czwartek, 1 maja 2014

Andrzej Jerzy Lech w Miłosławiu


Od tygodnia w Miłosławiu (15 km na południe od Wrześni) w Hotelu Boss rezyduje Andrzej Jerzy Lech. Przebywa tam na zaproszenie burmistrza Zbigniewa Skikiewicza, a jego zadaniem jest sportretować to małe, ale urokliwe miasteczko, które w tym roku obchodzi swoje 700-lecie. 

Tym, którzy nie wiedzą czym był (i jest) Miłosław dla historii i kultury Polski powiem tylko tyle, że: (1) w XIX wieku panem na Miłosławiu był Seweryn hr Mielżyński, artysta malarz, architekt i założyciel m.in. istniejącego do dziś Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, (2) w 1848 roku właśnie tu odbyła się główna i największa bitwa polskiej Wiosny Ludów, a oddziałami polskimi dowodził Ludwik Mierosławski, (3) po Mielżyńskich dobra miłosławskie stały się własnością Kościelskich. To w Miłosławiu Józef Kościelski w swoim pięknym (do dziś!) prywatnym parku, w 1899 wystawił pierwszy na ziemiach polskich pomnik Juliusza Słowackiego, co stało się głośną wówczas manifestacją patriotyczną, z udziałem wielu osobistości polskiej kultury. (4) Jedna z najważniejszych polskich nagród - Literacka Nagroda Kościelskich - od paru lat wręczana jest w Miłosławiu. 

Andrzej będzie tam jeszcze tydzień, 9.05. o szóstej rano na Ławicy w Poznaniu wsiądzie do srebrzystego  ptaka i - przez Munchen - pofrunie do Newark. Wystawa jego zdjęć zostanie pokazana w Miłosławiu w lipcu, kiedy będą oficjalne obchody. Ja też mam w planie załapać się na tę wystawę, podobnie jak parę innych osób. Wiem, choć to jeszcze wiadomość nieoficjalna, że dotąd Andrzej naświetlił już sto negatywów! Pokaże (i przekaże miastu) powiększenia! Będzie uczta dla oczu, bo to wyjątkowy majster, też ciemniowy...



Andrzej Jerzy Lech (z prawej) i Kropek (z lewej) w moim ogrodzie

Do 8.05. w kościele ewangelickim (nieczynnym od 1945, później pełnił rolę muzeum ziemi miłosławskiej) czynna jest wystawa fotografii AJL, która prezentuje część jego wystawy retrospektywnej „Cytaty z jednej rzeczywistości”, jaka została otwarta w Łodzi w galerii FF podczas Fotofestiwalu w 2011 i która później przez dwa lata podróżowała po kraju, a nawet dalej (Słowacja). 
To bardzo miłe spotkanie, po prawie trzech latach, gdzie 11.11.11 otwieraliśmy wystawę Kolekcji Wrzesińskiej ze zdjęciami AJL. Andrzej jest taki niezmienny i jego fotografia też. Ładuję akumulatory.
W tym tygodniu odwiedził mnie też Janusz Nowacki, którego wystawa jeszcze przez parę dni wisi we wrzesińskim muzeum regionalnym.
To nie koniec bieżących spraw fotograficznych - 13 czerwca br. na wrzesińskim Rynku o 17.00 rozpocznie się otwarcie wystawy Zbyszka Tomaszczuka, kolejnego artysty, który tworzył do Kolekcji Wrzesińskiej. W tej chwili pracujemy nad książką, projektuje ją jak zawsze Tomek Wojciechowski - Fattombo - wstęp napisała Marianna Michałowska, redaktorem jestem ja, a drukiem zajmie się drukarnia Kropka mojej córki, Oli Śliwczyńskiej-Kupidury. Jestem pewien, że powstanie coś fajnego i niebanalnego. Znam fotografie, jakie do projektu zrobił Zbyszek i bardzo się cieszę, że już niebawem będziemy mogli je pokazać całemu światu, są mocne! I, jak  zawsze u tego autora, nieoczywiste i pełne niespodzianek. 
Zapraszam - do Miłosławia, do Wrześni... a także do Gorzowa na Konfrontacje Fotograficzne, gdzie będę ględził o tym, jak to jest w Polsce źle wydawcom, którzy nadal wierzą w papier. Nie, nie... wcale nie zamierzam biadolić, raczej powiem o tym, w czym, w jakich działaniach widzę szansę na sukces.


Oficjalne zaproszenie na tegoroczne - 37. Konfrontacje Fotograficzne w Gorzowie Wlkp.

37. Konfrontacje... 37 lat. Czy jest druga fotograficzna impreza o takim stażu? Dzisiaj znaczenie Konfrontacji nie jest już takie jak kiedyś - ale cieszy mnie, że Marianowi Łazarskiemu nadal się chce, że impra trwa nadal. Nie mam zupełnie pojęcia co wynika dalej (oprócz otrzymania „paru” groszy) z wygrania Konfrontacji, co wynika z dostania wyróżnień, to nie mój cyrk, ale chyba nadal jest to ważne dla uczestników, skoro co roku tak licznie przysyłają prace na konkurs. Bardzo cieszę się, że nie byłem jurorem w tym roku, bo w ogóle nie lubię tego zajęcia. W większości konkursów, gdzie w ostatnich latach byłem jurorem, zdecydowana większość przysłanych zdjęć, to było zwykłe g..., coś na co w ogóle nie chce się patrzeć (Maciej Szymanowicz, w Gorzowie podczas oglądania zdjęć na Konfrontacjach, przytoczył zdanie Janusza Nowackiego, które brzmiało: „oszczędzaj oczy!” - bardzo mi się to spodobało, bo oddaje istotę rzeczy). Konfrontacje na pewno wyróżniały się in plus, tu nie ma „amatorki”, ale i tak - nie lubię spędów. Nie lubię wybierania „tych najlepszych”, nie lubię w ogóle samej idei, która leży u podstaw wszelkich konkursów - ściganie się, ustalanie hierarchii, miejsc na podium. Jurorzy są najczęściej nierówni - część z nich zawsze to „przedstawiciele organizatora” i pół biedy, kiedy uznają się za jurorów drugiej kategorii, czyli tych którzy akceptują wybory jurorów właściwych, tych co to się znają na rzeczy i którzy robią to za pieniądze. Gorzej - kiedy „mają swoje zdanie”. Wtedy mamy problem. 
Tak czy inaczej - nie widzę większego sensu w konkursach fotograficznych, zwłaszcza w takich, gdzie oceniane są pojedyncze zdjęcia. Raz to, jak wiemy, nawet małpie może coś wyjść. Wierzę w to, że dobry i tak się przebije, nawet jak konkursu nie wygra.
Na razie mam problem, jak powiedzieć w Gorzowie coś ciekawego, bo nie chcę mówić tylko o swoich doświadczeniach, które w końcu - nie są wielkim sukcesem. Może w trakcie dyskusji - liczę na nią! - pojawią się pomysły, jak to robić, aby osiągnąć sukces. Finansowy, bo z tym jest największy problem. Artystycznie jesteśmy w stanie udźwignąć - wiemy co może mieć wartość, ale nie wiemy jak na tym zarobić. Będzie o czym gadać w Gorzowie...