Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń i rzeczywistych osób jest zupełnie przypadkowe. To oczywiste.
Przed Wysokim Sądem zeznaje dobrze utrzymany mężczyzna, jest świadkiem powołanym do tej roli przez młodą kobietę. Jak zauważy później obrońca (płci żeńskiej) pozwanego: - Mówię ci to jako kobieta, ta kobitka była ubrana w ciuchy i buty z najwyższej półki... Jemu też nic nie brakuje - raczej wysoki, szczupły, z niewielkim brzuszkiem, wąskim tyłeczkiem i takimiż barami, wątłymi rączkami, staranną fryzurą. Inteligentny, głos pewny, mocny, wyważony, dobrze przygotowany do zeznań. Lekcje odrobione, akta różnych spraw dokładnie przeczytane i zapamiętane, w najdrobniejszych szczegółach. Precyzja godna fizyka, czy innego chemika lub farmaceuty. Dobrze mu poszło.
Mimo nieciekawego początku, bo sądowa procedura wymaga zadania krępującego pytania o wiek, poszło mu dobrze. - Ile pan ma lat? - pyta sędzina. Chwila milczenia. - Ja? Ile mam lat? - 48... a właściwie... 49. I spojrzenie zbitego psa w jej kierunku. Nie sędziny, tylko młodej pani, dla której postanowił zeznawać. Czy coś się wydało? Powiedział coś, czego ona nie wiedziała? Podstarzały plejboj udawał młodszego?!
piątek, 9 lipca 2010
poniedziałek, 28 czerwca 2010
Prosto z mostu - inauguracja
Z dziką rozkoszą uprzejmie donoszę, że parę dni temu rozpocząłem w końcu realizację mojego nowego wiekopomnego cyklu zatytułowanego „Prosto z mostu” (załączeniu pierwsza fotka). Jest on efektem długiego namysłu nad marnością (i wspaniałością!) świata. Wymyślenie go zajęło mi trochę czasu, ale - patrząc na pierwszą realizację - sami przyznacie, że warto było czekać. „Prosto z mostu” nie doczekało się jeszcze manifestu, czyli instrukcji obsługi, czyli tego, co jest niezbędne w dzisiejszej fotografii i z mojej strony się nie doczeka. W tym momencie otwiera się wielkie pole do popisu dla fotograficznych myślicieli współczesności, dla najtęższych głów - nie chcę im zabierać przyjemności objaśniania maluczkim wielkości mojego cyklu...
Pragnę jedynie poinformować, że już samo fotografowanie drewnianą kamerą Wiesnera (5x7 cala) sprawia mi nieprawdopodobną frajdę. Także to, co dzieje się później.
Tak, fotografia wciąga, smakuje mi coraz bardziej, nigdy mi się nie przeje. Jestem tego pewien. Umrę, kiedy oślepnę...
Otrzymałem dzisiaj zaproszenie od Andrzeja Saja do wzięcia udziału w wystawie fotografii czystej w Jeleniej Górze w październiku. Jestem szczęśliwy i zaszczycony, a może niegodny...
Tego szczęścia nie zburzy mi nawet wiadomość od mojego prawnika, że przed sądem pierwszej instancji przegrałem 35 tysięcy w sporze z KAF B. Słota o zapłatę za druk Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu.
Widać, zamiast biznesem powinienem zająć się fotografią...
Pragnę jedynie poinformować, że już samo fotografowanie drewnianą kamerą Wiesnera (5x7 cala) sprawia mi nieprawdopodobną frajdę. Także to, co dzieje się później.
Tak, fotografia wciąga, smakuje mi coraz bardziej, nigdy mi się nie przeje. Jestem tego pewien. Umrę, kiedy oślepnę...
Otrzymałem dzisiaj zaproszenie od Andrzeja Saja do wzięcia udziału w wystawie fotografii czystej w Jeleniej Górze w październiku. Jestem szczęśliwy i zaszczycony, a może niegodny...
Tego szczęścia nie zburzy mi nawet wiadomość od mojego prawnika, że przed sądem pierwszej instancji przegrałem 35 tysięcy w sporze z KAF B. Słota o zapłatę za druk Biuletynu Fotograficznego Świat Obrazu.
wtorek, 1 czerwca 2010
To właściwie trochę niestosowne, że tu teraz coś piszę, bo jakby nie patrzeć ten blog, to jakaś tam forma autopromocji i - nie oszukujmy się - promocji KF i innych inicjatyw wydawniczych Wydawnictwa Kropka. Czyli - w jakimś sensie przedsięwzięcie merkantylne i komercyjne. A stało się tak, że w wypadku samochodowym w piątek, 28 maja zginął bardzo bliski mi człowiek, Roman Bochnak, mój teść (r. 1932), z Koszalina. Jechał do mnie, do Wrześni. Mój Romuś. Nie będę o Nim pisał, nie będę go opisywał, ani też nie będę wymieniał jego „zasług”.
Wspomnę tu tylko o tym, że był dla mnie tak ważny, że od piątku nie myślę o niczym i nikim innym, że to dla mnie wstrząs. Że niniejsze pisanie to forma terapii. Wybaczcie. Nie umiem pogodzić się z tym, co się stało, pisząc szukam ulgi. Jeszcze raz - wybaczcie mi...
Zapis z mojego „Pamiętnika...”:
„(...) Trudno mi bez niego, to takie nierealne, surrealne - jestem w Szczecinku Jola na oddziale u mamy (ja też, kiedy pozwalają), jakieś 100-200 metrów obok bloku szpitala Roman w prosektorium czeka na sekcję, a ja jakieś sto metrów od tego prosektorium siedzę na promenadzie na ławce na brzegu jeziora, gdzie kilkaset metrów od brzegu zainstalowano elektrownię wodną (chyba). Siedzę i pytam siebie - co to za „ustrojstwo” (termin Romana)? I po chwili uświadamiam sobie, że Romuś by mi wszystko wytłumaczył - co to jest za konstrukcja, jak to działa, ile dziennie prądu daje, itd. Ale już nie wytłumaczy”.
Romusiu kochany, gdzie jesteś?
Śmierć, z którą tak bezpośrednio i tak boleśnie spotkałem się w ostatnim czasie, nie była jedynym z nią spotkaniem. Parę dni wcześniej - jeszcze w maju - spotkałem się ponownie, tym razem z jej niewyobrażalnym wymiarem (ze zjawiskiem niepojętym - Holocaustem), czyli z książką Mikołaja Grynberga o jego doświadczeniu Aschwitz. Porażająca lektura; płakałem czytając zapisy rozmów, spotkań, oglądając zdjęcia. O holokauście nie da się zapomnieć, nie da się go pojąć; on mnie rozpierdala. I jeszcze tyle piękna i ciepła i emocji na Fotofestiwalu w Łodzi - Toledano, Studziński i inni. Byłem też w Krakowie, widziałem oryginały Brytyjczyków... A w Szczecinku nad brzegiem jeziora, między prosektorium z ciałem Romusia Bochnaka, oczekującym na sekcję, a szpitalem, gdzie jego o rok starsza żona żona dochodziła do siebie po wypadku nie wiedząc, że jej mąż nie żyje - czytałem „Historie fotografii polskiej” Adama Mazura. Czysty surrealizm. To była niedziela, 30 maja. Potem pojechałem do Wrześni, wypełniać bieżące obowiązki wydawnicze (np. wypłaty dla pracowników), a moja żona została w szpitalu przy swojej mamie.
We Wrześni - finisz składu kolejnego numeru KF + praca nad „Wiadomościami Wrzesińskimi”. Robię, to, co normalnie robi Jola i ja. I latam wokół spraw pogrzebowych. Otrzymuje wiele mejli ze współczuciem - to nic nie pomaga, ale jest miłe. Dziękuję za wszystko. Kochałem Romusia, dzisiaj płaczę.
Tęsknię do normalności. Doświadczenie śmierci zmienia mnie - uświadamia, co ważne. To takie banalne, ale...
Wspomnę tu tylko o tym, że był dla mnie tak ważny, że od piątku nie myślę o niczym i nikim innym, że to dla mnie wstrząs. Że niniejsze pisanie to forma terapii. Wybaczcie. Nie umiem pogodzić się z tym, co się stało, pisząc szukam ulgi. Jeszcze raz - wybaczcie mi...
Zapis z mojego „Pamiętnika...”:
„(...) Trudno mi bez niego, to takie nierealne, surrealne - jestem w Szczecinku Jola na oddziale u mamy (ja też, kiedy pozwalają), jakieś 100-200 metrów obok bloku szpitala Roman w prosektorium czeka na sekcję, a ja jakieś sto metrów od tego prosektorium siedzę na promenadzie na ławce na brzegu jeziora, gdzie kilkaset metrów od brzegu zainstalowano elektrownię wodną (chyba). Siedzę i pytam siebie - co to za „ustrojstwo” (termin Romana)? I po chwili uświadamiam sobie, że Romuś by mi wszystko wytłumaczył - co to jest za konstrukcja, jak to działa, ile dziennie prądu daje, itd. Ale już nie wytłumaczy”.
Romusiu kochany, gdzie jesteś?
Śmierć, z którą tak bezpośrednio i tak boleśnie spotkałem się w ostatnim czasie, nie była jedynym z nią spotkaniem. Parę dni wcześniej - jeszcze w maju - spotkałem się ponownie, tym razem z jej niewyobrażalnym wymiarem (ze zjawiskiem niepojętym - Holocaustem), czyli z książką Mikołaja Grynberga o jego doświadczeniu Aschwitz. Porażająca lektura; płakałem czytając zapisy rozmów, spotkań, oglądając zdjęcia. O holokauście nie da się zapomnieć, nie da się go pojąć; on mnie rozpierdala. I jeszcze tyle piękna i ciepła i emocji na Fotofestiwalu w Łodzi - Toledano, Studziński i inni. Byłem też w Krakowie, widziałem oryginały Brytyjczyków... A w Szczecinku nad brzegiem jeziora, między prosektorium z ciałem Romusia Bochnaka, oczekującym na sekcję, a szpitalem, gdzie jego o rok starsza żona żona dochodziła do siebie po wypadku nie wiedząc, że jej mąż nie żyje - czytałem „Historie fotografii polskiej” Adama Mazura. Czysty surrealizm. To była niedziela, 30 maja. Potem pojechałem do Wrześni, wypełniać bieżące obowiązki wydawnicze (np. wypłaty dla pracowników), a moja żona została w szpitalu przy swojej mamie.
We Wrześni - finisz składu kolejnego numeru KF + praca nad „Wiadomościami Wrzesińskimi”. Robię, to, co normalnie robi Jola i ja. I latam wokół spraw pogrzebowych. Otrzymuje wiele mejli ze współczuciem - to nic nie pomaga, ale jest miłe. Dziękuję za wszystko. Kochałem Romusia, dzisiaj płaczę.
Tęsknię do normalności. Doświadczenie śmierci zmienia mnie - uświadamia, co ważne. To takie banalne, ale...
czwartek, 27 maja 2010
Dzisiaj odwiedził mnie Rafał Swosiński, dla przyjaciół po prostu Swoś (nie mylić z Wosiem). Przyjechał do Wrześni po pierwsze po to, aby zobaczyć wystawę Bogdana Konopki, a po drugie - żeby fotografować Wrześnię. Tak po prostu, dla siebie. Rafał był 10 lat temu na plenerze we Wrześni, który zorganizowaliśmy z Erykiem. Wtedy właśnie zrobił jedną z najlepszych fotek całego pleneru: dziewczynkę z kółkiem do hola hop (tak to się chyba nazywa?) wciśniętą między cudownie oświetlone i odrapane ceglane ściany. Do dziś mam tę fotkę w pamięci. A „konkurencję” na plenerze miał mocną: Bogdan Konopka, Wojtek Zawadzki, Ewa Andrzejewska, Janusz Nowacki i jeszcze paru.
Wielką zaletą Swosia jest jego pogodne i optymistyczne usposobienie, pełne nieustającego zachwytu nad dobrą fotografią i urodą świata. To dzisiaj dość rzadka cecha, nie tylko u fotografów. Lubię go i cenię jego twórczość, od dawna namawiam go, żeby przygotował jakiś mocny zestaw autorski, żebym mógł go zaprezentować w KF, ale on stale obiecuje, że to zrobi i... nie robi. Być może jego dzisiejszy przyjazd zwiastuje pozytywne zmiany. Oby.
Pokazał mi kominy, które od paru lat fotografuje. Te ceglane, które często pozostają po wyburzanych fabrykach czy rzeźniach lub piekarniach. To, co mi pokazał, to nie były te właściwe dzieła, czyli fotografie analogowe czarno-białe lub kolorowe, lecz dokumentacja cyfrówką, ale i tak dało mi to pewne pojęcie o tym, co Rafał dziś robi. Równolegle realizuje oczywiście wiele innych tematów - z Chodzieżą, z której pochodzi, na czele. Umówiliśmy się, że przyjedzie na dłużej.
Weekend coraz bliżej, teściowie z Koszalina przyjadą, dzieci z dziećmi też pewnie wpadną na dzień lub pół i... jakoś zejdą bez fotografii kolejne „wolne” dni...
A KF nr 33 powstaje, w pocie czoła. Do napisania mam jeszcze parę rzeczy, np. sprawozdanie z Fotofestiwalu w Łodzi, recenzje kilku świetnych książek o fotografii, jakie ukazały się niedawno oraz o pewnym włoskim fotografie, który penetruje zupełnie nie-włoskie miejsca.
Nie wiem, czy już tu pisałem o GrandFroncie, ale co tam, najwyżej się powtórzę, każdy wiek ma swoje prawa, więc proszę mi wybaczyć. Wydawnictwo Kropka otrzymało 2 wyróżnienia - w kategorii pism branżowych i hobbystycznych KF za okładkę nr 28 (ze zdjęciem Mikołaja Długosza z „Real Foto” - nóżki z lakierowanymi punktowo bucikami, według projektu Aleksandry Śliwczyńskiej-Kupidury) oraz w kategorii gazet lokalnych - 1000. numer „Wiadomości Wrzesińskich” (według projektu Tomka Wojciechowskiego). Wyróżnienia zawsze cieszą, chociaż po cichu liczyłem na więcej...
Wielką zaletą Swosia jest jego pogodne i optymistyczne usposobienie, pełne nieustającego zachwytu nad dobrą fotografią i urodą świata. To dzisiaj dość rzadka cecha, nie tylko u fotografów. Lubię go i cenię jego twórczość, od dawna namawiam go, żeby przygotował jakiś mocny zestaw autorski, żebym mógł go zaprezentować w KF, ale on stale obiecuje, że to zrobi i... nie robi. Być może jego dzisiejszy przyjazd zwiastuje pozytywne zmiany. Oby.
Pokazał mi kominy, które od paru lat fotografuje. Te ceglane, które często pozostają po wyburzanych fabrykach czy rzeźniach lub piekarniach. To, co mi pokazał, to nie były te właściwe dzieła, czyli fotografie analogowe czarno-białe lub kolorowe, lecz dokumentacja cyfrówką, ale i tak dało mi to pewne pojęcie o tym, co Rafał dziś robi. Równolegle realizuje oczywiście wiele innych tematów - z Chodzieżą, z której pochodzi, na czele. Umówiliśmy się, że przyjedzie na dłużej.
Weekend coraz bliżej, teściowie z Koszalina przyjadą, dzieci z dziećmi też pewnie wpadną na dzień lub pół i... jakoś zejdą bez fotografii kolejne „wolne” dni...
A KF nr 33 powstaje, w pocie czoła. Do napisania mam jeszcze parę rzeczy, np. sprawozdanie z Fotofestiwalu w Łodzi, recenzje kilku świetnych książek o fotografii, jakie ukazały się niedawno oraz o pewnym włoskim fotografie, który penetruje zupełnie nie-włoskie miejsca.
Nie wiem, czy już tu pisałem o GrandFroncie, ale co tam, najwyżej się powtórzę, każdy wiek ma swoje prawa, więc proszę mi wybaczyć. Wydawnictwo Kropka otrzymało 2 wyróżnienia - w kategorii pism branżowych i hobbystycznych KF za okładkę nr 28 (ze zdjęciem Mikołaja Długosza z „Real Foto” - nóżki z lakierowanymi punktowo bucikami, według projektu Aleksandry Śliwczyńskiej-Kupidury) oraz w kategorii gazet lokalnych - 1000. numer „Wiadomości Wrzesińskich” (według projektu Tomka Wojciechowskiego). Wyróżnienia zawsze cieszą, chociaż po cichu liczyłem na więcej...
środa, 26 maja 2010
Nie jestem w stanie opisać wszystkich swoich emocji, a nawet zdarzeń, których ostatnio jestem udziałem. Czuję się jak na karuzeli, którą nieopacznie włączyłem, której nadałem ruch, ale - niestety - nie umiem jej zatrzymać... Mam wrażenie, że chociaż robię dużo, działam na wielu frontach, to niczego nie robię dobrze. A jeszcze jest tak, że mam świadomość tego, że niczego, co robię nie robię dobrze. „Musze się zredukować, muszę się zredukować... pierdolę prawie codziennie, ale się nie redukuję! Nadmiar, nadmiar. Za wiele chcę. Nie potrafię z niczego zrezygnować, mam chore ambicje bycia dobrym we wszystkim czym się zajmuję. Wiem, że to chore, ale co z tego, że to wiem? Śliwczyński jestem. „Obiektywnie” patrząc (cudzysłów bierze się ze starej złotej myśli własnej roboty, że „Obiektywny jest tylko Pan Bóg, a człowiek jest zawsze subiektywny”, która od wielu lat jest mottem „Moim zdaniem”, stałej rubryki w „Wiadomościach Wrzesińskich”, jest też taka zakładka na portalu www.wrzesnia.info.pl) robię dużo, ale po pierwsze - chciałbym robić więcej, a po drugie - to, co robię chciałbym robić lepiej.
Boję się, że umrę, albo zabiję się gdzieś po drodze i tak zostanie, jak jest. Czyli - Śliwczyński bez dorobku, wiecznie krzątający się, zajmujący się „sprawami”, wiecznie odkładający to, co najważniejsze na „jutro”, na „zaś”.
No dobra, kończę - żona mówi - kończ to pisanie... wkur... mnie, znowu siedzisz przy kompie. Rozumiem ją.
Boję się, że umrę, albo zabiję się gdzieś po drodze i tak zostanie, jak jest. Czyli - Śliwczyński bez dorobku, wiecznie krzątający się, zajmujący się „sprawami”, wiecznie odkładający to, co najważniejsze na „jutro”, na „zaś”.
No dobra, kończę - żona mówi - kończ to pisanie... wkur... mnie, znowu siedzisz przy kompie. Rozumiem ją.
niedziela, 16 maja 2010
Konopka, Lech, Kraków, Łódź, Środa Wlkp...
Powoli dostaję zadyszki... od wydarzeń, zdarzeń, emocji. Mój ostatni tydzień:
- niedziela 9.05. - spotkanie na Fotofestiwalu w Łodzi - Jak miasto może promować fotografię a fotografia miasto - w towarzystwie Bogdana Konopki i Tomasza Kałużnego, burmistrza Wrześni. Mówiliśmy o Kolekcji Wrzesińskiej
- poniedziałek - Września - montaż wystawy Bogdana Konopki we Wrześni + pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska, grałem też w piłkę na Orliku
- wtorek - Września - wernisaż Bogdana Konopki - pierwsza część Kolekcji Wrzesińskiej
- środa - pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska
- czwartek - Środa Wielkopolska - wernisaż mojej wystawy („Cisza)
- piątek - Warszawa - kwatera główna Agory na Czerskiej - spotkanie z szefostwem „Gazety” - szkolenie zorganizowane przez Stowarzyszenie Gazet Lokalnych + podobne spotkanie w redakcji „Pulsu Biznesu”
- sobota - Września - pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska + kolacja z Lechami - Andrzejem i Magdą
- niedziela - dzisiaj - ostatni dzień pobytu we Wrześni Magdy i Andrzeja Lechów - smutno, bo tyle do powiedzenia, tyle do wysłuchania... Wieczorem pożegnalna kolacja z burmistrzem. W południe byłem w lesie pobiegać z Jolą (człowiek, kobieta, biała, narodowości polskiej, żona z pierwszego małżeństwa) i Kropkiem (pies rasy berneński pies pasterski). Po południu zamierzam sfotografować A.J. Lecha. Rozmowy na wideo już nie zdążę zrobić, była planowana na jutro, ale nie udało się przebukować lotu na wtorek...
W mijającym tygodniu wykonywałem też wszystkie swoje normalne, bieżące obowiązki związane np. z redagowaniem „Wiadomości Wrzesińskich” i wiele, wiele innych...
Trwają przygotowania: do czwartkowego (20.05) spotkania na Miesiącu Fotografii w Krakowie, do oddania do składu najnowszego numeru KF, do reorganizacji redakcji „Wiadomości Wrzesińskich”, portalu www.wrzesnia.info.pl, „Kwartalnika Fotografia” i portalu www.fotografia.net.pl, do budowy nowej siedziby Wydawnictwa Kropka - to efekty wizyty w Agorze. W poniedziałek, 24.05. gala GrandFrontu - znowu nagrody lub wyróżnienia dla KF i WW...
Poniżej - Andrzej Jerzy Lech podczas fotografowania uczestników Warsztatu Terapii Zajęciowej we Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska - fot. Waldemar Śliwczyński
Na fotografowanie czy pracę w ciemni nie mam kompletnie czasu. Cierpię z tego powodu... Ale to się zmieni!
- niedziela 9.05. - spotkanie na Fotofestiwalu w Łodzi - Jak miasto może promować fotografię a fotografia miasto - w towarzystwie Bogdana Konopki i Tomasza Kałużnego, burmistrza Wrześni. Mówiliśmy o Kolekcji Wrzesińskiej
- poniedziałek - Września - montaż wystawy Bogdana Konopki we Wrześni + pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska, grałem też w piłkę na Orliku
- wtorek - Września - wernisaż Bogdana Konopki - pierwsza część Kolekcji Wrzesińskiej
- środa - pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska
- czwartek - Środa Wielkopolska - wernisaż mojej wystawy („Cisza)
- piątek - Warszawa - kwatera główna Agory na Czerskiej - spotkanie z szefostwem „Gazety” - szkolenie zorganizowane przez Stowarzyszenie Gazet Lokalnych + podobne spotkanie w redakcji „Pulsu Biznesu”
- sobota - Września - pomoc (wożenie moim autem) Andrzejowi Jerzemu Lechowi w fotografowaniu Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska + kolacja z Lechami - Andrzejem i Magdą
- niedziela - dzisiaj - ostatni dzień pobytu we Wrześni Magdy i Andrzeja Lechów - smutno, bo tyle do powiedzenia, tyle do wysłuchania... Wieczorem pożegnalna kolacja z burmistrzem. W południe byłem w lesie pobiegać z Jolą (człowiek, kobieta, biała, narodowości polskiej, żona z pierwszego małżeństwa) i Kropkiem (pies rasy berneński pies pasterski). Po południu zamierzam sfotografować A.J. Lecha. Rozmowy na wideo już nie zdążę zrobić, była planowana na jutro, ale nie udało się przebukować lotu na wtorek...
W mijającym tygodniu wykonywałem też wszystkie swoje normalne, bieżące obowiązki związane np. z redagowaniem „Wiadomości Wrzesińskich” i wiele, wiele innych...
Trwają przygotowania: do czwartkowego (20.05) spotkania na Miesiącu Fotografii w Krakowie, do oddania do składu najnowszego numeru KF, do reorganizacji redakcji „Wiadomości Wrzesińskich”, portalu www.wrzesnia.info.pl, „Kwartalnika Fotografia” i portalu www.fotografia.net.pl, do budowy nowej siedziby Wydawnictwa Kropka - to efekty wizyty w Agorze. W poniedziałek, 24.05. gala GrandFrontu - znowu nagrody lub wyróżnienia dla KF i WW...
Poniżej - Andrzej Jerzy Lech podczas fotografowania uczestników Warsztatu Terapii Zajęciowej we Wrześni w ramach projektu Kolekcja Wrzesińska - fot. Waldemar Śliwczyński
Na fotografowanie czy pracę w ciemni nie mam kompletnie czasu. Cierpię z tego powodu... Ale to się zmieni!
poniedziałek, 3 maja 2010
Nic nie robię
Aż wstyd przyznać się do tego, ale to prawda, więc przyznać się trzeba: nic nie robię fotograficznie, nie fotografuję, nie wywołuję. Ale za to myślę, planuję, rozważam. Czyli jednak fotografuję! Bezkamerowo, bezstykowo, bezpowiększalnikowo. Czysty konceptualizm. Dzieło idealne - czysta idea, bez ciała. I bezstresowa, bo nie trzeba niczego pokazywać, nie trzeba wysłuchiwać pochwał (oby szczerych) i krytyk (oby kompetentnych)...
Tak fotografia - nie analogowa i nie cyfrowa - idzie dalej niż te rodzaje. Jeśli pierwsza nie istnieje bez komponentu materialnego, druga jest wirtualna, czyli jest pewnym układem zer i jedynek (których ontologiczny status jest problematyczny - to ta moja, czysto myślowa fotografia (nie potrzebuje ani materiałów fotograficznych, ani sprzętu, ani komputerów i innych urządzeń rejestrujących, nośników, etc.) potrzebuje istnienia tylko mojego umysłu, wrażliwości, serca. Nawet odbiorca zewnętrzny wobec mnie nie jest dla niej niezbędny... Faktycznie granice mojego świata są granicami mojej kreatywności.
Taki rodzaj fotografii jest też o wiele tańszy, w ogóle nic nie kosztuje, a więc stać na nią każdego, nawet bezdomnego spod mostu...
Tak fotografia - nie analogowa i nie cyfrowa - idzie dalej niż te rodzaje. Jeśli pierwsza nie istnieje bez komponentu materialnego, druga jest wirtualna, czyli jest pewnym układem zer i jedynek (których ontologiczny status jest problematyczny - to ta moja, czysto myślowa fotografia (nie potrzebuje ani materiałów fotograficznych, ani sprzętu, ani komputerów i innych urządzeń rejestrujących, nośników, etc.) potrzebuje istnienia tylko mojego umysłu, wrażliwości, serca. Nawet odbiorca zewnętrzny wobec mnie nie jest dla niej niezbędny... Faktycznie granice mojego świata są granicami mojej kreatywności.
Taki rodzaj fotografii jest też o wiele tańszy, w ogóle nic nie kosztuje, a więc stać na nią każdego, nawet bezdomnego spod mostu...
Subskrybuj:
Posty (Atom)