Byłem w poniedziałek w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu, w galerii 2 pi R, gdzie odbył się wernisaż projektu Ewy Łowżył zatytułowanego „Poznań - Plemiona”, czy jakoś tak podobnie. Była to projekcja z dwóch rzutników na dwa ekrany, a pośrodku stało stanowisko DJ-a z głośnikami obok ekranów. DJ „grał” na żywo, a z rzutników leciały obrazy - na prawym zwyczajne, frontalne portrety z umieszczonym centralnie modelem w półzbliżeniu (jak mówią filmowcy - popiersie), czyli tak mniej więcej górna połowa ciała, na tym samym neutralnym tle. Być może wszyscy ludzie zostali sfotografowani w tym samym studio, a być może gdzieś na ulicy w zaimprowizowanym studio, bo światło wydawało się być bardzo naturalne. Wszystkie sfotografowane osoby zostały podzielone na „plemiona”, np. prawników, artystów, urzędników, itd. Lewy ekran pokazywał detale związane z osobami akurat wyświetlanymi na prawym, „dopowiadając” i uszczegóławiając jak gdyby opis atrybutów danego plemienia. Nie dane mi było niestety wysłuchać objaśnień autorki o co jej chodziło, dlaczego podzielił mieszkańców Poznania na „plemiona” (jak zwał tak zwał - chodzi o grupy społeczne), na co chciała swoją realizacją zwrócić naszą uwagę? Że tak jak ludy pierwotne także my, dzisiejsi przedstawiciele najlepszej z możliwych cywilizacji zachodniej, nadal - poprzez specjalne znaki-symbole właściwe ubraniom i ozdobom danej grupy kulturowej - czujemy silną potrzebę komunikowania także swoim wyglądem przynależności do tej właśnie grupy, czyli „plemiona”? Jeśli tak, to rzeczywiście młodej artystce cel udało się zrealizować.
Dzień później w tej samej szkole, ale piętro niżej odbył się kolejny wernisaż, tym razem fotografii Mariusza Foreckiego, nie pamiętam niestety w tej chwili tytułu wystawy (coś niedobrze z moją pamięcią!), ale cykl jest pewną subiektywną wizją przemian Polski w dwudziestoleciu 1989-2009. Mariusz wydał niedawno piękną książkę-album ze swoimi fotografiami zatytułowaną „From the Poland” i prawie wszystkie (a może nawet wszystkie?) fotografie z tego wydawnictwa znajdują się na wystawie w WSNHiD. W książce jest oczywiście więcej niż na wystawie. Recenzja tej publikacji znajdzie się w następnym numerze „Kwartalnika”, ale przyznam, że mam pewne problemy z interpretacją tego zestawu. Z jednej strony w fotkach widać zacięcie prawdziwego zawodowca, fotoreportera, który lubi być w oku cyklonu wydarzeń, lubi czuć na siebie oddech, a nawet... ślinę bohaterów swoich reportaży, a z drugiej, silna jest u niego potrzeba tworzenia nasyconych znaczeniami „obrazów”, których oprócz siła tkwi też w klasycznie rozumianej urodzie, estetyce. Forecki nadal tkwi więc w tradycji fotoreportażu spod znaku Weegee, Magnum. Podkreśla to też pozostając wiernym fotografii czarno-białej. W niektórych zdjęciach pojawia się też pewna nutka ironii, a nawet sarkazmu wobec fotografowanych ludzi, wobec ich dziwnych działań. Może jednak jest to uzasadnione, ponieważ pokazuje złożoność i niejednorodność naszego życia. Ten zestaw mówi jednak sporo o naszym „nowym” dwudziestoleciu, podobnie jak „Teraz Polska” Witolda Krassowskiego o pierwszym, jeszcze bardziej „cyrkowym” dziesięcioleciu. Kuratorem obu wystaw jest Monika Piotrowska, dobry duch poznańskiego środowiska fotograficznego, organizatorka Festiwalu Fotodokumentu i szefowa Pro Fotografii.
Zakończyło się - w poniedziałek, „decyduje data stempla pocztowego, spóźnienie się choćby o godzinę będzie skutkowało zwróceniem wniosku bez rozpatrywania z powodu błędów formalnych” - składanie wniosków o dofinansowanie czasopism kulturalnych do Ministra Kultury, a właściwie do Instytutu Książki w Krakowie, któremu MKiDN zleciło przeprowadzenie konkursu na to kto jest godzien dostać datek, a kto absolutnie nie. „Kwartalnik Fotografia” oczywiście też wyciągnął rękę po mamonę, chociaż bez wielkich nadziei na sukces. Całą stertę papierów zdołaliśmy skompletować i wysłać dopiero popołudniu w poniedziałek, więc jeśli państwowa Poczta Polska nie zdążyła przystawić swojej pieczęci w poniedziałek i uczyniła to dopiero nazajutrz, to już dupa - błąd formalny, czyli grzech śmiertelny i potępienie, jeśli nie wieczne, to przynajmniej półroczne, bo następny „nabór wniosków” niczym wojskowa wstawka jakoś tak koło kwietnia. No, ale przy nadziei mimo wszystko jesteśmy.
W poprzednim rozdaniu podzieliliśmy los trzech czwartych wydawców pism kulturalnych, którzy okazali się półkretynami, co to wniosku nie potrafią bez błędów formalnych sporządzić i dostaliśmy figę z makiem. Bo trzeba wiedzieć, że kiedyś w regulaminie tej całej hecy był punkt mówiący o tym, że (cytuję z pamięci) „w przypadku stwierdzenia błędów formalnych autorzy wniosków zostaną o tym poinformowani i zostaną wezwani do poprawienia tych błędów w terminie...”, teraz natomiast nie ma już takiego punktu - nikt nie będzie nikogo prosił, aby napisał wniosek bezbłędnie. Odeśle się klienta z kwitkiem i tyle, niech się matoł uczy wypełniać formularze... ma przecież nawet na stronie internetowej instrukcję obsługi formularza, a nawet (to już przecież szczyt dobroci urzędniczej) przykładowy wniosek. „Decyzja komisji (jakiejś tam - „sterującej”, czy „wiosłującej”) jest ostateczna, nie ma możliwości wnoszenia żadnych odwołań!”. Nie, bo nie.
Szanowni Państwo - stwierdzam kategorycznie i najzupełniej poważnie: to wszystko jest upokarzające! A miało być inaczej.
Czy Minister Zdrojewski zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę? Wątpię.
Jestem małym wydawcą, zarabiającym na życie wydawaniem niewielkich „Wiadomości Wrzesińskich” i niewielką (choć nowoczesną) drukarenką. Te dwie aktywności pozwalają mi przeznaczać część zarobionych pieniędzy na niszowe pismo artystyczne. Dotacja ministerialna nie ma zasadniczego wpływu na finanse „KF”-u, zmniejsza jedynie deficyt, ale przecież nie w sposób znaczący. Ma dla mnie wymiar bardziej psychiczny niż ekonomiczny - otrzymanie dotacji pozwala mi wierzyć w to, że moje państwo dostrzega sens w moich usiłowaniach wydawniczych, że mówi mi „rób to dalej, bo warto”, ale co mam czuć kiedy otrzymam pisemko od jakiejś pani z Krakowa, że „z powodu błędów formalnych...”?
Ja oczywiście dam sobie radę bez tych wszystkich ministerstw i komisji europejskich, komitetów sterujących, wiosłujących razem wziętych i nadal będę wydawał „Kwartalnik Fotografia”, bo chcę.
Ale mi będzie głupio, jak jednak jakimś cudem dostanę dotację z MKiDN...
Wystawa Mariusza Foreckiego ma oczywiście tytuł „Kocham Polskę”
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie,
OdpowiedzUsuńOczywiście potrafię zrozumieć rozgoryczenie wynikające z faktu konieczności spełnienia wymogów formalnych, ale z drugiej strony... jeśli ktoś wystawia Ci fakturę, to wymagasz by była tam dobra kwota i dobry NIP...?
Nie utyskiwałbym na ten fragment całej hecy jaka jest ubieganie się o pieniądze, ale o to, że Ministerstwo powinno już dawno wesprzeć pomocą formalną małe organizacje, dla których wypełnienie tych papierów jest faktycznie skomplikowane.
Trzymam kciuki abyś dostał pieniądze, bo robisz i kontynuujesz działania ludzi, których bardzo ceniłem, choć krytykowałem artystycznie :)
pzdr
Opowiadał mi jeden facet z organizacji pozarządowych, który dobrze zna ludzi z organizacji pozarządowych z krajów starej Unii, że tam od wypełniania druczków są właśnie urzędnicy! Jeśli coś robisz, to piszesz odręcznie na co potrzebujesz i ile, a od tego, żeby to ubrać w słowa i formularze są urzędnicy, którzy za to biorą pensje. Nie wiem, czy to prawda, czy nie, ale czemu mam mu nie wierzyć?
OdpowiedzUsuńW moim przypadku uważam, że powinno wystarczyć pismo, gdzie pisałbym na co potrzebuję i ile - np. na tłumaczenia tyle, na honoraria dla autorów tyle, na druk tyle + 1-2 numery KF, żeby można było się zorientować, co to za pismo i czy warto je dofinansować, czy nie. I to wszystko - tak według mnie powinno być. Co to obchodzi urzędnika ile kosztuje wydawanie KF? Zastanów się - do czego im to potrzebne. Po co te całe „słowo boże”? i inne księgowo-unijne pierdu-pierdu? Czy zdajesz sobie sprawę ile czasu zajmuje zgromadzenie wszystkich dokumentów i wypisanie z „sensem” (z ich punktu widzenia) tych formularzy? To chyba coś nie tak jest z urzędami a nie z nami, skoro w poprzednim rozdaniu z powodów formalnych odwalili 3/4 wniosków. 3/4 wnioskodawców to półgłówki?
A co do faktur, NIP-ów i innych bzdur - od wielu lat jestem za podatkiem pogłównym, żeby nie trzeba było w ogóle żadnych papierów wypisywać, trzymać, wpisywać, księgować itd. Ale to tylko tak na marginesie - póki co, jest jak jest. Biurokracja rośnie w siłę. Teraz to nie jest merytoryczny konkurs o dofinansowanie, lecz konkurs pisarzy wniosków. Liczy się kto lepiej (formalnie) napisze wniosek. I to mnie brzydzi...