niedziela, 24 marca 2013

Biografia Jobsa Isaacsona i co dalej?


730 stron, małe litery, mało ilustracji - tak wygląda biografia Steve'a Jobsa pióra Waltera Isaacsona. Mnie udało się ją przeczytać w całości, choć na dwie raty - początki, tak około 200 stron wchłonąłem dobry rok temu, natomiast resztę - w ostatnich dniach. Polecam każdemu tę lekturę, niezależnie od tego co myśli o świętej wojnie między macuserami a zwolennikami windowsów. Zresztą lektura poucza, że oba światy - także w wymiarze Steve - Bill - miały i mają wiele wspólnego. Wartością książki jest ona sama - w naszym kraju takich biografii raczej się nie pisze. Nawet sama Joanna Siedlecka nie porywa się na pisanie o żyjących, pewnie dlatego ma i „lepiej” i „gorzej”. Isaacson co prawda pisał o Stevie na jego zlecenie, ukończył pisanie jeszcze przed śmiercią Jobsa (październik 2011), ale Jobs zdążył książkę przeczytać i nie wniósł żadnych poprawek, chociaż nie w każdym fragmencie jest w książce postacią pozytywną. Jobs wiedział, kogo najmuje do napisania swojej biografii (znał jego wcześniejsze dokonania, np. biografie Franklina czy Einsteina) i nie oczekiwał laurki, już na wstępie powiedział mu: pisz prawdę. Wiedział, że jest śmiertelnie chory i dlatego chciał ludzkości zostawić nie tylko swoje przełomowe produkty - przyjazne komputery Mac, iPoda, iTunes, iPhone'a, iPada, iCloud - ale też swoje przesłanie i zasady, którymi kierował się w życiu: nie dawaj ludziom lipy, rób wszystko jak najlepiej, zmieniaj świat, wytwarzaj najlepsze rzeczy na jakie Cię stać, a nie gadaj o tym, że najważniejsze są pieniądze. 
Z tej książki każdy może wyciągnąć różne rzeczy, ja dla siebie też coś wyciągnąłem. Nie mam 18 lat, żeby chcieć „być jak Steve Jobs”, czy chcieć budować potęgę Kropki na obraz i podobieństwo Apple. Nie zmienię też swojej osobowości, jestem jaki jestem i taki już - niestety i stety - pozostanę. Nie wszystko mi się w nim podobało (jemu chyba też), więc ustalmy - facet był wyjątkowy i warto go poznać, ale niekoniecznie po to, aby przed nim klękać. Od pięciu lat używam maka, mam iPhona (iPada jeszcze nie, ale niebawem pewnie kupię, żeby wiedzieć jak go wykorzystać w moim biznesie wydawniczym), używam iCloud, więc wiem o co chodzi w „świecie” applowskim i jestem jego wyznawcą, ale nie ślepym. Apple wskazuje świetny kierunek, ale nie zaspokaja wszystkich potrzeb współczesnego człowieka, zresztą Jobs zdawał sobie z tego sprawę, dlatego korzystam też z usług i produktów innych firm z Doliny Krzemowej - na przykład Adobe i Google, w dużo mniejszym zakresie z Facebooka, żeby wymienić największych graczy. No i mam Cyfrę+ (która połączyła się z N-ką), z TVN, gdzie ponoć właściciele - co widać - to wielbiciele Maców.
Kiedy skończyłem czytać Isaacsona (a w trakcie musiałem przerwać, aby „łyknąć” książkę Bogdana Rymanowskiego „Ubek”, też polecam, bo autor przyjechał do Wrześni - http://wrzesnia.info.pl/tematyczne/kultura/item/2316), odczułem pustkę, którą chciałem czym prędzej wypełnić następną lekturą, na razie trwają gorączkowe poszukiwania odpowiedniej. Ale o to nie jest łatwo. Próbowałem z kilkoma z szeroko pojętej fotografii, ale po kilkunastu, ewentualnie kilkudziesięciu stronach dawałem sobie spokój - nuda, pseudo nauka, zero pasji. Tytułów nie podaję. 
No dobra - nie smędzę dalej. W zeszłym tygodniu miałem urodziny. Pracownicy kupili mi taką koszulkę:



Fot. Tomek Koprucki, 21.03.2013 w gabinecie WŚ

Piękna, prawda? Mam psa tej rasy - berneński pies pasterski - o imieniu Kropek, dlatego wszystko pasuje. 

Tradycyjnie - chociaż mój osobisty blog tylko częściowo związany jest z „Kwartalnikiem Fotografia” - parę słów o piśmie. Otóż, tak jak informował Wstępniak ostatniego numeru (39) rozstałem się z KF jako naczelny, ale nadal jestem wydawcą. Dostaliśmy dofinansowanie z MKiDN na 2013, ale dlatego, że dali nam mniej niż chcieliśmy, to musimy uaktualnić wniosek o info co zrobimy za to, co nam dają. A oni musza to zaakceptować, przed przekazaniem forsy. I tym teraz się zajmujemy - uaktualnieniem wniosku. Nowy numer ukaże się w czerwcu. Wtedy dowiecie się, kto jest moim następcą. 

A teraz wrócę do mojej osobistej twórczości fotograficznej. Wiem o tym od dawna, że twórczość naczelnego KF jest interesująca (w sensie - warto się tym zainteresować, a nie w sensie - jest coś warta) tylko dlatego, że autor jest naczelnym pisma fotograficznego. Kto by nie był naczelnym, to musi sobie zdawać sprawę z tego, że albo jest fotografem, albo redaktorem, nie będzie dobry i w tym, i w tym. Albo inaczej - jeśli nawet jesteś świetnym fotografem i świetnym redaktorem pisma fotograficznego, to zawsze znajdzie się ktoś, co powie (to, co też myślisz i cały czas się tego obawiasz): twoja fotografia podoba się tylko dlatego, że jesteś redaktorem. Dlatego lepszym redaktorem będzie nie-fotograf. Jest też alternatywa: zmienny redaktor prowadzący...
Na szczęście, nie mój problem, ja już nie merytoryczny, ja tylko wydawca.

Jutro wybieram się z aparatem (panoramicznym) na Tonsil - rozwalają halę „jedynkę” najbardziej charakterystyczną. Dokumentuję rozpad zakładu od paru lat, dlatego sfotografowanie zupełnej „końcówki” poczytuję sobie za swój obowiązek. Smutny obowiązek, taki bez przyjemności, raczej za odrobienie pańszczyzny. Najgorsze jest to, że nie wiem po co to robię. Co stanie się z tymi fotografiami? Pewnie nic, będę je miał w swoim archiwum, tak jak poeta piszący do szuflady. Fotografowanie dokumentalne staje się problematyczne (nie tylko takie), teraz realizuje się „projekty”, dostaje „granty”, czyli robi się coś na zlecenie, coś co się wymyśliło i pięknie opisało, językiem zgodnym z nowomową unijną, koniecznie uwzględniającą „priorytety”, „zadania” i inne urzędnicze wytyczne. „Dla siebie”, z własnej potrzeby już się nie robi, bo nie warto, bo nikt już na to pieniędzy nie da. Zmienił się model funkcjonowania fotografa, artysty, dokumentalisty. Wieloletnie „zbieranie grzybów” nie ma sensu, budżet trzeba zamknąć w starym roku. 
Ciekawe co pozostanie po obecnych czasach w polskiej fotografii - tylko opłacone z góry „projekty”? Koniecznie młodych, bo przecież na nich trzeba stawiać, bo przyszłością są młodzi. 

7 komentarzy:

  1. Ja jestem mloda fotografka i ten nowy krajobraz wcale mi nie odpowiada..Nie lubie opisywac swoich zdjec, ale to chyba logiczne- jesli opowiadanie historii slowami sprawialoby by przyjemnosc- pisalabym ksiazki a nie robila zdjecia...Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. przepraszam - to a propos czego?

    OdpowiedzUsuń
  3. A propos tego,ze 'teraz realizuje się „projekty”, dostaje „granty”, czyli robi się coś na zlecenie, coś co się wymyśliło i pięknie opisało, językiem zgodnym z nowomową unijną, koniecznie uwzględniającą „priorytety”, „zadania” i inne urzędnicze wytyczne. „Dla siebie”, z własnej potrzeby już się nie robi, bo nie warto, bo nikt już na to pieniędzy nie da. Zmienił się model funkcjonowania fotografa, artysty, dokumentalisty. Wieloletnie „zbieranie grzybów” nie ma sensu, budżet trzeba zamknąć w starym roku.
    Ciekawe co pozostanie po obecnych czasach w polskiej fotografii - tylko opłacone z góry „projekty”? Koniecznie młodych, bo przecież na nich trzeba stawiać, bo przyszłością są młodzi. '.
    A propos tego,ze nie tylko takie rzeczy sie teraz robi. Sa mlodzi ludzie dla, ktorych 'wieloletnie ''zbieranie grzybow'' ' ,czyli jak rozumiem robienie zdjec dla wlasnej, czystej przyjemnosc jest tez warte dzialania. Wiec prosze nie tracic wiary w mlodych ludzi, napewno i po nas cos zostanie!:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. No to świetnie! Bardzo bym chciał, aby tak się stało. Zresztą, ja to pisałem trochę prowokacyjnie, „tak naprawdę” to mam głębokie przekonanie, że młodzi ludzie, może nie wszyscy, ale bardzo, bardzo wielu, robią super rzeczy. Cieszy mnie bardzo, kiedy widzę efekty ich pracy.
    Pozdrawiam
    w.ś.

    OdpowiedzUsuń
  5. >>>>> „jeśli nawet jesteś świetnym fotografem i świetnym redaktorem pisma fotograficznego, to zawsze znajdzie się ktoś, co powie: twoja fotografia podoba się tylko dlatego, że jesteś redaktorem. Dlatego lepszym redaktorem będzie nie-fotograf”

    Szanowny Panie Waldemarze, to jest chyba ostatnia sprawa, jaką warto się przejmować? :)
    Jeżeli nowy współpracownik będzie (co najważniejsze) świetnym redaktorem, a do tego jeszcze świetnym fotografem, no to żyć nie umierać! W takim wypadku chyba nikogo, łącznie z zainteresowanym, nie będzie obchodziło, co kłapie paszczą jakiś pojedynczy niezadowolony osobnik? Bardziej zaniepokoiło mnie Pana stwierdzenie: „Dlatego lepszym redaktorem będzie nie-fotograf”. Zastanawiam się, co Pan miał na myśli pisząc „nie-fotograf”? Gdyż obawiam się, że człowiek bez praktycznej wiedzy z zakresu tworzenia formy artystycznego obrazu fotograficznego będzie bezradny na takim stanowisku. Rzecz jasna, jeżeli do jego obowiązków, prócz kompletowania tekstów i pisania wstępniaka, będzie należało również dbanie o wysoki poziom artystyczny publikowanych fotografii - dokonywanie wyboru twórców i ich konkretnych obrazów wartych prezentacji? Szczególnie jeżeli ma za zadanie odkrywanie nieznanych, młodych talentów, a nie jedynie potwierdzanie statusu uznanych już twórców. Powiedzmy szczerze, jeszcze nie spotkałem człowieka potrafiącego trafnie oceniać wartość fotografii artystycznej, który nie jest w mniejszym lub większym stopniu zdolnym praktykiem i miłośnikiem sztuk pięknych zarazem. Ale z przyjemnością dam się zaskoczyć. Chociaż przyznam, że jestem delikatnie zmieszany Pana chęcią abdykacji. Moim zdaniem jest Pan dobrym naczelnym, stąd moja obawa przed nadchodzącymi zmianami. No i zastanawia mnie, czy Pańska uwaga: „Wiem o tym od dawna, że twórczość naczelnego KF jest interesująca tylko dlatego, że autor jest naczelnym pisma fotograficznego”, to była li tylko taka zabawa słowem, takie pisarskie kokietowanie czytelnika? Czy może jest w tym nuta prawdziwego zmartwienia? A zmartwienie to miało jakiś wpływ na Pana rezygnację? Oby tak nie było.

    Pozdrawiam ciepło w ten zimowy i lekko depresyjny czas

    OdpowiedzUsuń
  6. Abdykuję z naczelnego, bo wolę fotografować! Taka jest najkrótsza odpowiedź na pytanie - dlaczego? To jest trochę tak jak z tym, że naczelny „Polityki” sam nie może być politykiem. Saj, Sobota, Jurecki, Łubowicz, Grygiel, Lechowicz, Michałowska, Szymanowicz, Mazur i jeszcze kilka osób najlepiej piszący o fotografii sami nie są fotografami, a nawet jeśli „na boku” sobie fotografują, to nie afiszują się z tym. Aby pisać „obiektywnie” o fotografii, trzeba mieć pewien dystans, nie można forsować swoich osobistych preferencji artystycznych czy estetycznych, trzeba być otwartym na różne spojrzenia i koncepcje uprawiania twórczości.
    Jestem spokojny o przyszły los KF, mam nadzieję, że pod nowym kierownictwem pismo będzie lepsze niż pod moim, nowocześniejsze i lepiej dostosowane do potrzeb współczesnego Czytelnika.
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń