niedziela, 25 kwietnia 2010

Nagroda za Konopkę

Damian Idzikowski, dziennikarz „Wiadomości Wrzesińskich” otrzymał wyróżnienie w prestiżowym, dorocznym  konkursie dziennikarskim SDP Oddział Wielkopolska, za tekst pt. „Człowiek światłoczuły” będący reportażem z fotografowania przez Bogdana Konopki Wrześni w 2009 roku. Oto ten artykuł:


Człowiek światłoczuły
Przyjechał z Paryża, by otworzyć nam oczy. I żeby uczcić pamięć zmarłego przyjaciela.
W małym pokoju pensjonatu Mansarda, przy szeroko otwartym oknie z widokiem na bar Delfinek, obok żony Jacqueline czytającej w fotelu, znany fotograf i krytyk pokazuje na ekranie laptopa swoje próbne zdjęcia zaczarowanych zakątków Wrześni. To odpowiedniki szkiców do obrazu. Bo dla Bogdana Konopki cyfrowy aparat to tylko notatnik. Prawdziwym aparatem jest dla niego wielkoformatowa, nieporęczna kamera na trójnogu. Zamiast elektronicznej karty pamięci – wielka światłoczuła klisza, zamiast zdjęć seryjnych – jedno jedyne podejście.
Pies z kulawą nogą
Mieszkający na co dzień w Paryżu artysta przyjechał do Wrześni na początku maja. Z konkretnym planem – żeby utrwalić na błonach ducha naszego miasta. Jednak Bogdan Konopka nie chce powielać dobrze znanej Wrześni pocztówkowej; chce odkryć miejsca, do których przeciętny mieszkaniec nie zagląda.
–  Bo nie ma czasu, bo mu się nie chce, albo po prostu przestał te miejsca widzieć – tłumaczy współpracownik wydawanego we Wrześni „Kwartalnika Fotografia”. Przez kilka dni, z otwierającym wszystkie drzwi pismem od burmistrza Tomasza Kałużnego w kieszeni, fotograf chodził po mieście, szukając prawdy. Był to pierwszy etap przygotowań do wystawy planowanej na przyszły rok. Powstanie także album.
Na ekranie komputera pojawiają się zdjęcia drewnianych spiralnych schodów.
–  Jest ich sporo we wrzesińskich kamienicach – komentuje artysta. – Tak pięknych łuków już prawie nigdzie nie można znaleźć, teraz króluje regularna geometria, buduje się w kątach prostych, pod linijkę. Te zdjęcia to ukłon w stronę zmarłego w zeszłym roku Irka Zjeżdżałki, który zrobił cykl fotografii dzieci wrzesińskich właśnie w takich schodowych klatkach. Robiłem te zdjęcia z pamięcią o nim – przyznaje B. Konopka. Po dłuższej pauzie wraca do pokazu:
–  Albo to zdjęcie, zrobione w samym centrum miasta, praktycznie w rynku, przecież to bajka! – emocjonuje się dokumentalista wpatrzony w kolejną fotografię przedstawiającą wejście na ogród z malowniczą, choć podniszczoną drewnianą furtką. – Oczywiście ktoś może powiedzieć, że to ruina. Ale jaki w tym urok! Co z tego, że pies z kulawą nogą tu nie zagląda? Myślę, że takie obrazy mogą zachęcić mieszkańców do innego spoglądania na Wrześnię, do poznawania jej, czy to poprzez spacery, czy jazdę na rowerze – twierdzi paryżanin. A z jakimi reakcjami mieszkańców spotkał się podczas swoich poszukiwań bajkowych bram?
– Zazwyczaj ludzie reagowali bardzo przyjaźnie. Robię zdjęcia aparatem na statywie, ze szmatą na głowie, więc nikt nie traktuje mnie jak agresora. Oczywiście czasem trafiają się ludzie zamknięci w sobie, z którymi trudno się porozumieć i którym wszystko przeszkadza, ale we Wrześni nie było problemów. Właśnie dlatego tak chętnie fotografuję tym aparatem; bo on skłania do rozmowy, skraca dystans. Poza tym ludzie czują, że nie chcę być intruzem, zawszę tłumaczę, gdy pytają, co robię. Czasem nawet ktoś coś podpowie, pokaże inne ciekawe miejsca: „Panie, to jeszcze nic, niech pan tam zobaczy”. I tak to się toczy. Poznawanie ludzi jest dla mnie poznawaniem świata, a także poznawaniem samego siebie – wyznaje 55-latek.
Papież na złomie
Pierwszy raz fotografował Wrześnię 10  lat temu, podczas pleneru zorganizowanego przez Grupę Twórczą Wrześnica.
–  Wtedy było mnóstwo zapyziałych podwórek. Teraz te wizytówki starych czasów znikają, miasto się przepoczwarza. W tym obecnym projekcie z jednej strony chodzi o klimat przeszłości, który staram się utrwalić, ale z drugiej strony chcę pokazać ewolucję. Nie chodzi o nostalgię za przeszłością, a raczej o pokazanie, że przyszłość jest zapisana w przeszłości. Ci, którzy zapominają o przeszłości, będą budować bardzo nieciekawą przyszłość. To ważny walor edukacyjny fotografii dokumentalnej.
Na monitorze laptopa pojawiają się zdjęcia pomnika Jana Pawła II. Bogdan Konopka sfotografował marmurową rzeźbę jeszcze zanim stanęła przy kościele farnym – gdy była w składnicy złomu przy ul. Sikorskiego.
–  Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Kosłomu, zanim znalazłem papieża, niespodziewanie trafiłem na czołg i starą lokomotywę! Nie mogłem tego nie sfotografować. W końcu dotarłem też do pomnika i, co ciekawe, właśnie wtedy został pierwszy raz odsłonięty. Nikt go wcześniej nie widział, nawet ludzie, którzy przywieźli go z Warszawy. Rozpakowano pomnik z folii specjalnie dla tej fotografii. Zanim na wieki wieków stanął w centrum Wrześni, był w przedziwnym miejscu, w hangarze obok złomu – komentuje.
Następne notatnikowe migawki przedstawiają ścianę z odsłoniętymi licznikami i bezpiecznikami elektrycznymi.
–  Fotografia, poza przedmiotem, na którym się skupia, składa się także, a może przede wszystkim, ze światła. Proszę popatrzeć na te liczniki. Jedne są stare, drugie nowsze. Jeśli spojrzeć na to jak na temat, wydaje się, że to banał. Ale wystarczy podejść do tego abstrakcyjnie i okaże się, że mamy do czynienia ze wspaniałą rzeźbą! Wtedy to przestają być zwykłe liczniki. Fotografie robione z tak dużą uwagą poświęconą światłu zyskują wymiar rzeźbiarski. Dziś pstryka się miliony zdjęć komórkami, ale niewiele z tego wynika; tylko tyle, że ludzie masowo uczą się komponować, choć pozostają ślepi na światło – ubolewa.
–  Myślę, że główną rolą fotografii, którą między innymi robię ja (bo na szczęście nie jestem jedyny), jest pomaganie ludziom w patrzeniu na świat poprzez światło, żeby mogli to światło czuć i rozumieć. Bo bez światła nie ma nic, zanurzamy się w ciemności. Światło to energia, Bóg, to początek wszechświata. Światło to światło. I, paradoksalnie, światło fotografię tworzy, ale może także ją zabić, gdy go jest za dużo – zauważa artysta, po czym zaprasza do udziału w „prawdziwym” fotografowaniu.
–  Chodźmy zrobić tę licznikową rzeźbę!
Kobieta spod kasztana
Kamienica z licznikami znajduje się przy ul. Jana Pawła II. Dochodzimy do niej przez tylne, zabudowane z trzech stron podwórko. Wzdłuż jednej ściany stoją stare, wielkie telewizory. Rząd pustych kineskopów w kolejce do parteru. Na środku podwórka rośnie wielki zielony kasztan. Pod jednym z wejść stoi niska ławeczka zrobiona z deski i dwóch pniaków.
–  W takich miejscach widać indywidualnego człowieka, widać, jak działa, jak się adaptuje. Nie zobaczymy tego w wielkich, zdehumanizowanych projektach współczesnych architektów. Dlaczego ktoś ma mi mówić, że takie podwórka są brzydkie? Czy wszystko musi być plastikowe i wypolerowane? Że co, że brudno tutaj? Przecież kurz jest wszędzie – dywaguje  fotograf w drodze na klatkę schodową. Liczniki są na pierwszym piętrze. Unosi się tu zapach starego drewna. – Jest dużo mniej światła niż wcześniej, ale i tak spróbuję to zrobić – decyduje dokumentalista, rozkładając statyw aparatu. – Myślę, że w tych instalacjach jest kilka rzeczy jeszcze sprzed wojny, jest na pewno coś z Gomułki i późnego Gierka, są też liczniki współczesne. Widać warstwy czasu, jak w przekroju drzewa – mówi z uśmiechem. Gdy wszystko jest gotowe, czeka na światło. Gdy wreszcie się pojawia, naciska spust aparatu i czeka dokładnie jedną minutę; na tyle ustawił naświetlanie. Nagle światło blednie.
–  O właśnie, to jest największe ryzyko. Nie bardzo wiadomo, co z tego załamania światła wyjdzie na filmie. Bo przy tak długim naświetlaniu mamy na obrazie sumę czasu, kadr z minutowego filmu, a nie milisekundowy, cyfrowy odprysk – porównuje z niesmakiem.
Gdy jesteśmy już na zewnątrz, z przyległego budynku wychodzi około 40-letnia kobieta i nieśmiało pyta:
–  Przepraszam, panowie, ale co wy tak tu chodzicie i robicie te zdjęcia? Dlaczego?
–  Bo tu ładnie jest – odpowiada pan Bogdan.
–  O nie, tu jest najgorzej chyba w całym mieście – zaprzecza kobieta. – Ja tu tylko wynajmuję mieszkanie z mężem i jak tylko znajdziemy coś lepszego, to się wyprowadzamy. Właściciel mieszka w Poznaniu i w ogóle się tu niczym nie interesuje. Od 30  lat tu remontów nie było. A na ten dach to kominiarz nawet boi się wchodzić, bo wszystko się sypie.
–  Ale kasztana ma tu pani takiego pięknego! Też bym chciał mieć takiego przed domem.
–  A skąd pan jest?
–  Na moje nieszczęście mieszkam w Paryżu i takiej ławki nie mogę sobie postawić.
–  Pomieszkałby tu pan przez tydzień i by się panu tej ławki i kasztana odechciało.
–  Powiem pani tak: rano fotografowałem gabinet burmistrza, a teraz robiłem zdjęcie na tej klatce, i dla mnie te dwa miejsca są równie ważne. Tamten gabinet jest częścią Wrześni tak samo, jak to podwórko. I niech mi pani wierzy: tutaj jest duch, który mi  bardziej odpowiada.
Damian Idzikowski
Artykuł ukazał się w numerze 994 „Wiadomościach Wrzesińskich” z 22 maja 2009

1 komentarz: