środa, 6 lipca 2011

Numer 36 „Kwartalnika Fotografia” nareszcie w druku

Miło mi donieść Państwu, że kolejny numer naszego pisma jest już drukowany! Łatwo nie było, bo jeszcze dzisiaj załatwialiśmy fotki do jednego tekstu, szlifowaliśmy niemal do samego końca artykuły (czyli do wysłania do naświetlenia płyt), ale ostatecznie - chyba jest nieźle... uff... co za ulga... i co za oczekiwanie na końcowy efekt. Jak to dobrze, że mamy własną drukarnię i nie chodzi tu o to, że mamy tańszy druk, ale przede wszystkim o to, że możemy na bieżąco, kartka po kartce, śledzić druk, możemy przy tym być. Zawsze zależało nam na tym, żeby KF był dobrze wydrukowany, żeby zadowoleni byli i autorzy publikowanych zdjęć (Vladimir Birgus napisał kiedyś na jednym z egzemplarzy KF, że (cytuję z pamięci) - „najlepsi vytiskany moi fotografii”, czyli - nikt mnie tak dobrze nie wydrukował jak Kropka. Potem różnie bywało z jakością druku - jak Eryka zabrakło, który wszystkiego doglądał, to nie zawsze wszystko było okej, bo ja nie zawsze miałem czas, aby wszystkiego dopilnować. Ale już teraz, uparłem się - druk ma być „perfektni”. Niech ukaże się tydzień później, ale niech będzie najlepiej jak może być...
A jaki jest merytorycznie? Myślę, że bardzo dobry! Mnóstwo bardzo dobrej fotografii i świetnych tekstów. Myślę, że skonsumowanie całości nasyci każdego Czytelnika, zapewni mu poczucie sytości na kilka miesięcy - bo następny numer planujemy wydać w listopadzie. Zmniejszamy częstotliwość z powodów finansowych - przypominam, że MKiDN w tym roku nie przyznało nam ani zeta.
Nie zamierzamy jednak poddać się i... walczymy nadal, a nawet planujemy rozwój. W jakim kierunku? - na razie - cicho sza! Na pewno nie znikniemy.
A teraz z innej beczki. Trochę przypadkiem (a trochę nie) trafiłem na zdjęcie mojego ojca z młodości, był wtedy w wojsku - to jedno z jego niewielu zdjęć. Pochodzi mniej więcej sprzed 60 lat. Jakiż on był przystojny, jak nie przymierzając jakiś aktor filmowy - przy nim to taki Bodo, czy Dymsza, to zaledwie... fryzjerzy!


Bolesław Śliwczyński, ok. 1950

Niezłe ciacho, nie? I te muskularne łapska. Jakie sexi... I jeszcze ten niedbały ćmik, no bo przecież nie dżojnt... Ciekawe kto go namówił na to zdjęcie, czy chciał zrobić przyjemność Bolkowi czy sobie? A może chciał w ten sposób zdobyć przychylność Bolka? Myślę, bo go przecież znam, że Bolek nie był typem przywódcy, macho, luja (to takie wielkopolskie określenie na rosyjskiego „mużyka”, którym był np. Wladimir Wysocki), że zrobienie tego zdjęcia nie zapewniło autorowi jakiegoś super miejsca w sforze do której Bolek należał „na kompanii”, chociaż może się mylę. Bolek był bokserem (waga średnia i półciężka, największe osiągnięcia: III miejsce na mistrzostwach Wojska Polskiego, remis z jakimś polskim mistrzem olimpijskim, nigdy nie przegrał przez nokaut - tak mi powiedział, syna by chyba nie okłamał?) i facetem, który nigdy nie bił się na zabawach (nie musiał, szacun był). Całe życie ciężko pracował w swoim rzemieślniczym warsztacie bednarskim i był... bardzo łagodnym, szanowanym „na mieście i w Cechu” dobrym człowiekiem. Nigdy nie miał długów i zawsze to on stawiał wódkę i golonkę... Dumny był i z zasadami, chociaż z wielkiej biedy pochodził - jego ojciec zmarł przed trzydziestką na dwa miesiące przed Bolka urodzinami w 1928... A miał już wtedy rodzeństwo: dwie bliźniaczki (starsze o sześć lat) i starszego o trzy lata brata (też boksera, „chodził w ciężkiej, ale często przegrywał i jego sińce po walce trzeba było okładać surowym mięsem”). Czas przeszły jest tu całkowicie nieuzasadniony, bo Bolek żyje i ma się świetnie, mimo 83 lat. 


Bolesław Śliwczyński w 2010, obok moja teściowa Wanda Bochnak, dwa miesiące po wypadku, w którym zginął jej mąż Roman Bochak (jechali z Koszalina, gdzie mieszkali, do Wrześni). Od tego czasu Wanda mieszka z nami we Wrześni.

Bolek - a więc w części i ja! - ma „dobre geny”, starzeje się powoli, nie choruje, a nawet jak coś mu jest, to nie leci od razu do lekarzy (mówi: „lekarze to zgadywacze”). Codziennie idzie „do miasta”, jeździ rowerem (chodnikiem, „żeby mnie nie przejechali”) i dalej na wiochy. Myślę, że jest szczęśliwy - mieszka ze swoim ukochanym synem (mój jedyny 6-letni Tomek zmarł w 1981, miał wadę serca, płaczę nad tym do dziś) i ukochaną synową. Mieszkamy razem, a osobno - na 1200-metrowej posesji są dwa domy - ojca i mój, mamy wspólny ogród, widzimy się codziennie, razem jemy, rozmawiamy, gramy w tysiąca (najczęściej wygrywa Wanda), ale każdy ma wystarczająco swojego własnego terytorium, że jak chce może być sam. Kocham ten układ. Kocham to, że są seniorzy, że jeszcze są. Oni mają nam „młodym” (hi, hi...) tak wiele do zaoferowania. Jak bym był takim Arakim, czy innym Warholem, Nan Goldin, czy Morrisroe (patrz KF nr 36), to wykorzystałbym fotograficznie obecność seniorów w moim życiu, żeby stworzyć cykl, który pokazałby np. proces umierania (albo np. radości życia mimo zaawansowanego wieku), bo przecież Bolek i Wanda są coraz bliżej... Ale brzydzi mnie coś takiego, takie instrumentalne traktowanie swoichh bliskich. Po co robić coś takiego? Żeby zrobić coś co zadziwi? Nie akceptuję czegoś takiego, tzn. akceptuję coś takiego, ale tylko dla swojej rodziny, nie mógłbym upublicznić takiej serii zdjęć. Czułbym się wtedy gnojem, dla którego najważniejsza jest „kariera”, chęć bycia „zauważonym”. Nie wszystko jest na sprzedaż. I chuj...
A na koniec tego przydługiego posta - Bolek dzisiaj, telefonem zrobiony przez mojego przyjaciela na jakiejś imprezie publicznej w mieście: 


Bolesław Śliwczyński - lipiec 2011

Jak by to powiedzieć? Chyba bardzo kocham mojego ojca... On mnie... bez „chyba”...

7 komentarzy:

  1. Mnie ten tekst ujął.

    (Wiem jednak, bo sam spotkałem się - przed "zgaszeniem" własnego bloga - z zarzutem ekshibicjonizmu, że takie pisanie ujawnia prywatność w sposób bardzo szkatułkowy. Że to otwieranie kolejnych tajemnic...
    Ale proszę się tym nie przejmować. Przejmować się, to cecha natur neurotycznych.
    Pan, Panie Śliwczyński, niech pisze, fotografuje i edytuje "KF". Tak nam, wszystkim czytelnikom, dopomóż Bóg.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wioletta Gołębiewska9 lipca 2011 01:25

    "Jak bym był takim Arakim, czy innym Warholem, Nan Goldin, czy Morrisroe (patrz KF nr 36), to wykorzystałbym fotograficznie obecność seniorów w moim życiu, żeby stworzyć cykl, który pokazałby np. proces umierania (albo np. radości życia mimo zaawansowanego wieku), bo przecież Bolek i Wanda są coraz bliżej... Ale brzydzi mnie coś takiego, takie instrumentalne traktowanie swoichh bliskich. Po co robić coś takiego? Żeby zrobić coś co zadziwi? Nie akceptuję czegoś takiego, tzn. akceptuję coś takiego, ale tylko dla swojej rodziny, nie mógłbym upublicznić takiej serii zdjęć. Czułbym się wtedy gnojem, dla którego najważniejsza jest „kariera”, chęć bycia „zauważonym”. Nie wszystko jest na sprzedaż."
    Przyznaję, że mnie ten fragment zdziwił i trochę rozczarował. To znaczy rozczarowało mnie takie podejście u naczelnego Kwartalnika, gdzie ukazały się chociażby zdjęcia Sudzińskiego czy Toledano. Czy to znaczy, że oni też potraktowali swoich bliskich instrumentalnie? Że zrobili to dla kariery? Wydaje mi się, że nie o to chodzi, a właściwie jest dla mnie tak oczywiste, że nie o to chodzi, że nie potrafię nawet znaleźć sensownych argumentów, żeby to uzasadnić. Dla mnie to jest raczej kwestia podzielenia się czymś z widzem, poruszenia w nim czegoś. I ja rok temu przy zdjęciach Toledano na Fotofestiwalu miałam łzy w oczach. I napisałam potem do niego, żeby mu za te zdjęcia podziękować. Właśnie, podziękować, nie pogratulować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Do Marcina Mutha - dziękuję.
    Do Wioletty Gołębiewskiej:
    Dziękuję za uwagi - dają do myślenia. Mnie też wzruszyły zdjęcia Toledano. Skoro nie akceptuję, jak napisałem, upubliczniania zdjęć swoich najbliższych, to dlaczego opublikowałem zdjęcia Marcina Sudzińskiego? Najkrócej mówiąc: bo pisma nie robię dla siebie, lecz dla Czytelników. Nie wszystko co KF publikuje musi podobać się mnie. Szanuję poglądy innych. Zakładam też, że w moich sądach mogę się mylić i w związku z tym „z ostrożności procesowej” publikuję czasem teksty zawierające opinie, z którymi się nie zgadzam oraz fotografie, na które nie patrzę z przyjemnością.
    Bardzo serdecznie Panią pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wioletta Gołębiewska22 lipca 2011 15:44

    Dziękuję za odpowiedź i za takie "wszechogarniające" podejście do sprawy :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie ja jestem zdania, że przede wszystkim posiadanie ciekawych gadżetów reklamowych jest czymś niezwykle ważnym. Od siebie polecam wam znakomitej jakości termosy z logo https://reklamowegadzety.pl/c/termosy-reklamowe które są na pewno bardzo ciekawą opcją.

    OdpowiedzUsuń