sobota, 22 października 2011

Tadeusz Rolke na Ziemi Wrzesińskiej

Nagroda Kościelskich to jedno z najważniejszych wyróżnień literackich w naszym kraju. Józef Kościelski, fundator nagrody był przedwojennym właścicielem „dóbr miłosławskich”, dlatego właśnie uroczystość wręczenia nagród co jakiś czas odbywa się w miłosławskim pałacu (dzisiaj jest tam gimnazjum). Miłosław leży w powiecie wrzesińskim, zaledwie 15 km od Wrześni. W tym roku program był bardzo bogaty, a jednym z jego punktów była wystawa i spotkanie z Tadeuszem Rolke pt. „Twarze literatury”, zawierająca portrety polskich i zagranicznych pisarzy, poetów...
Na portalu „Wiadomości Wrzesińskich” - http://www.wrzesnia.info.pl/g/m/7985-miosaw-lokalne-wito-polskiej-litaratury-.html - w pierwszym filmiku od góry, w 5:55 minucie rozpoczyna się relacja wideo z tego wydarzenia. Mistrz dzieli się z młodymi ludźmi swoimi doświadczeniami, a także wyraża swoje zdanie na temat fotografowania cyfrowego. Polecam.


Zrzut ekranu - Tadeusz Rolke w rozmowie z Damianem Idzikowskim

Zaraz wyjeżdżam do Łodzi - Łódź Design, gdzie m.in. swoje projekty graficzne (okładka KF, numer „Śmierć”) wystawia Tomek Wojciechowski, projektant mojej „Ciszy” i paru innych książek. Zamierzam też odwiedzić wreszcie cmentarz żydowski, wszystkie poprzednie podejścia były nieudane, ponieważ nekropolia była zamknięta...

piątek, 14 października 2011

Hasselblad Bulletin dostrzegł Śliwczyńskiego






Niniejszym informuję, że w październikowym numerze „Hasselblad Bulletin” znalazło się moje zdjęcie z Yad Vashem. Cieszę się.

http://www.hasselbladbulletin.com/uk/oct-2011/around-the-world/around-the-world.aspx

wtorek, 4 października 2011

Mam ochotę przestać fotografować

Tak, to prawda. Po ostatnich lekturach i przemyśleniach dochodzę do wniosku, że jedyny sens ma dzisiaj fotografia pamiątkowa, rodzinna oraz „ozdobna”, do wystroju pokoju czy gabinetu. Nic więcej. Fotografia to proceder zbyt często podejrzany moralnie. A tzw. fotografia artystyczna, czy fotografia w sztuce, dzisiaj wydaje mi się jakaś miałka, banalna, bez większego znaczenia... Mam ochotę zawiesić buty na kołku, albo też przeglądać sobie tylko i wyłącznie zdjęcia z albumu rodzinnego, czy fotoksiążki z wakacji - robię je sobie od trzech lat. Jakie to słodkie, jakie przyjemne...
Jakie to lektury nastawiły mnie tak pesymistycznie? Przede wszystkim niesamowita, porażająca wręcz książka Angielki Janiny Struk pt. „Holokaust w fotografii”. Po przeczytaniu ostatniej strony długo leżałem na łóżku na kwaterze w Bartolomeo al Mare i nie mogłem (nie chciałem) wstać, wolałem być sam, chociaż wokół tak pięknie, jestem na wakacjach nad Morzem Liguryjskim, lodówka pełna wspaniałości. Wszystko, co do tej pory zrobiłem jako fotograf wydało mi się tak mało warte, takie wręcz nieetyczne, bo zakłamane. Wmawiałem sobie, że fotografowanie Wrześni, czy starych obór, stodół lub opuszczonych wiejskich dworów jest ważne, że mam wręcz obowiązek to robić. Po tym, co przeczytałem nabrałem do swoich poczynań zupełnie nowego spojrzenia, nowej perspektywy. W czasie wojny ludzie ryzykowali życie (i często je tracili), aby dokumentować zbrodnię (a czasem robili to z zupełnie innych powodów!), i to było ważne. To było tak ważne, że w zestawieniu z tym, co ja robię, właściwie dla igraszki, zabawy, z próżności, bo przecież chcę się chwalić tym, co zrobiłem, chcę być chwalony, doceniany, szanowany, zapraszany, nagradzany. Poczułem się szczurem, a nie człowiekiem.
I drugi powód negatywnego nastawienia do fotografii po lekturze „Holokaustu w fotografii”: jak manipulowano tymi fotografiami, do jakich celów je używano i używa. Momentami wręcz zatyka człowieka, do czego zdolni są ludzie, jak bezczelnie wykorzystują je do swoich gier. Moje zdjęcia mają zupełnie inny ciężar gatunkowy i nie chcę ich stawiać w jednym szeregu z fotografiami Holokaustu, bo to byłoby bluźnierstwo, ale i one mogą zostać użyte w zupełnie innym celu niż ja je powołałem do życia. Każde zdjęcie, jak już opuści pracownię autora, staje się dobrem publicznym, do którego dostęp może mieć każdy. Każdy więc może je wykorzystać w dowolny sposób. A ja nie chciałbym, aby moje fotografie ktoś wykorzystał w jakiś potworny sposób (nie chce mi się wymyślać teraz w jaki konkretnie), nie chcę do tego przykładać ręki. Kiedy sobie wyobrażę, że odkąd zdjęcie zostanie zdygitalizowane, to zaczyna już własne życie i że w związku z tym można z nim zrobić właściwie wszystko, to odechciewa mi się robić zdjęcia z innego powodu niż do albumów rodzinnych i „ku ozdobie”.
Drugą lekturą był tekst Macieja Pisuka, jaki ukaże się w najbliższym, 37, przygotowywanym numerze KF (będzie na przełomie listopada i grudnia). Pisuk fotografował warszawską Pragę, gdzie zamieszkał i dzieli się swoimi uwagami na temat fotografowania takich miejsc - cieszących się złą sławą, kojarzących się z przestępczością, biedą, smrodem i chyba całym złem dużego miasta. Przytacza przy tym opowieści pewnej fotoreporterki, która z obstawą policyjną usiłowała „wgryźć się” w temat, a po doznaniu porażki, która biorąc pod uwagę jaką metodę pracy obrała, była nieunikniona, pokazała swoje prawdziwe poglądy na temat ludzi, których tam zastała, a właściwie dzieci, z którymi tylko miała do czynienia. Ich rodziców chciałaby wykastrować, a same dzieci, jako jej zdaniem odhumanizowane i zdegenerowane do cna, bez szans na jakąkolwiek resocjalizację, czy wychowanie, chciałaby pozabijać lub wysłać w kosmos... Pisuk pisze też o filmie Renzo Martensa „Ciesz się biedą”, który opowiada o fotoreporterach wojennych pracujących akurat w Kongo. Panowie Ci walczą z miejscową konkurencją fotograficzną, która zabiera im chleb (za zdjęcia biednych i zabitych zachodni fotoreporterzy otrzymują 50 dolarów, podczas gdy miejscowi biorą 1-2 dolary, co gdyby im się udało, zapewniłoby utrzymanie im i ich rodzinom).
Maciej Pisuk demaskuje rzekomą misyjność fotografów, którzy pokazując biedę robią to tylko dla pieniędzy, zarabiają na niej. Podobnie zabrzmiały mi w uszach słowa Janiny Struk, która kwestionuje „wychowawczą”, czy „prewencyjną” rolę fotografii pokazującej potworności. Dzisiaj to już „nie działa” na ludzi, a kto wie - może nigdy nie działało?
Jestem zupełnie trzeźwy, nie wypiłem ani pół piwa...