sobota, 9 maja 2015

Byłem u źródeł... Warty!


Zawiercie Kromołów... tutaj pod widoczną za moimi plecami kapliczką św. Jana Nepomucena wytryska źródło Warty (jedno z dwóch - to ważniejsze)

Kto by pomyślał, że całkiem pokaźna rzeka, jaką znamy chociażby z Poznania czy Gorzowa Wlkp. swoje początki ma... w mieście! Przy ruchliwym skrzyżowaniu. Główne źródło to krystalicznie czysta woda, natomiast drugi ciek, jaki łączy się z pierwszym jakieś 60-70 metrów dalej, wygląda mi na ściek, który zbiera brudy z okolicznych posesji. Chociaż może się mylę i może niesłusznie oskarżam Bogu ducha winnych mieszkańców, bo przyznaję - nie śmierdzi srajami.
Docierając do Zawiercia zakończyłem swoją podróż w górę rzeki - zaliczyłem po drodze prawie wszystkie większe miejscowości: Myszków, zbiornik Poraj (muszę tam wrócić, żeby powtórzyć jedno ujęcie - patrz niżej), Częstochowę, a dalej Sieradz i Uniejów. Pozostał mi jeszcze Działoszyn. Teraz czas na wszystko co poniżej Międzychodu - czyli Gorzów Wlkp. oraz ujście w Kostrzynie nad Odrą. 




Między Zawierciem a Myszkowem utworzono wielki, piękny zalew - Poraj (herb Porajów jest herbem Wrześni!). Kiedy tam dotarliśmy - oprócz mnie: Jola i Ola - zerwała się wielka ulewa z błyskawicami i grzmotami. Powinienem przeczekać, ale jakoś nie miałem na to ochoty, więc mimo wszystko rozstawiłem statyw, ukochanego Wisnera. Miałem nadzieję, że zaraz przestanie padać, ale nic z tego - ściemniło się jeszcze bardziej, a deszcz przybrał na sile, pojawił się też niemal huraganowy wiatr. Fotografowałem w zasadzie na ślepo, na czuja, nie zmierzyłem nawet światła, uznając, że poprzedni pomiar, jeszcze sprzed ulewy po uwzględnieniu korekty (jedna działka przesłony), będzie dobry. Nie podejrzałem dobrze obrazu, choć uwzględniłem wskazania poziomic, jakie zamontowane na stałe są w kamerze. Także obrót kamery zrobiłem na oko, bez podglądania matówki. Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się znowu w suchym i ciepłym samochodzie... (na moim profilu na FB zamieściłem filmik, jaki nagrała Ola, gdy fotografowałem w deszczu - https://www.facebook.com/waldemar.sliwczynski).
Kamera (i ja!) kompletnie przemokła - na szczęście jest tylko z drewna, stali i płótna, nie zawiera żadnej elektroniki, ani nawet elektryki, więc po wyschnięciu woda nie pozostawiła żadnych śladów. Gorzej z jedną z kaset, w których były błony właśnie z Poraja. Jedna z nich zamokła i... przykleiła się do podłoża, a przy tym szyberek za żadne skarby nie chciał się ruszyć. Stanąłem przed dylematem - kogo ratować: matkę (kasetę) czy syna (negatyw). Oczywiście wybrałem dziecko, rozwaliłem kasetę (w całkowitej ciemności!), wywołałem i... okazało się, że negatyw ucierpiał i nic z niego nie będzie! No cóż, i tak bywa.

Powoli zaczynam robić odbitki, wczoraj przyszedł zamówiony papier, świeżutki, pachnący. Matowy Ilford 50x60 cm. Wywołam go w nieocenionym Bromophenie, wysuszę na szybie. Dam do oprawy Jackowi Menesowi. Grube passepartout, czarna ramka. Będzie smacznie.

2 komentarze:

  1. Dobrze się czyta, lubię takie około fotograficzne opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze się czyta, lubię takie około fotograficzne opowieści.

    OdpowiedzUsuń