Parę lat temu w kręgu historyków fotografii pojawiła się idea, że czas najwyższy, aby powstała „Historia polskiej fotografii”, dzieło naukowe, bo przecież czegoś takiego w polskim piśmiennictwie fotograficznym jak dotąd nie ma. „Spojrzenie w przeszłość polskiej fotografii” Ignacego Płażewskiego z 1982 (Państwowy Instytut Wydawniczy), wznowione w 2003 przez Wydawnictwo „Książka i Wiedza” pod tytułem „Dzieje polskiej fotografii” miało w podtytule „1839-1939”, a więc wszystko, co wydarzyło się w fotografii naszego kraju od II wojny światowej do naszych czasów nie znalazło całościowego opracowania naukowego.
Adam Mazur pisząc swój doktorat był ostrożny (a może skromny) i zatytułował go „Historie fotografii w Polsce 1839-2009”. Myślę, że zdawał sobie sprawę z tego, że to jego subiektywna wizja historii polskiej fotografii, a nie opracowanie „obiektywne”, czyli takie do jakiego przywykliśmy, czyli takie, jakiego oczekujemy od naukowców. Nie czas i miejsce, aby wdawać się tu w analizę owej „subiektywności” Mazura i wykazywanie jej „błędności” czy „ograniczoności”. Nie o to chodzi. Poprzestańmy tu na tym, że autor swoją pracę nazwał „Historie”, a nie „Historia”, czym otworzył pole do powstania „Historii polskiej fotografii”.
Tak, czy siak pojawiła się inicjatywa zapełnienia luki w polskim piśmiennictwie, trudu wydania książki podjęło się wydawnictwo Universitas z Krakowa, a do komitetu redakcyjnego weszło kilku uznanych autorów, m.in.: Adam Sobota z Wrocławia, Lech Lechowicz z Łodzi, Maciej Szymanowicz z Poznania, Adam Mazur z Warszawy i wielu, wielu innych. Lepszych nazwisk w Polsce nie ma. Według założeń, książka miała mieć 1200 stron maszynopisu. Panowie (a może też panie, nie znam całego zespołu autorów, przepraszam, że nie wymieniam wszystkich), zabrali się ostro do pracy, uzgodnili założenia metodologiczne, podzielili się robotą, jedni skończyli, drudzy stanęli w pół drogi, bo... nic się nie dzieje. Nikt za swoją pracę jak dotąd nie otrzymał ani złotówki. Tych złotówek zresztą nie ma wcale – na prawa do reprodukcji fotografii w książce, na honoraria dla autorów (trudno ich uznać za milionerów, więc dlaczego mają być sponsorami publikacji?), na prace redakcyjne, na druk, promocję, itd. Słowem – polska norma...
Prawdopodobnie do wydania tej książki nie dojdzie, przynajmniej w najbliższym czasie. Urzędasy oczywiście z inicjatywą jej powstania nigdy nie wystąpią – poradzą, że można wziąć udział w kolejnym konkursie na grant i tyle – natomiast autorzy, jak zwykle, jako ludzie wysokiej kultury, po prostu przełkną kolejną gorzką pigułkę i... tyle.
Nic się nie stało Polacy, żyliście dotąd bez „Historii polskiej fotografii”, to pożyjecie dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz