niedziela, 19 marca 2017

Walczę o kontrowersje w sztuce w TVP

Od paru miesięcy jestem zapraszany do programu „Dziennikarze sądzą”, który w każdą sobotę o 20.00 emitowany jest przez poznański ośrodek TVP 3. Nie liczyłem dokładnie, ale jest nas około dziesięciu, a spotykamy się, żeby komentować różne wielkopolskie wydarzenia i zjawiska, w różnych konfiguracjach personalnych.

To ja, pięknie wypudrowany (zupełnie nie rozumiem po co to robią, po co utrzymują na etatach 3 panie, które to robią?), w ostatnim programie „Dziennikarze sądzą”, przepraszam, jeśli kogoś obrażam brakiem garnituru i krawata... spodnie miałem nie za bardzo dopasowane kolorystycznie, bo wiedziałem, że ich nie będzie widać


Prowadzącym jest redaktor Łukasz Maciejewski, który w przeddzień programu przesyła nam tematy, które będziemy komentowali. Przeważnie jest ich 5, ale – tak jak ostatnio – bywa mniej, bo np. wcześniejsze zabrały nam tyle czasu, że na piąty temat, po prostu zabrakło czasu. Przeważnie cały materiał nagrywamy w piątek, ale bywa też, że idziemy na żywca. Jak dotąd, nie zdarzyło się tak, żeby w wersji  nagrywanej były jakiekolwiek cięcia i dokrętki, więc można powiedzieć, że każdy program jest tzw. „setką”. 

Jednym z wczorajszych tematów było to, że szefem artystycznym tegorocznej Malty miasto Poznań uczyniło chorwackiego reżysera Oliviera Frlića, który stał się ostatnio znany w Polsce szerszej publice jako reżyser „Klątwy”, która zdaniem obecnie rządzących obraża uczucia religijne (relignijne?!) katolików. Broniłem tego wyboru władz Poznania – TUTAJ – mniej więcej ok. 15 minuty programu (trzeba niestety przeżyć 4 reklamy przed programem oraz w trakcie – nie mam na to wpływu), chociaż wiem, że władze Poznania (PO) zrobiły to na złość PiS-owi. Oni – władza samorządowa i rządowa walczą między sobą „na noże”. 

Moje argumenty „za” były banalne. Wskazałem na to, że kontrowersja jest wpisana w sztukę, że sztuka niekontrowersyjna usypia, przywołałem przykłady historyczne, najbardziej podstawowy, jaki przyszedł mi do głowy, a mianowicie „Moralność pani Dulskiej”, Gabrielę Zapolską w jej czasach odsądzono od czci i wiary, bo była kontrowersyjna, podobnie Eiffela, że postawił Wieżę, Duchampa, że wystawił pisuar... itd. Oponent, Irek Antkowiak, były wiceburmistrz jakiejś podpoznańskiej gminy, a obecnie dziennikarz – mimo wszystko utrzymywał, że „kultura ma łączyć, a nie dzielić”, „nie powinna obrażać uczuć religijnych”, „ale oczywiście jestem przeciwko cenzurze”. 

Cieszę się, że prowadzący nazwał mnie tym, który „wypowiadając się na tematy kulturalne wykazywał wielką otwartość”. Dla mnie nie jest to jakaś nadzwyczajna właściwość, ta „otwartość”. Dla mnie jest to coś zwyczajnego. Zawsze będę walczył o wolność artystyczną i o zaufanie dla artystów. Tego w Polsce nie widzę, a na świecie tak. I bardzo bym chciał, żeby w końcu przestali nas traktować jako nieszkodliwych wariatów, żeby możni tego świata zaczęli się z nami liczyć, żeby zaczęli interesować się tym, co mówimy i żeby nas słuchali, albo przynajmniej brali pod uwagę nasz głos. Po to biorę udział w tym programie.

środa, 8 marca 2017

Moja ukochana Chocicza Mała

Najwięcej fotografii do „Ciszy” zrobiłem w Chociczy Małej, niewielkiej wioseczce na obrzeżach gminy Września, odwiedzałem ją wiele razy, w różnych latach. Można powiedzieć, że dokumentowałem jej kurczenie się, zanikanie.
Kiedy pierwszy raz do niej trafiłem był tam bardzo ładny folwark z pięknymi ceglanymi zabudowaniami. Z roku na rok ich ubywało. Parę fotografii z różnych lat z Chociczy Małej znajdziecie TUTAJ.

Trzy lata temu to miejsce nagle ożyło, ponieważ w bezpośredniej bliskości tej wsi zaczęto budować fabrykę Volkswagena, gdzie od października zeszłego roku produkowany jest VW Crafter. To takie auto dostawcze. 

Dla mnie jednak Chocicza Mała na zawsze pozostanie jednym z tych miejsc, w którym rozpoczęło się kształtowanie mojej wrażliwości fotograficznej jako dokumentalisty. Szczególnie boleśnie przeżyłem rozbiórkę stodoły, która uwiodła mnie swoim pięknem. Miałem szczęście trafić na czas, kiedy rozbiórka była już zaawansowana. Na mojej fotografii wygląda to jak budowa, a nie coś wręcz odwrotnego. 


Dzisiaj w Chociczy Małej nie ma już najmniejszego śladu folwarku...

poniedziałek, 6 marca 2017

Odwieczny spór o czarną ramkę...

W 2001 zdjęciem w Sobiesierniach (może mówi się – w Sobiesierni? bo w mianowniku jest Sobiesiernie?) rozpocząłem fotografowanie do cyklu „Cisza”, który trwa do dzisiaj. Prawdę mówiąc, robiąc to pierwsze zdjęcie, jeszcze nie wiedziałem, że to początek cyklu – ot, po prostu zrobiłem coś, co wpadło mi w oko, kiedy z Jolą jadąc rowerem postanowiliśmy chwilę odpocząć na przystanku autobusowym. Usiedliśmy, popiliśmy wody (jak zwierzęta!) z biodonów, a jakieś 15-20 metrów naprzeciw nas, stała resztka jakiegoś budynku. Wcześniej przejeżdżałem rowerem czy autem obok setek, a może tysięcy tego typu widoków i nic, nie wpadły w fotograficzne oko, a tym razem tak. Musiałem to zdjąć.


Sobiesiernie, 2001
To zdjęcie mnie uwiodło, wykonałem wiele kopii, styków (bo ja wtedy, pod wpływem przede wszystkim Bogdana Konopki chciałem robić styki). Sami oceńcie, która wersja – z czarną ramką czy bez – jest lepsza, czyli: która bardziej Wam się podoba? 


Sobiesiernie, 2001 (w takiej wersji, z czarną ramką, fotografia ukazała się w „Ciszy” z 2008)

Od paru lat wycinam czarną ramkę – tak jest od „Typografii ciszy” z 2012 i „808,2 km” z 2015. Także następne moje publikacje będą bez czarnej ramki, chociaż „nigdy nie mów nigdy”, więc być może kiedyś znowu mi się spodoba. 
Wojtek Wilczyk, także Adam Mazur skrytykowali czarną ramkę jako wyraz staromodnej maniery, Wojtek nazwał to „postarzaniem archiwum” i w pewnym stopniu się z nimi zgadzam: czarna ramka to maniera – w polskiej fotografii „wymyślili” i wypromowali ją Wojtek Zawadzki, Andrzej Jerzy Lech oraz Bogdan Konopki i cała plejada tzw. fotografów „z Jelonki”. Cenię i kocham twórczość tych fotografów, ale też odczuwałem i nadal odczuwam potrzebę pójścia własną drogą, dlatego najprostszym zabiegiem było ogłosić swoją niepodległość poprzez rezygnację z czarnej ramki i powiększanie negatywów. Można oczywiście powiększać z czarną ramką, ale ten wariant zawsze wydawał mi się nienaturalny. Co Państwo na to?

środa, 1 marca 2017

Wystawa Jurka Wierzbickiego w CK Zamek

Dominika, szefowa Galerii pf oraz Jerzy Wierzbicki (z prawej)


W Centrum Kultury Zamek w Poznaniu w holu głównym na parterze od wczoraj (wtorek, 28.02.2017) czynna jest wystawa Jerzego Wierzbickiego pt. „Erozja tradycji, erozja obecności”. Składa się ona z kilkudziesięciu pięknie wywołanych i pięknie oprawionych fotografii wnętrz opuszczonych mieszkań, domów bogatych Omańczyków. 
Jerzy, jak „wszyscy” wiedzą, przez prawie 8 lat mieszkał w Sułtanacie Omanu, gdzie pracował jako fotoreporter jednej z miejscowych gazet anglojęzycznych.
– Fotografując opuszczone domostwa czułem się jak archeolog, który odkrył nieznane wcześniej średniowieczne miasto – mówił autor na wernisażu. – Wielu bogatych Arabów świetnie orientuje się w odległej o kilka tysięcy kilometrów „geografii” artystycznego i finansowego Paryża, Londynu czy Nowego Jorku, a nie wie, co jest 20 kilometrów od jego domu. Turystyka po własnym kraju jest w zasadzie zjawiskiem nieznanym.
Bardzo dobry tekst o wystawie napisał Adam Sobota. Został zamieszczony w katalogu wystawy.
Fotografie zaprezentowane w Zamku są niezwykle urodziwe, atrakcyjne wizualnie, a oglądając je rzeczywiście przenosimy się do dawnych czasów. 
– Na palenisku w jednym z domów znajdują się resztki spalonego Koranu, nie wiedziałem tego, kiedy fotografowałem i publikowałem w Omanie to zdjęcie.  
Jeśli będziecie w okolicy Zamku, koniecznie zobaczcie tę wystawę. Dodam tylko, że to element pracy doktorskiej Jurka na łódzkiej Filmówce.