niedziela, 7 grudnia 2014

„Święta Wojna”, czyli kogo oskarża Wojtek Wilczyk?

Tytułowe pytanie łatwiej postawić, niż na nie odpowiedzieć. Domyślam się zresztą odpowiedzi, której udzieliłby on sam: - Nikogo nie oskarżam, ja jedynie fotografuję, mówię, jak jest. 
A jednak po obejrzeniu ponad trzystu fotografii kibicowskich graffiti pytanie takie pojawia się samo, podobnie jak i bardzo do niego podobne, a mianowicie - dlaczego tak jest? Dlaczego na murach polskich miast jest tak wiele mowy nienawiści, agresji, przemocy prawdziwej, fizycznej, a nie tylko słownej (chodzi o epitafia dla kibiców zamordowanych w bestialski sposób nie na stadionach, lecz na ulicach i to w biały dzień)? Dlaczego w napisach jest tak wiele rasizmu, a konkretnie antysemityzmu? Skąd się to wszystko bierze w kraju z dumą podkreślającym swój katolicki rodowód i charakter, dlaczego takie skrajne, fanatyczne wręcz ruchy odwołują się w swojej stylistyce, symbolice i estetyce do faszyzmu, do Hitlera, skąd uwielbienie prymitywnej siły i pogarda dla wszystkiego, co „nie nasze”? Dlaczego właśnie teraz, kiedy patrząc „obiektywnie” (jeśli tak w ogóle da się patrzeć...), w Polsce żyje się coraz lepiej, kiedy wolno, bo wolno, ale jednak nadganiamy 45 lat komuny, ruch kibicowski przybiera tak skrajne formy? 
Na te pytania starają się odpowiedzieć dwie autorki wstępów do książki-albumu, wydanej z okazji wystawy - antropolożka kultury i religioznawczyni Joanna Tokarska-Bakir oraz socjolożka i autorka filmów dokumentalnych Anna Zawadzka (część tekstową dopełnia Adam Mazur, który umiejscowił „Świętą Wojnę” w kontekście całej twórczości Wilczyka, a publikację uzupełnia „słownik haseł, symboli, terminów i akronimów pojawiających się na zdjęciach zaprezentowanych w książce” Wojtka Wilczyka). 
Okazuje się, że „winna” jest po prostu polskość, katolicyzm (tradycja XVI-wiecznych pueri, urządzających, przy niejawnym, ale faktycznym poparciu hierarchów, nierzadko krwawe tumulty innowiercom, głównie ewangelikom), inteligenckie pełne wyższości desinteresement tym, co wyprawiają zakapturzone dresy i inne męty z blokowisk i familoków. Nie chcemy wiedzieć, co „tam” się dzieje, tak jak szerokim łukiem omijamy żebrzące kaleki i innych „śmierdzieli”. Sądy nie reagują na swastyki, hajlowanie, pedałowanie, czy „wyzywanie Żydem” - jeśli nazwę Cię śmierdzącym Żydem, którego należy potraktować siekierą, maczetą, piecem czy gazem (do wyboru), a nie jesteś etnicznie, narodowościowo rozumianym Żydem, to nie ma sprawy, nie zrobiłem niczego złego. Bo to nie do ciebie było (jak mogło być do ciebie, skoro nie jesteś Żydem?). Zwracamy uwagę na „niestosowność” ohydnych, rasistowskich, prymitywnych malunków tylko wtedy, gdy zjawią się na pięknej kamienicy, nowo wybudowanym lub odnowionym budynku, bo wtedy to jest wandalizm, niszczenie mienia prywatnego, czymś co razi nasze wrażliwe oczy i dusze. Gdy są na czymś brzydkim, na uboczu lub w złych dzielnicach, ulicach, to wszystko jest okej, niech tam sobie wiszą, aż ich deszcz, mróz i słońce nie rozpuszczą. Bo tam jest ich miejsce... Nic mnie to nie obchodzi!
Dla mnie te napisy są krzykiem ludzi biednych i zdołowanych, dziedziczących z pokolenia na pokolenie wszystkie możliwe patologie. Ludzi, dla których jedyną ofertę mają grupy kibicowskie. Ci „gorsi” przypominają sytym i zadowolonym o swoim istnieniu - krzyczą tak jak umieją - agresywnie i „patriotycznie”, żeby powiedzieć: my też żyjemy w tym kraju! 

Dlatego tak silnie „ukłuła”, „użądliła” mnie ta wystawa i książka. Wilczyk ma nieprawdopodobny dar mówienia językiem fotografii o rzeczach ważnych i bolesnych. To fotografia, która nie po to jest, żeby się podobać, żeby karmić oczy wizualnym „pięknem”, to fotografia poruszająca do głębi. Trafia bardziej do rozumu niż do oka, chociaż i oko może czuć się usatysfakcjonowane „Świętą Wojną”. Konsekwentnie zastosowany panoramiczny format (przy okazji gratulacje za mistrzowskie poskromienie noblexa!), nienaganne kadrowanie oraz delikatne, nie nachalne, wprowadzenie sztafażu - ludzi ostrych i nieostrych - dodały fotografiom życia i dynamiki (i bez tego miały ich bardzo dużo). Dzięki panoramie, a więc ukazaniu szerokiego kontekstu, w jakim owe graffiti żyją, udało się Wojtkowi też wskazać na „przyczyny” ich powstania, nienawiści i agresji na murach: patrząc na biedę, brzydotę i beznadzieję miejsc, w których żyją kibicowscy „artyści”, przestajemy pytać - skąd się to bierze? Bo to widać. 

Mecenasem projektu jest Atlas Sztuki w Łodzi, a wydaniem albumu zajął się Karakter. Co ciekawe, po Łodzi, wystawa jedzie do BWA w Olsztynie, potem do Labiryntu w Lublinie i BWA w Tarnowie, natomiast - przynajmniej na razie - na trasie nie ma ani Krakowa, ani Śląska, nie mówiąc już o Warszawie, Trójmieście, Wrocławiu czy Poznaniu. Miejmy nadzieję, że to się zmieni. 

Poniżej - parę migawek z piątkowego wernisażu:


Wojtek Wilczyk (z lewej) oraz Jacek Michalak z Atlasu Sztuki


Jolanta Śliwczyńska


Na wernisaż przyszło około 200 osób


W jednej sali wisiały odbitki (około 30), a w drugiej odbywał się symultaniczny slajdszoł z trzech rzutników; w tej formie zaprezentowane zostały wszystkie fotografie cyklu - ponad 300


Telewizje przeprowadzały relacje, rozmowy z autorem i publicznością


Jeden ze slajdów


Jestem pełen podziwu również dla odwagi Wojtka, ponieważ - jak mi powiedział - każde zdjęcie wykonywał ze statywu, co z pewnością nie raz, nie dwa działo się pod czujnym okiem kibiców Ruchu, Górnika, GKS-u, Wisły, Cracovii, ŁKS-u czy Żydzewa, pardon... Widzewa!
Parę miesięcy temu napisałem, że „Stocznia” Szlagi to jeden z najważniejszych dokumentów w fotografii polskiej. Podtrzymuję tamtą opinię. Na tę samą półkę wskoczył Wilczyk ze „Świętą Wojną”, chociaż on już tam był z „Niewinnym okiem”. Co dalej?