niedziela, 28 kwietnia 2013

Wracam do fotografowania!

Od prawie roku nie fotografowałem, tzn. nie robiłem tego Wisnerem (5x7 cala), a od września 2012 także xpanem, czyli - w zasadzie nie fotografowałem. Pstrzykałem tylko cyfrą, czyli iPhone'm - tego nie liczę. 
Co się stało, że wróciłem? Tak do końca - to nie wiem. Moge mówić tylko o tym, co działo się w moim życiu w ostatnich dniach. W piątek byłem w Kole na obradach jury konkursu „Portret”, gdzie odbyłem interesującą pogawędkę z Jurkiem Piątkiem, który niestrudzenie propaguje kielecką szkołę fotografii, wydając za własne pieniądze nierentowne książki jej poświęcone (także ze swoją twórczością). To pierwszy impuls.
Wymieniliśmy sobie z Andrzejem Jerzym Lechem parę mejli (Andrzej nawet w trakcie tej ożywionej wymiany korespondencji mejlowej niespodziewanie zadzwonił, „żeby usłyszeć Twój głos”), to był potężny impuls drugi.
Po raz n-ty obejrzałem sobie 2-tomową „History of photobook” Martina Parra, który jest  przeglądem dziejów fotografii poprzez pryzmat jego wspaniałej kolekcji albumów fotograficznych. To impuls trzeci.
Wiosna, czyli porządki, czyli remonty mieszkań, które przeprowadzają żony płci żeńskiej, bo tylko one widzą, że w domu trzeba coś pomalować, odnowić, zmienić w wystroju. No i tak się u mnie stało: drewniane ściany dzięki farbie akrylowej stały się jasnosiwe i pozbawione wcześniej wiszących tam obrazów, zdjęć i bibelotów. Słowem: powstała w naszym domu nowa powierzchnia wystawiennicza, gotowa i wołająca o zagospodarowanie. Przytargałem z ciemni przeszkadzające mi tam oprawione fotografie z cyklu „Topografia ciszy” i przyczepiłem (najlepiej jak umiałem) do ścian w korytarzach. Spodobało mi się i przypomniało, że umiem, że jestem wspaniałym fotografem. To impuls czwarty.
W sobotę pojechałem na zdjęcia - postanowiłem rozpocząć realizację nowego cyklu. Wspominałem już kiedyś o nim, nazwałem go „Mała Wielkopolska” i będzie dokumentem, zapisem wyglądu małych miasteczek (poniżej powiatu), ich specyficznej atmosfery i pewnej - mimo naciskającej nowoczesności - stałości. Chcę, przynajmniej tak długo jak wystarczy mi błon kolorowych, cykl realizować kolorowo i czarno-biało. Kupiłem nawet zestaw chemii, do C-41. Zobaczymy jak mi to pójdzie.
W sobotę byłem w Żydowie pod Gnieznem, gdzie od dawna podobała mi się zabudowa zwarta, „prawie jak w mieście”, z domem z dziwnym zabudowanym wejściem schodami na piętro z boku. Potem pojechałem do Niechanowa, gdzie nic nie zrobiłem, ale być może tam wrócę, bo zainteresował mnie tam mały otoczony starym murkiem cmentarz przy kościele, na którym wszystkie nagrobki zwrócone są „twarzami” ku kościołowi, a więc „plecami” ku ulicy. Potem pojechałem do Witkowa, gdzie w poszukiwaniu kadrów długo jeździłem wzdłuż i wszerz, ale właściwie nic nie znalazłem. W końcu, z poczucia obowiązku zrobiłem dwa ujęcia - starego ceglanego pięknego kiedyś, a dziś bezużytecznego, jak widać domu oraz kiczowatego ogródka z namalowanymi krasnalami, jelonkami i innymi „pięknościami” ze stawkiem z kolorowymi rybkami, które o dziwo przeżyły srogą i długą zimę. Właściciel opowiedział mi jaksię  to robi (wystarczy odgarniać śnieg z lodu, żeby światło dochodziło, żadnych napowietrzających dziur robić nie trzeba) i tak w ogóle, pozwolił mi sfotografować swoje dzieło, a nawet stanął i zapozował dla wersji kolorowej zdjęcia. Obiecałem, że mu fotkę podrzucę. 
Ruszyć na nowo w plener po przerwie nie jest łatwo, ale odświeżyło mnie to bardzo, zwłaszcza „na duchu moralnym i fizycznym”, jak mawiał pewien radny wrzesiński z żółtymi papierami. Po raz kolejny dowiedziałem się jak ważna jest dla mnie fotografia, jej uprawianie. Nawet krzątanie się przy Niej...
Jak tylko coś wywołam, na pewno wrzucę na bloga.  

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Moja odpowiedź na krytykę KF ze strony Krzysztofa Jureckiego


Krzysztof Szymoniak w swojej najnowszej książce pt. „Fotografioły 2. Okołofotograficzne ćwiczenia umysłowe”, Prymasowskie Wydawnictwo „Gaudentinum”, Gniezno 2013 - zamieścił m.in. rozmowę z Krzysztofem Jureckim. Ma ona świetny, bo adekwatny, tytuł: „Rzadko się mylę” (sic!).


Strona tytułowa książki Krzysztofa Szymoniaka, rozmowę z K. Jureckim poprzedza rozmowa z Anią Ignasińską-Zjeżdżałką, żoną Ireneusza Zjeżdżałki

Rozmowa poświęcona jest zarówno osobie Krzysztofa Jureckiego, jak i jego niemalże 30-letniej działalności krytycznej i kuratorskiej w obszarze fotografii. Dowiadujemy się też - co jest dla mnie odkryciem - że Krzysztof zaczynał od fotografowania, że nadal fotografuje i że być może kiedyś porzuci pisanie o fotografii i poświęci się wyłącznie fotografowaniu i wystawianiu swojej fotografii. To dla mnie spore zaskoczenie...
Nie zaskoczyło mnie za to to, co Jurecki raczył powiedzieć na temat redagowanego przeze mnie „Kwartalnika Fotografia”:

(...) Z bólem, ale zdecydowanie w roku 2010 wycofałem się z grona współpracowników „Kwartalnika Fotografia”, ponieważ poziom zdjęć i tekstów tam zamieszczanych stał się na tyle niezadawalający, że postanowiłem to uczynić. Jeśli magazyn ten lansuje takiego fotografa jak na przykład Charles Fréger czy Tomasz Gudzowaty, to moim zdaniem jest to niepotrzebne (...)”.

(...) Cóż, żyjemy w świecie pluralistycznym, a ja muszę przyjąć do wiadomości fakt, że moje idee bywają osamotnione, albo nawet przegrają w konfrontacji z twórczością pozbawioną wartości. Widać to na przykład na gruncie „Kwartalnika Fotografia”, który był zupełnie innym pismem, gdy redagował je Ireneusz Zjeżdżałka, a zupełnie innym jest obecnie, kiedy objął to Waldemar Śliwczyński. Jakiś czas temu pojawił się numer, który mógł być poświęcony wartościom i temu, co wiemy i mówimy na temat śmierci (nr 35/2010), zresztą ze słowem „śmierć” na okładce. Dl amnie był to jednak zbiór tekstów i obrazów na temat trupa. Jest tam nawet wywiad z technikiem, który uczestniczy przy sekcji zwłok. Po co? A przecież można było pokazać w tym numerze wybitne prace Grzegorza Przyborka „Thanatos”. Artysta zmierzył się z niezwykle trudnym problemem: jak wygląda śmierć? (...)”. 

Słowem: za Eryka to były czasy...

Nie będę polemizował z Krzysztofem Jureckim na temat mojego prowadzenia KF-u, nie będę niczym Jerzy Dudek w bramce Liverpoolu bronił rzutów karnych, jakie arbiter-Jurecki mi zafundował. Może zresztą strzelił nie do obrony, w samo „okienko”? Jedyne, co zrobię, to opowiem własną wersję owego odchodzenia z bólem z KF Krzysztofa Jureckiego. 

Otóż, nie wnikając w szczegóły (bo i tak dzisiaj już ich nie pamiętam), było tak, że Krzysztof proponował zawsze wiele materiałów, ale wówczas gdy mnie one nie pasowały do całości numeru, jaki chciałem stworzyć, musiały czekać na odpowiedni moment. Proponowałem w zamian napisanie czegoś, co chciałem mieć w numerze, ale Krzysztofowi nie zawsze było po drodze z moimi pomysłami. Problemem Jureckiego jest apodyktyczność i protekcjonalny ton. On lubi ferować wyroki artystyczne, one są niepodważalne i niedyskusyjne. Jest tak, a tak, bo ja, Krzysztof Jurecki tak mówię. Bo ja wiem. Z tego powodu wszelkie uwagi i korekty redaktorskie, które pojawiają się przy redagowaniu jego tekstów napotykają z jego strony na wielki opór. Dlatego też zabrał swoje zabawki z piaskownicy KF. Dzisiaj mogę już powiedzieć - nie płakałem...

Czytając rozmowę Szymoniaka z Jureckim można dostrzec pewien rys osobowości Jureckiego - wielkie ego. Ja jako pierwszy napisałem o..., ja wylansowałem tego, czy tamtą... Zrobiłem to i tamto... Myślę, choć to tylko hipoteza, że dlatego tak rozpływa się nad Erykiem-redaktorem (w kontrze do Śliwczyńskiego, ale to szczegół...), że Eryk po prostu mu ulegał i puszczał to, czego Jurecki sobie życzył. Jurecki miał na początku duży wpływ na Eryka myślenie o fotografii i o tym jak powinno się robić pismo fotograficzne. 

Jeszcze jeden cytat: 
(...) Na marginesie tylko dodam, że Bogdan Konopka w prywatnych wypowiedziach niesłusznie deprecjonuje fotografie Ireneusza Zjeżdżałki. Twierdził wręcz, że Eryk powtarzał metodę po nim i po Andrzeju Lechu. Ale jeżeli wczytamy się w Eryka teorię miejsca i nieinscenizacji tego miejsca, to między fotografiami Konopki i Lecha a fotografiami Zjeżdżałki zachodzi od razu widoczna różnica. A zachodzi ona choćby dlatego, że ani Lech, ani Konopka nigdy takiej teorii nie sformułowali. Natomiast Eryk wierzył, że każde miejsce może skumulować w sobie energię i my tę energię potem za pomocą odpowiednio zaprojektowanej fotografii (ale bez jakiejkolwiek inscenizacji, nawet bez lampy błyskowej) możemy odzyskać i przenieść na obraz fotograficzny”.

Nie wiem, śmiać się czy płakać? A czym niby różni się ta „teoria Żjeżdżałki” od tego, co od trzydziestu z górą lat mówi się i pisze w kręgu tzw. szkoły jeleniogórskiej czy „teorii” fotogenii?! Konopka, czy Lech inscenizują i używają lamp błyskowych?! Z całym szacunkiem dla Eryka i pamięci o Nim, i szacunku dla Jego dokonań, ale teoretykiem fotografii to on nie był. Umiał pięknie opowiadać o energii, uczuciach zaklętych w niektórych miejscach, które aż proszą się o sfotografowanie, o warstwach przeszłości, które osadzają się tu i tam i że powinnością fotografa jest rejestracja takich miejsc, które są blisko twojej kamery, itd. To tylko zgrabna kompilacja tego co usłyszał i wyczytał u Lecha, Konopki, Zawadzkiego, Andrzejewskiej, Nowackiego i innych ze środowiska, które go ukształtowało. Nie umniejszam Eryka, ale po prostu wkurza mnie Twoja, Krzysztof naiwność. 

Zresztą, nie mogę się też zgodzić z Twoją koncepcją wartości fotografii. Używasz tej koncepcji do oceniania twórczości fotografów. Kryterium, nie mówię, że jedynym, ale bardzo ważnym jest dla Ciebie świadomość twórcy, czyli inaczej mówiąc - samoświadomość artysty. Masz oczywiście pełne prawo do takiego poglądu, ale na miłość boską, to nie jest jedyna możliwa teoria wartości fotografii. Czy Atget miał świadomość tego co robi? Są co do tego poważne wątpliwości. Czy dzieło samo w sobie już się nie liczy, już nie wystarcza? Czy konieczna jest instrukcja obsługi, broszura informacyjna, która odkrywa świadomość artysty, aby odbiorca mógł docenić wartość fotografii? Może dlatego właśnie fotografia polska, nad czym tak ubolewasz, jest tak mało znana w świecie, bo jest po prostu niezrozumiała bez instrukcji obsługi? Może po prostu zagraniczny odbiorca ma gdzieś te wzniosłe i pseudouczone mądrości zwane przez Ciebie „świadomością artysty”? 
Fotografia jest sztuką wizualną, czyż nie? „Dziecięca choroba naukowości” - to już było i oby nie wróciło.