!

Od wielu miesięcy w ciemni leżały 3 paczki ilforda 50x60 cm, jedna multigrade IV mat, druga galery błysk, a trzecia RC (nie moja, córki). No i z obawy o przeterminowanie postanowiłem w końcu odważyć się i powiększyć do tak „gigantycznego” formatu. Udało się. Jestem z siebie dumny... Dopiero przy takim powiększeniu człowiek widzi i wie, po co taszczy wielokilogramowy statyw i kamerę. Już przy płukaniu nie mogłem oderwać oczu... to naprawdę moje?!

Czeszewo, powiat wągrowiecki


Paruszewo, powiat słupecki

Skoraczew, powiat średzki

Ostatnio podoba mi się szeroka biała ramka (skany mam z czarną), zrezygnowałem z czarnej ramki, uważam, że przy stykach czarna ramka wygląda dobrze, broni się, ale przy powiększeniach już nie. Ale - jak z prawie wszystkim w fotografii - to rzecz gustu. Może w przyszłości wrócę do czarnej ramki - może zbyt długo je robiłem i w związku z tym odczuwam teraz przesyt? Kto wie...
Dobre wieści przyszły od Ilforda - uruchamiają produkcję papieru 300-gramowego „dla artystów” - ma w nazwie słowo „Art”. Papier powstał w kooperacji z Hahnemuhle, więc należy się spodziewać świetnego produktu. Tak bardzo chciałbym go już wypróbować... oczywiście w formacie 50 x 60 cm!

poniedziałek, 28 marca 2011

Po co pisze się poradniki fotograficzne?!

Nad odpowiedzią na to pytanie zacząłem zastanawiać się niedawno, ponieważ ostatnio do redakcji KF wydawcy nadesłali do recenzji kilka książek poradnikowych, z którymi mam kłopot, nie wiem, co z nimi począć. Wszystkie napisali jacyś „światowej sławy” fotografowie, których nie znam oraz inni „eksperci”. Jeden radzi jak „poprawnie” sfotografować dzieci, podróż nad Lazurowe Wybrzeże, inny chmury i drzewa, a już „prawdziwi” zawodowcy zdradzają sekrety zdejmowania aktów z kobiet (rzadziej - z mężczyzn). Każdej poradzie towarzyszą oczywiście jako ilustracje dzieła Mistrza lub rysunek instruktażowy - typu jak w studio ustawić tło, lampę i kamerę, aby wyszło pięknie.
Patrzę na te książki, nawet czytam fragmenty i myślę sobie - komu to wszystko potrzebne? Czy nauczy się z nich czegoś beztalencie? No bo jak ktoś ma talent, to przecież sobie poradzi bez tych wszystkich podpowiedzi, natomiast jak bozia talentu nie dała, to szkoda czasu na mozolne przerabianie materiału! Po co komu „podnoszenie poziomu”? Czy „średniego poziomu amatorstwa w Polsce”? Czemu to ma służyć? Studiowanie tych wszystkich poradników nie pomoże nikomu. No i pieniędzy żal - lepiej wydać książkę prezentującą interesującą twórczość niż porady, to o wiele bardziej inspirujące!

wtorek, 15 marca 2011

Nowy numer KF - maj/czerwiec

Po burzliwej naradzie postanowiliśmy, że następny numer „Kwartalnika Fotografia” ukaże się na przełomie maja i czerwca. Będzie zawierał m.in. świeżutkie omówienia Fotofestiwalu w Łodzi, Miesiąca Fotografii w Krakowie oraz innych polskich i zagranicznych wydarzeń. Będzie też jak zwykle, kilka prezentacji i omówień twórczości świetnych fotografów.

poniedziałek, 7 marca 2011

Ani złotówki na „Kwartalnik Fotografia” od Ministerstwa

Na liście czasopism dofinansowanych w 2011 przez Ministerstwo Kultury nie ma KF-u. Wyniki są takie:
pozytywnie rozpatrzono wnioski 47 czasopism, negatywnie 89 (uzyskały za mało punktów, KF np. uzbierał tych punktów 70, a potrzeba było 77), a z powodu błędów formalnych odrzucono 16 próśb. Jestem w tej chwili mocno wzburzony, dlatego mocno pilnuję się, żeby nie palnąć czegoś za co będę musiał tłumaczyć się przed sądem powszechnym. Mamy teraz takie czasy, że wszyscy stali się bardzo obrażalscy...
Pierwszym impulsem, jest machnięcie ręką i stwierdzenie - zamykam KF! Nie jest potrzebny, przynajmniej tak uważają ministerialni eksperci. No trudno, pewnie mają rację. Jedenasty rok istnienia, setki tysięcy wpompowane w tytuł i co, tyle pracy - autorów, mojej córki, mojej. Na złotówki tej pracy się nie przełoży. Ile lat jeszcze potrzeba, żeby w końcu powiedzieć - dość? Co jeszcze musi się zdarzyć, żeby tak postanowić?
Zupełnie poważnie - nie wiem jeszcze co będzie...

niedziela, 20 lutego 2011

Zostałem zapłodniony - ciekawe co urodzę...

Po rozmowie na Skype z Andrzejem Jerzym Lechem (który ma sporo wiedzy też o drukowaniu cyfrowym), a także po głębokim namyśle i po ponownym obejrzeniu mojej analogowej kolekcji fotografii (zdjęcia własne i cudze, z kraju i zagranicy) - już wiem: jestem w błogosławionym stanie. Jestem i pozostanę przy procesie klasycznym! Negatyw, ciemnia, odbitki, suszenie, oprawianie - wszystko własnymi rączkami; moje zdjęcia mają być moje w pełni, energia, którą w nie wkładam musi udzielić się innym.
Gdybym wydruki powierzał urządzeniu, a może nie daj boże jakiemuś anonimowemu laborantowi, to przecież odbitka nie byłaby moim dzieckiem! Byłaby w najlepszym przypadku mniej lub bardziej podobnym pasierbem. Oryginałem w pełni tego słowa znaczeniu jest tylko odbitka autorska, która „zawiera” nie tylko pomysł i optymalne naświetlenie, ale również - pracę. Dość żmudną, a czasem niezdrową i pełną niedoskonałości (które trzeba ze wszystkich sił minimalizować!), ale za to dającą nieopisaną rozkosz, kiedy coś wyjdzie tak jak chcemy. Nie, tego nie dam się pozbawić.
Nie kupuję drukarki.
Poza tym, dzięki temu, że w zasadzie prawie cały fotograficzny świat jest już cyfrowy, ceny vintage print idą w górę! Będę bogaty, a jak nie ja to moi spadkobiercy, hi, hi. Chyba, że to co robię jest zupełnie bezwartościowe...
Koniec pisania - idę do ciemni, na 20-leciu „Pałuk” w Żninie wykonałem wczoraj portret zbiorowy całej redakcji, która po brzegi wypełniła scenę domu kultury... Moja klasyczna odbitka (negatyw 5x7 cala) będzie prezentem dla zaprzyjaźnionej redakcji...

niedziela, 13 lutego 2011

Kupuję drukarkę - czy to koniec mojej fotografii?

Stało się, postanowiłem już. Kupuję epsona 3880 - będzie zalany tuszami do fotek czarno-białych, będzie tylko do mojej dyspozycji. Ta drukarka, jak wszyscy mówią, jest bardzo dobra i jest formatu A2, więc będę mógł drukować foty formatu 40x50 cm... wystarczy mi.
Nie znaczy to, że kończę z fotografią analogową. Wydruki to tylko wersja dla ubogich... dla tych, których nie stać na kupno moich barytów!
He, he... żartowałem. moich fotek i tak nikt nie kupuje. Bo też nawet ich do kupna nie oferuję. Bo nawet o tym nie myślę. To na pewno zmieni się za sto lat i moi zstępni (piękne słowo!) zarobią na moich fotkach wielkie pieniądze, ale póki co chcę mieć w miarę szybko przyjemność z oglądania na papierze moich zdjęć, a do tego potrzebna jest mi dobra drukarka.
Nadal będę uwieczniał świat na tradycyjnych negatywach, a następnie skanował je na skanerze bębnowym, czyścił z paprochów (poetycko zwanych czasem - syfami), a następnie przenosił na papier. Na końcu przy pomocy epsona będę drukował moje piękne obrazy na Hahnemuhle lub na innym cudownym nośniku.
Nadal też będę robił tradycyjne kopie na tradycyjnym papierze fotograficznym. Wydruki to łatwizna w porównaniu z ciemnią, chociaż - jak mówią znawcy - tak się tylko wydaje. To też jest trudne i, tak jak proces ciemniowy, wymaga swojej - standaryzacji. Zobaczymy.

Boje się, że po zakupie drukarki przyjdzie czas na kamerę cyfrową, bo prędzej czy później pomyślę: a po co negatyw?

W fotografii (a może nie tylko w niej?) technika i technologia ma znaczenie - liczy się nie tylko co, ale i jak? Ma to wpływ także na końcowy efekt.

czwartek, 10 lutego 2011

Co słychać w sprawie o zapłatę za druk „Biuletynu Fotograficznego”?

Jak zapewne Czytelnicy mojego bloga wiedzą, od wielu, wielu miesięcy toczę z p. B. Słotą ze „Świata Obrazu” z Krakowa bój o zapłatę za druk „Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu”. Bój toczył się przede wszystkim w sądzie gospodarczym w Poznaniu. W pierwszej instancji przegrałem, ale na szczęście apelację wygrałem, a to kończy definitywnie proces. Na mocy prawomocnego już wyroku p. Słota jest mi aktualnie winna trochę ponad 20.000 zł, choć odsetki cały czas rosną...
P. B. Słota zaproponowała mi spłatę w ratach, na co przystałem, pod jednym warunkiem: że jednocześnie wycofa sprawę cywilną przeciwko mnie o rzekome naruszenie jej dóbr osobistych moim wpisem na tym blogu. Tego warunku nie przyjęła, więc - nolens volens - walczymy dalej. Egzekucję długu powierzyłem komornikowi.
To tyle na temat tej przykrej sprawy.

Są jednak na szczęście przyjemniejsze sprawy, a mianowicie FOTOGRAFIA! Obecnie kontynuuję cykl „Topografia niepamięci”, czyli dokumentalny zapis dzisiejszego stanu dawnych siedzib ziemiańskich w Wielkopolsce, tym razem robię to z inspiracji i na zlecenie Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy. Dla tej samej instytucji mam również stworzyć autorską wizję fotografii grobowców dawnych ziemian oraz kalendarz na 2012 pokazujący piękno parku w Dobrzycy. Prawdopodobnie zapiszę się w dziejach Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ponieważ z okazji 400-lecia tej uczelni mam uwiecznić pracowników i studentów w miejscach, w których pracują i uczą się. To jeszcze nie jest pewne, ale propozycja przyszła z ich strony. Bardzo bym chciał, żeby to wypaliło... W końcu, to moja uczelnia, która ukształtowała moją umysłowość.

Wystawa i książka Andrzeja Jerzego Lecha - zostały przesunięte na jesień 2011, w maju Andrzej ma w Łodzi retrospektywę... Następnym - po Konopce i Lechu - fotografem, który stworzy swoją wizję Wrześni będzie Mariusz Forecki. W przyszłym tygodniu ma przyjechać do naszego miasta na rekonesans. Ma bardzo ciekawą koncepcję, ale... to na razie tajemnica! Bardzo się cieszę, że tym razem będzie to fotoreporter. Kolekcja Wrzesińska powinna być różnorodna.

Nadal czekamy na rozstrzygnięcie konkursu na finansowe wsparcie ministerialne czasopism, ciekawe czy i ile w tym roku nam dadzą na KF... Od wielu miesięcy rozmyślam nad tzw. „koncepcją pisma”. Ola zwozi mi od czasu do czasu różne zagraniczne wydawnictwa, czasem bardzo awangardowe. Zauważyłem, że aktualnie bardzo popularne są czasopisma, które obywają się bez słów, jest w nich tylko sam obraz, a jedynymi słowami są tylko podpisy pod zdjęciami (tytuły, jeśli fotografie mają tytuły) oraz nazwisko autora. Taka perspektywa jest pociągająca, bo przecież sięgamy po pisma fotograficzne, lub szerzej - po pisma traktujące o sztukach wizualnych - przede wszystkim po to, aby zapoznać się z tym, co się dzieje, co robią inni. Bardziej niż czytać, chcemy oglądać. Czyż nie? Ale z drugiej strony, takie czysto obrazkowe pisma (pomińmy wątek, że to uwstecznienie ludzkości!), przekartkowujemy w ciągu 10-15 minut i odkładamy na półkę. Często zresztą jest tak, że - jeśli coś wpadnie nam w oko - chcemy wiedzieć więcej o: autorze, o jego poglądach na fotografię, na życie, o tym jak doszło do powstania danego cyklu, jak dana twórczość sytuuje się na mapie współczesnej fotografii, a nawet o technice wykonania, jeśli jest jest ona wartością samą w sobie. Itd. Słowo zatem, tekst krytyczny - nie tylko, że nie szkodzą fotografii, to jej odbiór mogą uczynić pełniejszym. Z tego właśnie powodu, tak długo jak będę naczelnym KF, pismo to nie zrezygnuje nigdy ze słowa, ważne tylko, żeby to było słowo sensowne z jednej strony, a z drugiej - aby pismo nie było przegadane, aby teksty nie zdominowały fotografii. Myślę, że w tej chwili jest w miarę dobrze, tzn. zachowujemy prawidłowe proporcje między jednym i drugim.

A tak na marginesie - jak Państwo znajdujecie nowość w KF, a mianowicie obecność tematu przewodniego, czyli Śmierci? Czy Waszym zdaniem to dobry kierunek, aby każdy numer miał jakiś temat dominujący realizowany na wiele sposobów, składający się z kilku artykułów? Nieważne teraz jaki miałby to być temat. Wiem, że nie może być tak, że cały numer poświęcony jest tylko jednemu tematowi, bo wówczas tracimy Czytelników, którym akurat ten temat „nie pasuje”. Prosimy o opinie, są one dla nas bardzo ważne.

niedziela, 9 stycznia 2011

Oglądanie albumów fotograficznych... bezcenne! KF-u też

Pod choinką w tym roku znalazłem The Photobook: A History, Martina Parra i Gerry Badgera. To wspaniałe dwutomowe wydawnictwo Phaidona prezentuje albumy fotograficzne z kolekcji Parra - od najwcześniejszych, jeszcze XIX-wiecznych, po albumy wydane po 2000 roku. Lektura to przepyszna i inspirująca, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak ja, czyli dla wydawcy.
Wertując kartki tego monumentalnego dzieła stwierdzam z pełnym przekonaniem, że kiedyś przykładano większą wagę do formy prezentacji fotografii w druku. Co zadziwiające - ówcześni twórczy i projektanci książek nie mieli takich możliwości technicznych jakie mamy teraz. A jednak, potrafili wyczarowywać prawdziwe cudeńka. Być może wiązało się to z wolniejszym tempem życia, być może z większym szacunkiem dla Czytelnika i fotografa, a być może powód był trywialnie prosty - przy małej podaży książek ilustrowanych istniał ogromny popyt na tego typu towary, więc starano się je dostarczyć wygłodniałej publiczności w jak najpiękniejszej postaci. No tak, powie ktoś - ale łatwiej i taniej było wyprodukować coś mniej wyszukanego, a nabywca i tak by się znalazł. Nie wiem, jak to wtedy było. Wiem jedynie, że wówczas nawet zwykłe stodoły, czy głupie grzebienie posiadały piękną formę. Były to po prostu piękne czasy...

A 35 numer „Kwartalnika Fotografia” już w sprzedaży, trafił tam jeszcze w starym roku, żeby znaleźć się na inwenturze „za stary rok” sprzedawców, bo tylko czasopisma i książki z zerową stawką VAT, które dystrybutorzy otrzymali w starym roku można w „okresie przejściowym”, czyli w styczniu i lutym 2011, sprzedawać nadal z zerową stawką VAT. Jak wszyscy wiemy, od 1 stycznia 2011 na książki i czasopisma specjalistyczne nałożono VAT. 1 marca zatem nie będzie już w sprzedaży „Kwartalnika”, musi być wycofany z półek księgarń. Unia tak kazała polskiemu rządowi. I tyle.

Znowu złożyliśmy, jeszcze w listopadzie, wniosek o dofinansowanie wydawania KF w 2011. Nie wiemy jeszcze, czy nam coś skapnie, czy nie, ale najpierw musimy rozliczyć dotację, jaką otrzymaliśmy na 2010. A nie będzie łatwo rozliczyć, ponieważ zasady, według których to się odbywa są dla wydawców bardzo surowe. Wydaje się, że powinno być tak: pokażcie rachunki, czy wydaliście forsę na to, na co wam daliśmy. To niestety nie wystarczy. Urzędnicy są tacy „szprytni”, że po pierwsze - to, co dali to kwoty brutto, więc trzeba im oddać VAT; po drugie - trzeba im oddać odsetki bankowe, jakie urosły na specjalnym koncie (kazali założyć), gdzie wolno było trzymać forsę z dotacji; po trzecie - aby rozliczyć dotację trzeba jeszcze wyspowiadać się co do grosza z innych wydatków związanych z „realizacją zadania”, bowiem oni dali, tak jest w naszym przypadku, 18,7% całości, jakie we wniosku deklarowaliśmy, że wydamy, więc oni muszą to sprawdzić. Jeśli np. byliśmy oszczędni (biedny musi być oszczędny) i wydaliśmy mniej, bo np. udało nam się pozyskać jakiś materiał za darmo lub np. mniej wydaliśmy na promocję pisma, to wówczas oni nam wszystko podsumują i powiedzą - oddajcie nam część dotacji, bo całość zadania była tańsza... Nieważne, że wydaliśmy pieniądze zgodnie z przeznaczeniem, całość była tańsza, więc sorry - oddawać. Ważne są procenty. One są święte i nietykalne...
A ile z tym wszystkim jest papierkowej roboty... i na etapie wniosku i na etapie rozliczenia... odechciewa się wszystkiego. Wydawnictwo Kropka to malutkie wydawnictwo, które nie ma ludzi tylko do tego celu, wszystko na dobrą sprawę robimy sami, czyli Ola i ja, z pomocą mojej żony i księgowych. Ale często też nie wiemy co wpisać w jakąś rubryczkę, czy w jakiś wymyślny formularz. Mówię Wam, Kochani Czytelnicy, wszystkiego się odechciewa...