wtorek, 4 października 2011

Mam ochotę przestać fotografować

Tak, to prawda. Po ostatnich lekturach i przemyśleniach dochodzę do wniosku, że jedyny sens ma dzisiaj fotografia pamiątkowa, rodzinna oraz „ozdobna”, do wystroju pokoju czy gabinetu. Nic więcej. Fotografia to proceder zbyt często podejrzany moralnie. A tzw. fotografia artystyczna, czy fotografia w sztuce, dzisiaj wydaje mi się jakaś miałka, banalna, bez większego znaczenia... Mam ochotę zawiesić buty na kołku, albo też przeglądać sobie tylko i wyłącznie zdjęcia z albumu rodzinnego, czy fotoksiążki z wakacji - robię je sobie od trzech lat. Jakie to słodkie, jakie przyjemne...
Jakie to lektury nastawiły mnie tak pesymistycznie? Przede wszystkim niesamowita, porażająca wręcz książka Angielki Janiny Struk pt. „Holokaust w fotografii”. Po przeczytaniu ostatniej strony długo leżałem na łóżku na kwaterze w Bartolomeo al Mare i nie mogłem (nie chciałem) wstać, wolałem być sam, chociaż wokół tak pięknie, jestem na wakacjach nad Morzem Liguryjskim, lodówka pełna wspaniałości. Wszystko, co do tej pory zrobiłem jako fotograf wydało mi się tak mało warte, takie wręcz nieetyczne, bo zakłamane. Wmawiałem sobie, że fotografowanie Wrześni, czy starych obór, stodół lub opuszczonych wiejskich dworów jest ważne, że mam wręcz obowiązek to robić. Po tym, co przeczytałem nabrałem do swoich poczynań zupełnie nowego spojrzenia, nowej perspektywy. W czasie wojny ludzie ryzykowali życie (i często je tracili), aby dokumentować zbrodnię (a czasem robili to z zupełnie innych powodów!), i to było ważne. To było tak ważne, że w zestawieniu z tym, co ja robię, właściwie dla igraszki, zabawy, z próżności, bo przecież chcę się chwalić tym, co zrobiłem, chcę być chwalony, doceniany, szanowany, zapraszany, nagradzany. Poczułem się szczurem, a nie człowiekiem.
I drugi powód negatywnego nastawienia do fotografii po lekturze „Holokaustu w fotografii”: jak manipulowano tymi fotografiami, do jakich celów je używano i używa. Momentami wręcz zatyka człowieka, do czego zdolni są ludzie, jak bezczelnie wykorzystują je do swoich gier. Moje zdjęcia mają zupełnie inny ciężar gatunkowy i nie chcę ich stawiać w jednym szeregu z fotografiami Holokaustu, bo to byłoby bluźnierstwo, ale i one mogą zostać użyte w zupełnie innym celu niż ja je powołałem do życia. Każde zdjęcie, jak już opuści pracownię autora, staje się dobrem publicznym, do którego dostęp może mieć każdy. Każdy więc może je wykorzystać w dowolny sposób. A ja nie chciałbym, aby moje fotografie ktoś wykorzystał w jakiś potworny sposób (nie chce mi się wymyślać teraz w jaki konkretnie), nie chcę do tego przykładać ręki. Kiedy sobie wyobrażę, że odkąd zdjęcie zostanie zdygitalizowane, to zaczyna już własne życie i że w związku z tym można z nim zrobić właściwie wszystko, to odechciewa mi się robić zdjęcia z innego powodu niż do albumów rodzinnych i „ku ozdobie”.
Drugą lekturą był tekst Macieja Pisuka, jaki ukaże się w najbliższym, 37, przygotowywanym numerze KF (będzie na przełomie listopada i grudnia). Pisuk fotografował warszawską Pragę, gdzie zamieszkał i dzieli się swoimi uwagami na temat fotografowania takich miejsc - cieszących się złą sławą, kojarzących się z przestępczością, biedą, smrodem i chyba całym złem dużego miasta. Przytacza przy tym opowieści pewnej fotoreporterki, która z obstawą policyjną usiłowała „wgryźć się” w temat, a po doznaniu porażki, która biorąc pod uwagę jaką metodę pracy obrała, była nieunikniona, pokazała swoje prawdziwe poglądy na temat ludzi, których tam zastała, a właściwie dzieci, z którymi tylko miała do czynienia. Ich rodziców chciałaby wykastrować, a same dzieci, jako jej zdaniem odhumanizowane i zdegenerowane do cna, bez szans na jakąkolwiek resocjalizację, czy wychowanie, chciałaby pozabijać lub wysłać w kosmos... Pisuk pisze też o filmie Renzo Martensa „Ciesz się biedą”, który opowiada o fotoreporterach wojennych pracujących akurat w Kongo. Panowie Ci walczą z miejscową konkurencją fotograficzną, która zabiera im chleb (za zdjęcia biednych i zabitych zachodni fotoreporterzy otrzymują 50 dolarów, podczas gdy miejscowi biorą 1-2 dolary, co gdyby im się udało, zapewniłoby utrzymanie im i ich rodzinom).
Maciej Pisuk demaskuje rzekomą misyjność fotografów, którzy pokazując biedę robią to tylko dla pieniędzy, zarabiają na niej. Podobnie zabrzmiały mi w uszach słowa Janiny Struk, która kwestionuje „wychowawczą”, czy „prewencyjną” rolę fotografii pokazującej potworności. Dzisiaj to już „nie działa” na ludzi, a kto wie - może nigdy nie działało?
Jestem zupełnie trzeźwy, nie wypiłem ani pół piwa...

8 komentarzy:

  1. Panie Waldemarze, pańskie coroczne, włoskie impresje nie zostaną nigdy wykorzystane w niecnych celach. Jedyne czego możemy się po nich spodziewać to powiew pozytywnej energii. Proszę więc odłożyć na bok lekturę, napić się chianti i wejść w końcu ;) do ciemni. pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Pawle za dobre słowa. Posłuchałem rady - wczorajszy wieczór spędziłem w ciemni, co prawda nie z Chianti, ale z czymś podobnym. Robiłem odbitkę na Wystawę i Aukcję Fotografii Kolekcjonerskiej w Warszawie. Po wykonaniu paru sztuk zorientowałem się, że odbijam nie ten negatyw, tylko podobny... Na szczęście odnalazłem właściwy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tam, oj tam ;)
    Twój cykl o rezydencjach ziemiańskich jest ZAJEBISTY (!!!), ale tylko od Ciebie samego zależy, czy to pociągniesz dalej. Ja bym to kontynuował. POZDROWIENIA

    OdpowiedzUsuń
  4. Nikt nie mówił, że będzie łatwo... dookoła tyle zdjęć, a tak mało fotografów... Życzę natchnienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Fotografia otwiera nowe dyskursy, dlatego właśnie warto ją uprawiać. Ciągle wymyka się naszej interpretacji, stąd myślę, że tak ważne jest aby wzbudzać w sobie wrażliwość na jej język. Cała, szeroko rozumiana humanistyka, stawia przed ludźmi coraz większe wyzwania i kłopoty - nietrudno dostrzec, że przestaje być ona niewinna.
    Gdyby nie świadomość charakteru fotografii, ta pewna ciągła podejrzliwość wobec jej istoty, nie powstałyby w Panu powyższe przemyślenia. Dzięki temu, że fotografia otwiera się na interpretacje i nowe znaczenia, możliwe jest dostrzeganie w obrazie tego, co w sobie przemyca z przeszłości. Mam nadzieję, że to nie zabrzmi banalnie, ale niepewność jest mądrzejsza od bezrefleksyjności. Pana wątpliwości (rozczarowanie?) - a nie jest w nich Pan odosobniony, towarzyszą kilku znanym mi osobom - świadczą o tym, że fotografowanie nie sposób redukować do "rodzinnej pamiątki czy ozdoby", fotografowanie, na poziomie czysto intelektualnym, stało się czymś więcej. I jak potwierdzają to przytoczone przez Pana przykłady, czymś więcej nie tylko na etapie tworzenia ale i odbioru, recepcji. O ile te dwa etapy warto jeszcze oddzielać tak grubą linią, jak to zazwyczaj robiono.
    Nie znam filmu Martensa (ani naturalnie tekstu Pisuka o nim), ale lektura "Holokaustu w fotografii" również wgniotła mnie w fotel.
    Pozdrawiam i trzymam kciuki. Ten problem dotyka wszystkich, nie tylko fotografujących. Czasem też się boję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za komentarz. Ma Pan rację. Moje wątpliwości na pewno nie opanowały mnie całkowicie i na tyle silnie, aby całkowicie zaprzestać fotografowania. Może powinienem zmodyfikować to, co napisałem i wyciągnąć wnioski. Takie na przykład, żeby staranniej dobierać tematykę i sto razy dłużej pomyśleć, zanim zrobię kolejne zdjęcie. Świat nie skończył się na Holokauście i nadal są rzeczy ważne, o których warto „mówić”. Jeszcze raz bardzo dziękuję...

    OdpowiedzUsuń
  7. Czesc Waldek.

    O fotografach pracujacych w egzotycznych krajach ich "misyjnosci" i sposobie traktowania fotografowanych ludzi to pogadamy przy jakims dobrym Bordeaux jak przyjade do Polski.
    pozdrawiam i czekam na nowe wpisy

    JW

    OdpowiedzUsuń