czwartek, 29 lipca 2010

Pojechałem na plener, czyli Piłka 2010


Sławkowi Tobisowi udało się to, co nie udało się nikomu przez ostatnie 15 lat, a mianowicie wyciągnąć mnie na plener. Od czasu wyprawy w Rudawy Janowickie ze szkołą jeleniogórską w latach 90., nie jeździłem na takie imprezy, i to nie dlatego, że nie lubię spartańskich warunków, w jakich takie imprezy najczęściej się odbywają, ale z powodu mojego chrapania. Nie chciałem po prostu nikomu psuć imprezy, bo trzeba wiedzieć, że nie jestem zwyczajnym chrapokiem, lecz ekstremalnym. Ba! - zdiagnozowanym przez Przychodnię Leczenia Patologii Snu AM w Poznaniu. Cierpię na „obturacyjny zespół bezdechu sennego”, a z tym już żartów nie ma. Od paru miesięcy śpię ze specjalną maską na twarzy połączoną rurą ze specjalnym aparatem - „inteligentną” pompą tłoczącą we mnie powietrze, kiedy przestaję oddychać (bezdech). Mniejsza o medyczną stronę mojej osoby, ważne, że pojechałem na plener, zresztą bez pompy...
To już trzeci plener, jaki Sławek zorganizował w miejscu, gdzie od dziesięciu lat jest szczęśliwym posiadaczem domu letniskowego. Miejscowość nazywa się Marylin (nie udało mi się ustalić, czy to na cześć Marylin Monroe) i leży na skraju Puszczy Nadnoteckiej. Dokładnie rzecz biorąc jest to powiat trzcianecko-czarnkowski, gmina Drawsko (nie mylić z Drawskiem Pomorskim). Jest to jeszcze Wielkopolska. Cały rejon ma bardzo ciekawą historię, zwłaszcza XX-wieczną - w pobliżu jest Miedzychód, Krzyż, Wieleń i właśnie Piłka, gdzie na plebanii bardzo rzutkiego księdza znaleźliśmy darmową gościnę w postaci noclegów, posiłki w miejscowej restauracji fundował wójt Drawska (bardzo sympatyczny facet o imieniu Marek). Większość terenu stanowią lasy, płynie tam przede wszystkim Noteć, niedaleko jest Drawa. Przed II wojną światową przez miejscowości tej gminy przebiegała granica polsko-niemiecka, która płatała czasem figle: jeden z ówczesnych gospodarzy do wychodka musiał chodzić... za granicę.
Najciekawsze dla mnie było jednak spotkanie z bardzo dobrymi - choć trochę innymi niż ja - fotografami i interesującymi ludźmi: Maciejem Kuszelą, Sławojem Dubielem, Grzegorzem Jarmocewiczem oraz oczywiście Sławkiem Tobisem. Rozmowom o fotografii nie było końca, na fotki chadzaliśmy raczej osobno lub dwuosobowymi grupkami, wspólnie jedliśmy, popijaliśmy (delikatnie) i oglądaliśmy filmy o fotografach. Trzeba bowiem Państwu wiedzieć, że po czwartkowych upałach w piątek i w sobotę lało jak cholera, więc przez długie godziny z fotografowania były nici. Kurator pleneru nie stawiał nam żadnych ograniczeń, ani żadnych zadań, podpowiadał jedynie, gdzie można spotkać coś interesującego. Dobrze, że miałem auto, ponieważ bardzo się przydawało - Drawski Młyn np. to prawie 10 km od Piłki. Jest tam m.in. świetny stopień wodny na Noteci, którego fotografowałem do upojenia moim przepięknym drewnianem wisnerem 5x7 cala (jak się okazało w domu tylko mniej niż połowa błon z tej kamery nadaje się do odbicia, reszta była zaświetlona w trzy dupy i trafiła do kosza. Nie wiem co się stało, prawdopodobnie coś nie tak jest z kasetami lub też niestarannie umieściłem je w kamerze. Fragment stopnia wodnego w Drawskim Młynie wygląda tak:




 To fragment śluzy przy stopniu wodnym, niestety trochę zaświetlony...

Honor Wisnera uratował most kolejowy, który został przeze mnie zdjęty z narażeniem życia, bowiem jest to dość ruchliwa trasa do Szczecina. Na szczęście most jest na długim i prostym odcinku, więc nadjeżdżającego żelaznego potwora widziałem z kilkusetmetrowym wyprzedzeniem. 

Z mostu zszedłem nad rzekę, w gęstwinę, aby nie patrząc na szalejące komarzyce, uwiecznić most od strony wody - niestety ta błona była całkiem zaświetlona - wielkie nadzieje, jakie wiązałem z tym ujęciem okazały się płonne.

Resztę fotek, jakie przywiozłem z pleneru wykonałem już starym, dobrym, metalowym cambo 4x5 cala. Wszystkie wyszły, przynajmniej w sensie technicznym


Chwiejce Stare


Chwiejce Stare


Chwiejce Stare


Pod wpływem filmu o Sally Mann oraz tego, co pokazali Maciej, Grzegorz i Sławek (nie Sławoj!), którzy przy pomocy różnych sposobów (analogowych i cyfrowych) lubią zakłócać realizm obrazu fotograficznego, postanowiłem i ja przynajmniej raz zrobić coś innego niż robię „na co dzień”, czyli... zdeformować nieco obraz. Wykorzystałem do tego pochyły. Przekrzywiłem po prostu tylną ściankę, co pozwoliło „rozostrzyć” plany. Zawsze maksymalnie zamykam przesłonę, tym razem działałem przy całkowicie otwartej, aby maksymalnie zmniejszyć głębię ostrości i aby mieć na matówce całkowitą kontrolę nad tym, co będzie ostre, a co rozmyte. Oto efekty: 


Piłka


Przed Piłką


Piłka - na plebanii

Wczoraj rozesłałem do przyjaciół zapytanie - które fotki lepsze - ostre, czy rozmyte? Większość opowiedziała się za tradycyjnymi, ostrymi na całości kadru...
Długo będę wspominał ten plener i nowych przyjaciół, jakich tam poznałem. 

11 komentarzy:

  1. Eksperymentowanie to podstawa rozwoju:) Mnie osobiście bardziej przypadły do gustu "rozmyte" (w końcu od czego ma się LF?:) za dynamizm, niedostępną oku perspektywę, niedopowiedzenie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Ale właściwie - po co to niedopowiedzenie? czy rzeczywistość taka jaka jest, to za mało? Po co ją deformować, np. rozmywać? - to naprawdę ładniejsze? No bo prawdziwsze (dla prawdy przedstawienia fotografia powstała), nieostre nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie te "ostre fotografie" to zwykła rejestracja, bez cienia emocji, "bez Pana", pustka. To że Pan "pochylił", zmienił przysłonę, świadczy o tym, że Pan coś przeżył, doznał czegoś, co poruszyło pańskie emocje i wyzwoliło inne pokłady drzemiące w Panu. Konkludując warto czasem zmierzyć się z inną materią i pokusić się na poszukiwania. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że wielu pańskich kolegów przyklaskuje (niedzwiedzia przysługa) tym statycznym, zimnym obrazom, które Pan popełnia. Pozwolę sobie zauważyć, że Becherowie dawno już "odeszli" tym bardziej warto poszukać własnej drogi.
    pozdrawiam w oczekiwaniu na kolejne interesujące, Pana, fotografie.
    Piotr z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Piotrze - bardzo dziękuję za opinie. W pełni się z Panem zgadzam - warto zmierzyć się z innym widzeniem, warto, chociażby dla odświeżenia się. I po to tak zrobiłem. Jest mi jednak trudno przestawić się całkiem, ponieważ akurat „ostra” estetyka jest mi bardzo bliska, to pewnie od Westona, Adamsa mi zostało. Uwielbiam starą fotografię, niekoniecznie mistrzów, także „zwykłych” rzemieślników. Czy Becherowie „odeszli”? Mam wątpliwości. A John Davies i inni dokumentaliści - też „odeszli”? Proszę mi wierzyć, że można „coś przeżyć” bez pochylania, czy innych zabiegów deformujących. Mnie cały czas zachwyca rzeczywistość zastana, wgryzanie się w nią nadal bardzo mnie podnieca. Nie oznacza to jednak, że odrzucam fotki innych fotografów, które penetrują bardziej wewnętrzny świat fotografa przy pomocy rzeczywistości zastanej - w następnym numerze KF pokażemy np. „Miasta ogrody” Macieja Kuszeli, który bardzo mocno „zniekształca” rzeczywistość. To bardzo piękne fotografie. Znam wiele takiej fotografii i często mnie ona zachwyca (np. Sally Mann).
    Tak czy inaczej, bardzo dziękuję za zainteresowanie moją twórczością - na pewno zniekształcanie może być fascynującą przygodą...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak jeszcze w temacie zniekształcania i przetwarzania. Im dłużej oglądam takie przetworzone obrazki, będące często efektem po prostu zwykłego trafu (jakieś przetwarzenie negatywu, malowanie, gotowanie, lub zabawy w PS itp. ) tym bardziej dochodzę do wniosku że większą sztuką jest pokazanie siebie/własnych emocji na zwykłej, ostrej fotografii (straight photo).
    Zatem do dzieła!

    OdpowiedzUsuń
  6. W pełni podpisuję się po powyższym stwierdzeniem!

    OdpowiedzUsuń
  7. Panowie zgoda, ale idąc tym tropem można taką postawę przyrównać do amatorskiego fotografowania zabaw na wakacyjnej plaży. Wiem, camera 4x5 " ... to tylko środek, narzędzie, to niedefiniuje artysty. Inaczej wielu amatorów już by je kupiło byle tylko zasłuzyć na to przyznam pretensjonalne miano. "Traf" - nie to miałem na mysli, ale świadomą wypowiedź. Fotografia dokumentalna na wskroś przypomina mi hipperrealizm w malarstwie, który się przejadł i nic poza warsztatem do Sztuki nie wniósł ... Czyż nie jest tak, że obrońcy dokumentu (nie dziennikarstwa), nie mają wiele do powiedzenia. Ten zachwyt nad formą, jakością, czystością obrazu .... tylko co z tego. Osobiście nic nie mam przeciw Panom osobiście, pytam tylko w kontekście Sztuki, która oczekuje poszukiwań, nowego ducha.
    serdecznie pozdrawiam
    Piotr z Krakowa
    PS. Proszę mi uzasadnić tezę, że można ukazać własne emocje na fotografii starej stodoły ...statycznej, czarno-białej, w szarym, popołudniowym świetle. Proszę wybaczyć, ale to smutny obraz duszy i braku emocji ... jeszcze raz pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. No to uzasadniam: 1. aby przekonać się jak to jest z emocjami towarzyszącymi fotografowaniu statycznej stodoły kamerą 4x5 cala w czerni i bieli w popołudniowym szarym świetle, najlepiej to zrobić osobiście; 2. trudno opisywać te uczucia, bo języka brakuje, bo język jest w tym przypadku mało „kompatybilny” (nawet wymienienie nazw tych uczuć nigdy nie będzie ekwiwalentem tych uczuć), 3. Myślenie dokumentalne nie jest myśleniem w kategoriach pojedynczego zdjęcia, tutaj „myśli się cyklem”, bo świadomy dokument jest opowiadaniem jakiejś historii. W tym przypadku jest to opowiadanie o gminie Drawsko, a dokładniej mówiąc tylko jeden z głosów, które snuje tę opowieść, bo w projekcie bierze udział wiele osób.
    Co do sztuki i fotografii - mógłbym przytoczyć tutaj zdanie pewnego mojego przyjaciela, bardzo znanego i uznanego polskiego fotografa, który stwierdził kiedyś: nie jestem artystą, jestem fotografem. W pełni podzielam ten punkt widzenia. Fotografia, która jest sztuką (dokładniej: funkcjonuje lub chce funkcjonować w obszarze sztuki) nie jest dla mnie wyższą, czy nawet najwyższą formą fotografii. Fotografia ma własną, autonomiczną (choć często styczną ze sztuką) historię i specyfikę. Nie potrzebuje wsparcia ze strony sztuki.
    Domyślam się, że nie jest Pan zwolennikiem tego nurtu fotograficznego, który ja uprawiam, no, ale cóż... Na szczęście żyjemy w wolnym świecie i jeden woli córkę, drugi matkę, a jeszcze inny sąsiadkę (lub sąsiada). Nie zgadzam się jednak, że fotografia dokumentalna nie ma sensu, że jest „stara”, że „się przeżyła” itd. Nawet z komercyjnego punktu widzenia nie jest z fotografią dokumentalną aż tak źle - proszę popatrzeć np. na to co sprzedaje się na Paris Photo i jakie ceny taka fotografia osiąga. Oczywiście, że top niczego nie dowodzi, ale... Domaganie się od każdego fotografa, aby wytyczał nowe lądy (postulat z zakresu sztuki) jest podobne do domagania się od każdego kompozytora, aby był nowatorem. Chleb jakoś, choć nienowatorski nadal smakuje. Kryterium nowości według mnie nie jest decydujące przy ocenie twórczości fotograficznej. W fotografii dokumentalnej liczy się temat, a forma jest drugoplanowa, ważne, żeby opowiadana historia nas zainteresowała i żeby wywołała u odbiorcy jakieś emocje. Nie mamy jednak tej samej wrażliwości - prawdopodobnie Pana wzrusza coś innego niż mnie - to normalne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziekuję za te kilka zdań, dodawać nie musze, że szanuje wszelkie przejawy twórczej ekspresji, również Fotografie Dokumentalną, choć rzeczywiście nie wywołuje ona we mnie entuzjazmu.
    pozdrawiam
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  10. Tradycyjne ostre Panie Waldemarze, zdecydowanie ..są spokojne i kontemplacyjne. Można sobie smakować.. Z rozostrzonych wygrywa ryba uciekająca przed siatką :) Skaner dziwnie Panu czernie potraktował..swoją drogą.. Pozdrawiam D.

    OdpowiedzUsuń
  11. Czernie, powiadasz Dominiku... no cóż - to tylko wglądówkowe skany z negatywów wykonane na skanerze płaskim...

    OdpowiedzUsuń