wtorek, 15 października 2019

Irek Linde nie żyje już od 15 lat – jadę Go wspominać i oddać mu hołd

Ireneusz Linde był jednym z moich fotograficznych nauczycieli. Mieszkał w Sierakowie koło Międzychodu. Był bardzo dobrym fotografem i jednocześnie skromnym gościem. W kwietniu 1989 zabrał mnie do niego Janusz Nowacki.



Ireneusz Linde na wieży wodociągowej w Chrzypsku Wielkim w kwietniu 1990, plener zorganizowany przez Janusza Nowackiego, wojewódzkiego instruktora fotografii
To Irek pokazał mi jak wywołuje się negatywy i jak robi się odbitki, jego pokaz mam stale przed oczami, w zasadzie niczego nie zmieniłem, robię tak jak on mi kazał, a jedyną zmianą jest to, że nie ma już Fotopanu HL i Hydrofenu. 
Wcześniej, w 1989, cały dzień łaziliśmy z aparatami po rezerwacie buków w okolicach Sierakowa, a Janusz pożyczył mi flektogona 20, który gwarantował „zdjęcia artystyczne”. No faktycznie, ten obiektyw dawał kopa, nawet wtedy, gdy wkręciło się go do Zenitha wypożyczonego z domu kultury. To wtedy zostałem zainfekowany fotografią.
Rok później byłem już na plenerze w Chrzypsku Wielkim, też dzięki Januszowi, i gdzie m.in. fotografowaliśmy z wieży wodociągowej i to po spożyciu. 
Po latach miałem przyjemność gościć Irka i jego fotografię we Wrześni, gdzie złożyłem Wrzesińskie Towarzystwo Fotograficzne. Urządziłem mu, na początku lat 90. wystawę w klubie Hades ZWG Tonsil, gdzie WTF miał wówczas siedzibę. Irek był na wernisażu, pamiętam dziś, że miał na sobie bardzo ładny sweter, chyba z owczej wełny, podobny do mojego. 
Potem widywaliśmy się sporadycznie, tylko u Janusza na wernisażach w pf-ie, był też na plenerze w Mikuszewie, chyba w 2002, ale widać było, że jest chory. Następny raz był najsmutniejszy – jego pogrzeb. W pierwszą rocznicę śmierci Irka, Elżbieta postanowiła wydać Irkowi książkę i naszemu wydawnictwu zaproponowała jej wydanie. Powierzyła nam – mnie i Joli, mojej żonie – to dzieło. Zostawiła nam wszystkie fotografie (oryginały) Irka, katalogi i teksty prasowe o jego twórczości, a naszym zadaniem stało się uporządkowanie wszystkiego i zrobienie z tego książki. Łatwo nie było. Przez wiele dni i tygodni mieszkaliśmy i żyliśmy z tymi materiałami, rozstawiliśmy je w całym domu i „studiowaliśmy”. Bardzo mocno zaangażowała się Jola, więc ona figuruje w stopce książki jako redaktor. Po wielu dniach doszliśmy do zgody, co wybrać i w jakiej kolejności pokazać. Elżbieta z drobnymi poprawkami zaakceptowała nasz wybór, więc książka mogła wreszcie ukazać się drukiem. Moim zdaniem, to interesująca pozycja, i do poczytania i do oglądania. Podczas jej powstawania z jednej strony wzruszało nas niezmiernie to, że Elżbieta poruszyła niebo i ziemię, aby zdobyć pieniądze na książkę, a z drugiej i to, że ich – Eli i Irka – wielka miłość trwa nadal. Pomyślałem sobie też o tym, że nie chcę Joli zostawiać z tym miłym, ale też i emocjonalnie trudnym, zadaniem pośmiertnego podsumowania działalności artystycznej męża. 
W piątek, 18. października jedziemy do Sierakowa wspominać w gronie kolegów Ireneusza Linde w 15. rocznicę śmierci, ciekawe jak to miejsce odbiorę po latach. W sobotę ma odbyć się plener, na który bardzo się cieszę, tym bardziej, że efekty mają być zaprezentowane w przyszłym roku na wystawie podczas kolejnego Festiwalu im. Ireneusza Zjeżdżałki. Organizatorem wszystkiego jest niezmordowany Władek Nielipiński. 



1 komentarz: