Nie liczyłem dokładnie, ale przejechałem wczoraj z 300 kilometrów, żeby dotrzeć do miejsc, gdzie spodziewałem się sfotografować interesujące obiekty. To był udany dzień, penetrowałem okolice Pniew, Sierakowa; udało mi się uwiecznić kilka fajnych miejsc.
Byłoby znacznie lepiej, gdyby nie panowie stróżujący i właściciele.
Rozmowa nr 1:
– Dzień dobry, fotografujemy dla Muzeum Narodowego w Poznaniu zabudowania folwarczne, chcielibyśmy zrobić zdjęcie tej stodole, czy można? – pytamy.
– Zaraz, dowiem się – starszy mężczyzna dzwoni „gdzieś”. – Nie można, nie było zgłoszenia...
– A gdzie można się zgłosić, do kogo?
– Tego nie mogę powiedzieć.
– No to jak się zgłosić?
– Nie wiem.
– A do kogo Pan dzwonił?
– Do drugiego takiego jak ja.
– A kto jest właścicielem tego, co Pan pilnuje? Może mi Pan dać do niego telefon, albo jakiś adres?
– Nie, nie dam panu...
– Dziękuję.
Rozmowa nr 2 (tym razem z właścicielką):
– Dzień dobry, fotografujemy... etc.
– O nie, dzisiaj na pewno nie, muszę skonsultować się z moją prawniczką...
Nie, bo nie. Czego ci ludzie się boją?
http://hiperrealizm.blogspot.com/2016/10/nic-nie-ginie-sieci-maestro.html
OdpowiedzUsuńAle z uopem nie gadałeś ;))
No z UOP-em nie, ale na Twoim miejscu w sytuacji, jakiej się wtedy znalazłeś, ja bym po prostu zrobił zdjęcie, a jego gadanie miałbym totalnie w dupie, no chyba, żeby analiza wskazywała na to, że może wygrać ze mną ewentualny pojedynek na pięści albo, że może mi zniszczyć sprzęt.
OdpowiedzUsuńNajczęściej ratuje mnie uśmiech i ewentualna ustępliwość...