czwartek, 24 sierpnia 2017

Nie ma już Ewy i Wojtka...



We wtorek dotarła do mnie bardzo smutna wiadomość: Ewa Andrzejewska odebrała sobie życie. Zapowiadała to już wiele lat wcześniej, mówiła: jak Wojtek odejdzie, ja nie mam po co żyć, nie chcę żyć, gdy jego nie będzie. No i dotrzymała słowa. Koniec wielkiej, pięknej miłości. 
Znaliśmy się wiele lat, chociaż nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi, widywaliśmy się dość rzadko, pisaliśmy jeszcze rzadziej, ostatnio rozmawialiśmy sporo przez telefon. Zapraszałem ich czasem do Wrześni na fotograficzne plenery, kilkakrotnie byłem zapraszany do Jelonki czy Przesieki. Szczególnie miło wspominam pewne popołudnie i  wieczór jeszcze na starym mieszkaniu w Jeleniej Górze, spałem u nich. To było niezwykłe mieszkanie, bo na każdym możliwym skrawku ścian wisiały oprawione fotografie, duże i małe, Ewy, Wojtka i przyjaciół. To sprawiało, że panował tam niepowtarzalny fotograficzno-muzealny klimat, gdzie nie spojrzałeś, tak były piękne czarno-białe fotografie, tonowane i nie, w różnych stylistykach i estetykach. Całym sobą chłonąłem to piękno, syciłem się nim.
Oglądaliśmy „K-Pax”, a także nagrania koncertów country. Wojtek chciał mnie przekonać do tego gatunku, co mu się udało powiedzmy tylko w połowie.
Rano pokazali mi, co mają na sprzedaż ze swoich fotografii. Kupiłem wtedy, o ile dobrze pamiętam około 20 fotografii – po 10 szt. Ewy i Wojtka. Zdaje się, że ta forsa była im wówczas szczególnie potrzebna, bo chyba właśnie urządzali się na nowym mieszkaniu. Tamta wizyta, to było dla mnie bardzo ważne zdarzenie, ważne dla mojego rozwoju fotograficznego, bo przecież, co naturalne, gadaliśmy bardzo długo przede wszystkim o fotografii. Na szczęście sklep nocny był tuż za rogiem...
Nie pamiętam już dziś jak to się stało, że wydałem Wojtkowi z książkę, ale byłem bardzo dumny z tego, że mogłem ją wydać, w końcu Wojtek to był klasyk polskiej fotografii, człowiek niezwykle zasłużony i ważny dla wielu fotografów. Niestety, trzeba to powiedzieć, Wojtek skopał druk tej książki, przyznał to później, kiedy książka była już w sprzedaży. – Byłem przed laty kierownikiem drukarni i wiem, jak trzeba ustawić maszynę – powiedział, kiedy przyjechał na druk. Spał u mnie w domu, a przez kilka dni nadzorował pracę drukarzy. Jego wymagania, posłusznie spełniane przez moich ludzi, spowodowały, że wyszło „ksero”, czyli obrazy pozbawione „mięcha”, ubogie tonalnie, płaskie. Ale tak autor sobie życzył. 
Niedawno, kiedy likwidowałem drukarnię, znalazłem w magazynie sporo egzemplarzy książki, więc jak ktoś chce, to mogę mu wysłać po 20 zł/szt. + koszty wysyłki.
Potem miałem wystawę mojej „Ciszy” u nich w Galerii Korytarz. Czułem się zaszczycony i „zaproszony do stołu”. Prosto z wernisażu pojechaliśmy na Wszechnicę do Przesieki. 
Ostatnio widzieliśmy się w czerwcu ubiegłego roku, Wojtek już nie pił, przeżywał coś w rodzaju odrodzenia, był nienaturalnie pobudzony, dużo i szybko mówił, snuł plany, opowiadał ze szczegółami jak wygląda świat abstynencji. A po paru miesiącach zaczęły dochodzić bardzo złe wieści na temat stanu jego zdrowia. Kiedy zmarł, przede wszystkim zacząłem myśleć i martwić się o Ewę, bo pamiętałem jej pogróżki. Kiedy znalazłem książki Wojtka miałem zamiar wysłać je Ewie, żeby je sobie sprzedała, albo rozdała, ale jakoś tak zeszło i nie zdążyłem wysłać.
Z tego co słyszę, to ich spuścizną ma zająć się syn Wojtka z pierwszego małżeństwa. Miejmy nadzieję, że zrobi to we właściwy sposób. Ewa i Wojtek mają tak wielu przyjaciół, że może uda im się kiedyś przygotować obszerną, porządną monografię ich twórczości. Takie dzieło im się po prostu należy. 

2 komentarze:

  1. Dzień dobry, jestem zainteresowany kupnem 4 albumów. Proszę o kontakt pod adresem mailowym: ps217xc@onet.pl

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń