sobota, 30 października 2010

Ile kosztował projekt Horowitza? Już wiemy!


Tak jak zapowiedziałem w poprzednim wpisie - zapytałem rzecznika prasowego Urzędu Miejskiego  w Poznaniu o koszty projektu. Poniżej odpowiedź:

 Panie Waldemarze,
w nawiązaniu do Pańskiego maila, przesyłam odpowiedzi na poszczególne pytania poniżej. Mam nadzieję, że są one wyczerpujące. W razie dodatkowych proszę o kontakt.
 
- jaki był koszt całego projektu - m.in. honorarium dla artysty, dla kuratorki projektu, jaki był koszt samej ekspozycji (wydruki, stelaże)?
 
Koszt jaki poniosło miasto na przygotowanie projektu, zainstalowanie ekspozycji na Placu Wolności oraz jej promocję, to nieco ponad 240 tysięcy złotych. ( 242 152,46 PLN)

- jaki był finansowy (lub rzeczowy) udział firmy Pozbruk w całym przedsięwzięciu ? (na wystawie jest duży podpis tej firmy, więc można odnieść wrażenie, że to ona jest sponsorem całości - W.Ś.)
 
Firma Poz – Bruk udostępniła helikopter wraz z pilotem podczas sesji zdjęciowej, realizowanej przez Horowitza w czerwcu.
 

- czy planowane jest wydanie książki lub innej publikacji z poznańskimi pracami Horowitza?
 
Tak. Miasto Poznań planuje wydanie publikacji w formie albumu ze zdjęciami Ryszarda Horowitza. (zapytałem kiedy, na co otrzymałem odpowiedź: Ten projekt jest dopiero w fazie początkowej. Sprawdzamy oferty różnych wydawnictw, szukamy najodpowiedniejszego pomysłu na tę publikację, itp. Stąd nie jesteśmy w stanie określić w tym momencie kiedy miałaby się ukazać.Pozdrawiam,Damian Zalewski)

- czy miasto dysponuje prawami do wykorzystania prac np. w swoich materiałach promocyjnych?
 
Tak miasto nabyło autorskie prawa majątkowe m.in. do wykorzystania prac oraz ich adaptacji we wszelkiego rodzaju dostępnych formach promocyjnych. Prawa te są nieograniczone czasowo i terytorialnie.

- co to znaczy, że Ryszard Horowitz został ambasadorem Poznania w staraniach o Europejską Stolicę Kultury - czy umowa określa jego (i miasta) obowiązki w tym zakresie? czy jest jakiś plan, czy harmonogram tych (Horowitza) działań?
 
Ryszard Horowitz – wybitny polski fotograf światowego formatu, prekursor komputerowych modyfikacji fotograficznych i jeden z kluczowych specjalistów w zakresie fotografii reklamowej, laureat wielu nagród i wyróżnień, został Ambasadorem ESK 2016, wspierając swoim autorytetem i nietuzinkową osobowością Poznań w staraniach o ten prestiżowy tytuł. Wystawa „Poznań w wyobraźni Ryszarda Horowitza” stanowiła integralną część tych starań głównie w zakresie promocyjnym.
Współpraca Miasta z Panem Horowitzem nie była związana żadną umową. Fotograf wyraził chęć zostania Ambasadorem Poznania i wsparcia naszej kandydatury w staraniach o tytuł ESK 2016 w odpowiedzi na oficjalnie wystosowane przez Miasto zaproszenie.
Pozdrawiam,
Damian Zalewski
Biuro Promocji Miasta / City Promotion Office

Urząd Miasta Poznania / Poznań City Hall
Plac Kolegiacki 17, 61-841 Poznań 
tel. kom.: +48 600 487 481
tel.: +48 61 878 58 34

damian_zalewski@um.poznan.pl 
www.poznan.pl 
No to tyle na ten temat...

poniedziałek, 25 października 2010

Horowitz w Poznaniu

Wczoraj widziałem wystawę Ryszarda Horowitza na Placu Wolności w Poznaniu. Została otwarta parę tygodni temu, a prace na niej pokazane są plonem pobytu autora w tym mieście. Jest więc autorską wizją stolicy Wielkopolski. Jak napisano we wprowadzeniu do wystawy „prace pokazują najpiękniejsze zakątki Poznania” (cytuję z pamięci). Podzielono je na trzy części - obrazy nieprzetworzone komputerowo, przetworzone (fotokompozycje) oraz z lotu ptaka (z helikoptera) i z podnośnika hydraulicznego. Całość - około 40 wielkoformatowych wydruków odpornych na deszcz, słońce i wiatr - ulokowano na efektownych (czytaj: drogich) stojakach, co ma budzić szacunek dla dzieł „nowojorskiego twórcy światowej klasy”, no i - jak przypuszczam - dla sponsora, firmy Pozbruk, której oczywiście bliżej nie znam. Jak ustaliłem, czytając artykuły z prasy poznańskiej, głównym sponsorem przedsięwzięcia jest miasto Poznań, które w ten sposób chce pozyskać „ambasadora” do jego starań o Europejską Stolicę Kultury.

Wysłałem zapytania o pieniądze do rzecznika prasowego prezydenta Poznania, czekam na odpowiedzi.

Od strony artystycznej, projekt jest kompletną porażką. Aż przykro to pisać. To, co mogło niektórych bawić 30 lat temu, czy nawet 20, dzisiaj może już tylko żenować... Nie wiadomo wręcz co powiedzieć, kiedy się stoi przed niewątpliwie „wypasionymi” planszami. To musiało kosztować sporo pieniędzy. Niestety, Mistrz nie był formie... Poza jedną pracą - secesyjną kamienicą w chmurach - nie ma zupełnie nic ze starego dobrego Horowitza. W dobie powszechnej dostępności do fotoszopa nikogo już takie zabawy z obrazem nie bawią... no chyba uczniów podstawówek.

Okazuje się, że najmowanie gwiazd nie gwarantuje niczego...

czwartek, 21 października 2010

Kolejorz w Manchesterze

Widziałem ostatnie 7-8 minut meczu Lecha z MC. Wynik cholernie daleko od okey, ale kompletnej poruty chyba nie było. To, co widziałem, czyli końcówkę meczu, pozwala mi wyrazić nadzieję, że w całym meczu nie było aż tak źle, lechici jakoś tam sobie radzili z milionerami z Wyspy. „I nagle jeden szczegół wzrok mój przykuł...”, czyli dźwięk w tle - nasi kibole darli papy tak, że zagłuszyli gospodarzy: „Kolejorz gola, my chcemy Kolejorz gola, Kolejorz gola, my chcemy Kolejorz gola!” Pamiętam tę „pieśń” z lat 70., kiedy jako młody chłopak jeździłem na mecze, które jeszcze wtedy Lech rozgrywał na stadionie Warty na Wildzie. Największą gwiazdą był wtedy Roman Jakóbczak (Jakubczak?) z... no skąd? Oczywiście z Wrześni. On był w drużynie Orłów Górskiego na mistrzostwach w 1974, ale go nigdy nawet w składzie na ławie rezerwowych Wielki Kazimierz nie posadził. Kiedyś „Przegląd Sportowy” relacji z meczu Lech Wisła w Poznaniu dał tytuł: „Jakubczak - Wisła 4:1”, bo „Jakub” strzelił 4 bramki.
Łezka się w oku kręci...

piątek, 15 października 2010

Posłuchajcie mnie w radio

http://www.radiomerkury.pl/informacje/pozostale/subiektyw-obiektyw-na-wrzesnie.html

Miłych wrażeń!

środa, 13 października 2010

Nowy KF (34) już w sprzedaży

Właśnie do punktów sprzedaży i prenumeratorów trafia najnowszy - trzeci w tym roku! - numer „Kwartalnika Fotografia”. Szczegóły, jak zwykle, można znaleźć na www.fotografia.net.pl. To dla mnie i  Oli zawsze powód do zadowolenia, że znowu udało się coś puścić...
Trochę długo to trwało w drukarni, ale cóż poradzić...
Jak tylko zakończyliśmy pracę nad numerem 34, zabraliśmy się już za następny, który ma być nieco inny niż poprzednie, ponieważ będzie miał swoją tematykę przewodnią. Nie zdradzę teraz szczegółów, czyli np. tego tematu, ale zapewniam, że zaskoczymy Was.

Teraz parę słów o mojej osobistej twórczości, którą ostatnio strasznie zaniedbuję - sprawy służbowe napierają na mnie z taką siłą, że po prostu czasu i sił nie starcza, żeby cieszyć się własnymi dokonaniami. No i są obiektywne przeszkody - wczoraj np. z kochaną Finlandią smakową i bezsmakową poszedłem do mojej ukochanej ciemni, aby po wielomiesięcznym wywoływaniu tylko negatywów, wykonać w końcu jakieś kopie... no i spieprzyłem wiele kartek (jakiś wpływ miała na pewno Finlandia, ale tylko „jakiś”), bo okazało się, że żarówki w powiększalniku (mam Dursta 138, w którym mogę powiększać nawet negatywy 5x7 cala!) nie świecą równo z obu stron. Jedna po prostu dożywała swoich chwil... nie miałem zapasowej, a właściwie dwóch zapasowych, bo lepiej tak jak w aucie opony, zmieniać parami, więc zabawa skończyła się, choć tak przyjemnie zaczynało być, bo prawie udało mi się skopiować dwie całkiem udane fotografie z Piłki (szkielet i sam most). Już wiem, że to będą udane zdjęcia, ale powiększalnik musi być sprawny... Matowy papier Ilforda jest po prostu cudowny! Dzisiaj rano przy pomocy mojego firmowego informatyka i złotej rączki, a także fotografa, Tomka Kopruckiego, usiłowałem zakupić nowe żarówki, ale takich panie we Wrześni nie dostanę nigdzie: halogen 300 W i 120 V to towar zbyt luksusowy. Na szczęście w internecie, gdzie „jest wszystko”, udało nam się znaleźć i zamówić. Oby przyszły jak najszybciej - 40 zł/szt., czas żywotności - 35 godzin... Osram się nazywają i oby nie były adekwatne do nazwy...

Jestem w trakcie realizacji kalendarza dla Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy (koło Pleszewa), ale to zlecenie nie jest pewne, bo na papierze zlecenia nie mam. Wysłałem im propozycję cenową, ale odpowiedzi jeszcze nie dostałem. Wykonałem na razie kilka zdjęć próbnych. Oto one:






To ostatnie zdjęcie (z ludźmi) to uczestnicy pleneru malarskiego - pierwszy z lewej Jarek Klupś, który wykonał świetną fotoinstalację przekształcając strych biblioteki w camera obscura, na ścianach której widoczne były park i pałac - kalendarz ma się składać zarówno z „pięknych” zdjęć zespołu pałacowo-parkowego, jak i zdjęć ludzi w jakiś sposób związanych z Dobrzycą

 Zauważyłem, że ostatnio bardzo bliski staje mi się format panoramiczny. Mój poręczny i lekki hasselblad x-pan to doskonałe narzędzie. Kiedy załaduje się go czułym filmem, to można obywać się bez statywu i strzelać foty z łapy, co jest niezwykle przyjemne. Przyzna to każdy, kto najczęściej posługuje się ciężkim sprzętem...

A jutro, 14 października swoje 38. urodziny obchodziłby Eryk. Na pewno obchodzilibyśmy je razem (bo każda okazja jest dobra, żeby sobie „pogadać”, np. o fotografii). Ale Jego już nie ma. Września jednak pamięta - pojutrze na Fotodialogu 3 (patrz www.fotodialog.info) bliski przyjaciel Eryka, Bartek Myszkiewicz pokaże nieznane i niepublikowane fotki z Erykiem. A na tej samej imprezie Andrzej Jerzy Lech pokaże szanownej frekwencji to, co do tej spory zrobił we Wrześni w ramach projektu „Subiektyw, czyli kolekcja wrzesińska”. Ma być ciekawie. Wszystkich, którym Września po drodze zapraszam na piątek, 15.10.2010, kino Trójka, wstęp wolny, bufet obficie zaopatrzony...

wtorek, 24 sierpnia 2010

Niedługo urlop!



Na torach... fot. W.Ś.

Nie wiem, jakie to zwierzę zakończyło swój żywot na torach w okolicach Drawskiego Młyna - pies to, czy kot? Zginął, czy - zwyczajnie - wyzionął ducha? Akurat na torach, na moście nad Notecią? Kiedy pierwszy raz byłem na tym moście nie zainteresowało mnie rozkładające się ciało, dopiero później, kiedy zobaczyłem film o Sally Mann, postanowiłem wrócić w to miejsce i uwiecznić to miejsce, to zdarzenie. Przypomniało mi się zdjęcie Eryka, który kiedyś na wieży w CK Zamek znalazł szkielet ptaka. To dość specyficzne i niezwykłe doznanie - fotografowanie szczątków istoty niegdyś żywej. Wyobraźnia pracuje, domysły krążą po głowie - jak do tego doszło, czy cierpiało, czy może ktoś je tu tylko podrzucił...
W zeszłym tygodniu odwiedziłem plener malarsko-fotograficzny służb mundurowych w Grzybowie. Puściłem im film o Sally Mann. Po projekcji zapadło długie milczenie, a potem jeden z policjantów mówi: - Na co dzień stykam się ze śmiercią, z wypadkami, w których giną ludzie. Dlatego nie robią na mnie wielkiego wrażenia sceny z rozkładem zwłok, czy poranionym ludzkim ciałem, krwią. Wzrusza mnie jedynie śmierć dzieci w wypadkach, ale film był mocny...


Grzybowo 2010 - policjanci, strażacy, celnicy, księża i... wojowie. Fot. W.Ś.

Dwie książki mnie zachwyciły ostatnio - „Melodia dwóch pieśni” z fotografiami Marka Powera (pisaliśmy o nich w KF przy okazji sprawozdania z Miesiąca Fotografii w Krakowie) oraz „Bohemia” Jana Reicha, zmarłego niedawno wybitnego fotografa Pragi i całych Czech. Obie książki gorąco polecam - obie pozycje sytuują się w nurcie dokumentalnym, lecz każdy autor wychodzi z odmiennych założeń artystyczno-estetycznych. Różnica tkwi nie tylko w tym, że Power jest kolorowy, a Reich czarno-biały. Różne jest przede wszystkim myślenie fotograficzne. U Reicha widać wielką miłość do swojego kraju (patrzcie, jakie Czechy są piękne i pełne zabytków!), natomiast u Powera dominuje chłodne podejście „sprawozdawcze” i jakby a-estetyczne. Power nie tworzy „ładnych” obrazków, chociaż i u niego zdarzają się „piękne” ujęcia, natomiast u Reicha są tylko urodziwe widoczki. 
Nic na to nie poradzę, że chociaż tak różne, podobają mi się i jedne i drugie zdjęcia. Widocznie poruszają różne struny mojej wrażliwości. Dodatkowym walorem „Bohemii” jest też jakość druku, porażająca... 

czwartek, 29 lipca 2010

Pojechałem na plener, czyli Piłka 2010


Sławkowi Tobisowi udało się to, co nie udało się nikomu przez ostatnie 15 lat, a mianowicie wyciągnąć mnie na plener. Od czasu wyprawy w Rudawy Janowickie ze szkołą jeleniogórską w latach 90., nie jeździłem na takie imprezy, i to nie dlatego, że nie lubię spartańskich warunków, w jakich takie imprezy najczęściej się odbywają, ale z powodu mojego chrapania. Nie chciałem po prostu nikomu psuć imprezy, bo trzeba wiedzieć, że nie jestem zwyczajnym chrapokiem, lecz ekstremalnym. Ba! - zdiagnozowanym przez Przychodnię Leczenia Patologii Snu AM w Poznaniu. Cierpię na „obturacyjny zespół bezdechu sennego”, a z tym już żartów nie ma. Od paru miesięcy śpię ze specjalną maską na twarzy połączoną rurą ze specjalnym aparatem - „inteligentną” pompą tłoczącą we mnie powietrze, kiedy przestaję oddychać (bezdech). Mniejsza o medyczną stronę mojej osoby, ważne, że pojechałem na plener, zresztą bez pompy...
To już trzeci plener, jaki Sławek zorganizował w miejscu, gdzie od dziesięciu lat jest szczęśliwym posiadaczem domu letniskowego. Miejscowość nazywa się Marylin (nie udało mi się ustalić, czy to na cześć Marylin Monroe) i leży na skraju Puszczy Nadnoteckiej. Dokładnie rzecz biorąc jest to powiat trzcianecko-czarnkowski, gmina Drawsko (nie mylić z Drawskiem Pomorskim). Jest to jeszcze Wielkopolska. Cały rejon ma bardzo ciekawą historię, zwłaszcza XX-wieczną - w pobliżu jest Miedzychód, Krzyż, Wieleń i właśnie Piłka, gdzie na plebanii bardzo rzutkiego księdza znaleźliśmy darmową gościnę w postaci noclegów, posiłki w miejscowej restauracji fundował wójt Drawska (bardzo sympatyczny facet o imieniu Marek). Większość terenu stanowią lasy, płynie tam przede wszystkim Noteć, niedaleko jest Drawa. Przed II wojną światową przez miejscowości tej gminy przebiegała granica polsko-niemiecka, która płatała czasem figle: jeden z ówczesnych gospodarzy do wychodka musiał chodzić... za granicę.
Najciekawsze dla mnie było jednak spotkanie z bardzo dobrymi - choć trochę innymi niż ja - fotografami i interesującymi ludźmi: Maciejem Kuszelą, Sławojem Dubielem, Grzegorzem Jarmocewiczem oraz oczywiście Sławkiem Tobisem. Rozmowom o fotografii nie było końca, na fotki chadzaliśmy raczej osobno lub dwuosobowymi grupkami, wspólnie jedliśmy, popijaliśmy (delikatnie) i oglądaliśmy filmy o fotografach. Trzeba bowiem Państwu wiedzieć, że po czwartkowych upałach w piątek i w sobotę lało jak cholera, więc przez długie godziny z fotografowania były nici. Kurator pleneru nie stawiał nam żadnych ograniczeń, ani żadnych zadań, podpowiadał jedynie, gdzie można spotkać coś interesującego. Dobrze, że miałem auto, ponieważ bardzo się przydawało - Drawski Młyn np. to prawie 10 km od Piłki. Jest tam m.in. świetny stopień wodny na Noteci, którego fotografowałem do upojenia moim przepięknym drewnianem wisnerem 5x7 cala (jak się okazało w domu tylko mniej niż połowa błon z tej kamery nadaje się do odbicia, reszta była zaświetlona w trzy dupy i trafiła do kosza. Nie wiem co się stało, prawdopodobnie coś nie tak jest z kasetami lub też niestarannie umieściłem je w kamerze. Fragment stopnia wodnego w Drawskim Młynie wygląda tak:




 To fragment śluzy przy stopniu wodnym, niestety trochę zaświetlony...

Honor Wisnera uratował most kolejowy, który został przeze mnie zdjęty z narażeniem życia, bowiem jest to dość ruchliwa trasa do Szczecina. Na szczęście most jest na długim i prostym odcinku, więc nadjeżdżającego żelaznego potwora widziałem z kilkusetmetrowym wyprzedzeniem. 

Z mostu zszedłem nad rzekę, w gęstwinę, aby nie patrząc na szalejące komarzyce, uwiecznić most od strony wody - niestety ta błona była całkiem zaświetlona - wielkie nadzieje, jakie wiązałem z tym ujęciem okazały się płonne.

Resztę fotek, jakie przywiozłem z pleneru wykonałem już starym, dobrym, metalowym cambo 4x5 cala. Wszystkie wyszły, przynajmniej w sensie technicznym


Chwiejce Stare


Chwiejce Stare


Chwiejce Stare


Pod wpływem filmu o Sally Mann oraz tego, co pokazali Maciej, Grzegorz i Sławek (nie Sławoj!), którzy przy pomocy różnych sposobów (analogowych i cyfrowych) lubią zakłócać realizm obrazu fotograficznego, postanowiłem i ja przynajmniej raz zrobić coś innego niż robię „na co dzień”, czyli... zdeformować nieco obraz. Wykorzystałem do tego pochyły. Przekrzywiłem po prostu tylną ściankę, co pozwoliło „rozostrzyć” plany. Zawsze maksymalnie zamykam przesłonę, tym razem działałem przy całkowicie otwartej, aby maksymalnie zmniejszyć głębię ostrości i aby mieć na matówce całkowitą kontrolę nad tym, co będzie ostre, a co rozmyte. Oto efekty: 


Piłka


Przed Piłką


Piłka - na plebanii

Wczoraj rozesłałem do przyjaciół zapytanie - które fotki lepsze - ostre, czy rozmyte? Większość opowiedziała się za tradycyjnymi, ostrymi na całości kadru...
Długo będę wspominał ten plener i nowych przyjaciół, jakich tam poznałem.