poniedziałek, 14 grudnia 2009

Czekmieniew w „Wyborczej”

W piątkowej (11 grudnia 2009) „Gazecie Wyborczej” można znaleźć artykuł o Wschodniej Ukrainie, gdzie ludzie z biedy wykopują niewypały i niewybuchy z nieczynnych poligonów Armii Czerwonej. Ilustracją tekstu jest fotografia Aleksandra Czekmieniewa, który jest jednym z czołowych fotoreporterów tego kraju. Poznaliśmy się w 2000 roku w Vevey w Szwajcarii, gdzie Sasza otrzymał wyróżnienie w Europejskim Konkursie Fotografii (wygrał wówczas Bogdan Konopka, a Paweł Żak został wyróżniony w kategorii Światło). Organizatorzy zafundowali mu przelot i pobyt nad Jeziorem Genewskim, co było pierwszym kontaktem z Zachodem wówczas około 30-letniego fotografa. Później zaprosiłem Czekmieniewa do Wrześni, gdzie urządziłem mu niewielką wystawę podczas festiwalu filmowego „Prowincjonalia”. W następnym roku wystawę w poznańskiej galerii pf urządził mu Janusz Nowacki, razem z Erykiem Zjeżdżałką, który w tamtym czasie jeszcze tam pracował. Ten jego drugi pobyt we Wrześni był nieco dłuższy niż pierwszy, no i Sasza przyjechał z Nataszą, drugą - śliczną jak jutrzenka - żoną.
Zapraszali nas do Kijowa bardzo intensywnie, a nawet zmienili mieszkanie na większe, aby nas godnie przyjąć, ale jakoś tak zeszło i nie pojechaliśmy do nich. Może szkoda.

sobota, 5 grudnia 2009

Śliwczyński jestem

www.barwyitalii.pl

Śliwczyński jestem
Jak co roku wydałem sobie kalendarz autorski. W tym roku ma on tytuł „Barwy Italii” i zawiera fotografie, jakie wykonałem we wrześniu br. we Włoszech. Całość zaprojektował Tomasz Wojciechowski, ten sam, który wcześniej zaprojektował moją „Ciszę”. Tomek wykonał też stronę internetową - www.barwyitalii.pl - na którą serdecznie zapraszam.

środa, 2 grudnia 2009

Minister, dofinansowanie czasopism, Forecki, Łowżył...

Przede wszystkim, dobra wiadomość dla prenumeratorów, rozpoczęliśmy wysyłkę nowego, 32. numeru „Kwartalnika Fotografia”, do empików i pozostałych punktów sprzedaży nasze czasopismo trafi nie wcześniej niż za tydzień-dwa, niestety szybciej się nie da...

Byłem w poniedziałek w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu, w galerii 2 pi R, gdzie odbył się wernisaż projektu Ewy Łowżył zatytułowanego „Poznań - Plemiona”, czy jakoś tak podobnie. Była to projekcja z dwóch rzutników na dwa ekrany, a pośrodku stało stanowisko DJ-a z głośnikami obok ekranów. DJ „grał” na żywo, a z rzutników leciały obrazy - na prawym zwyczajne, frontalne portrety z umieszczonym centralnie modelem w półzbliżeniu (jak mówią filmowcy - popiersie), czyli tak mniej więcej górna połowa ciała, na tym samym neutralnym tle. Być może wszyscy ludzie zostali sfotografowani w tym samym studio, a być może gdzieś na ulicy w zaimprowizowanym studio, bo światło wydawało się być bardzo naturalne. Wszystkie sfotografowane osoby zostały podzielone na „plemiona”, np. prawników, artystów, urzędników, itd. Lewy ekran pokazywał detale związane z osobami akurat wyświetlanymi na prawym, „dopowiadając” i uszczegóławiając jak gdyby opis atrybutów danego plemienia. Nie dane mi było niestety wysłuchać objaśnień autorki o co jej chodziło, dlaczego podzielił mieszkańców Poznania na „plemiona” (jak zwał tak zwał - chodzi o grupy społeczne), na co chciała swoją realizacją zwrócić naszą uwagę? Że tak jak ludy pierwotne także my, dzisiejsi przedstawiciele najlepszej z możliwych cywilizacji zachodniej, nadal - poprzez specjalne znaki-symbole właściwe ubraniom i ozdobom danej grupy kulturowej - czujemy silną potrzebę komunikowania także swoim wyglądem przynależności do tej właśnie grupy, czyli „plemiona”? Jeśli tak, to rzeczywiście młodej artystce cel udało się zrealizować.
Dzień później w tej samej szkole, ale piętro niżej odbył się kolejny wernisaż, tym razem fotografii Mariusza Foreckiego, nie pamiętam niestety w tej chwili tytułu wystawy (coś niedobrze z moją pamięcią!), ale cykl jest pewną subiektywną wizją przemian Polski w dwudziestoleciu 1989-2009. Mariusz wydał niedawno piękną książkę-album ze swoimi fotografiami zatytułowaną „From the Poland” i prawie wszystkie (a może nawet wszystkie?) fotografie z tego wydawnictwa znajdują się na wystawie w WSNHiD. W książce jest oczywiście więcej niż na wystawie. Recenzja tej publikacji znajdzie się w następnym numerze „Kwartalnika”, ale przyznam, że mam pewne problemy z interpretacją tego zestawu. Z jednej strony w fotkach widać zacięcie prawdziwego zawodowca, fotoreportera, który lubi być w oku cyklonu wydarzeń, lubi czuć na siebie oddech, a nawet... ślinę bohaterów swoich reportaży, a z drugiej, silna jest u niego potrzeba tworzenia nasyconych znaczeniami „obrazów”, których oprócz siła tkwi też w klasycznie rozumianej urodzie, estetyce. Forecki nadal tkwi więc w tradycji fotoreportażu spod znaku Weegee, Magnum. Podkreśla to też pozostając wiernym fotografii czarno-białej. W niektórych zdjęciach pojawia się też pewna nutka ironii, a nawet sarkazmu wobec fotografowanych ludzi, wobec ich dziwnych działań. Może jednak jest to uzasadnione, ponieważ pokazuje złożoność i niejednorodność naszego życia. Ten zestaw mówi jednak sporo o naszym „nowym” dwudziestoleciu, podobnie jak „Teraz Polska” Witolda Krassowskiego o pierwszym, jeszcze bardziej „cyrkowym” dziesięcioleciu. Kuratorem obu wystaw jest Monika Piotrowska, dobry duch poznańskiego środowiska fotograficznego, organizatorka Festiwalu Fotodokumentu i szefowa Pro Fotografii.

Zakończyło się - w poniedziałek, „decyduje data stempla pocztowego, spóźnienie się choćby o godzinę będzie skutkowało zwróceniem wniosku bez rozpatrywania z powodu błędów formalnych” - składanie wniosków o dofinansowanie czasopism kulturalnych do Ministra Kultury, a właściwie do Instytutu Książki w Krakowie, któremu MKiDN zleciło przeprowadzenie konkursu na to kto jest godzien dostać datek, a kto absolutnie nie. „Kwartalnik Fotografia” oczywiście też wyciągnął rękę po mamonę, chociaż bez wielkich nadziei na sukces. Całą stertę papierów zdołaliśmy skompletować i wysłać dopiero popołudniu w poniedziałek, więc jeśli państwowa Poczta Polska nie zdążyła przystawić swojej pieczęci w poniedziałek i uczyniła to dopiero nazajutrz, to już dupa - błąd formalny, czyli grzech śmiertelny i potępienie, jeśli nie wieczne, to przynajmniej półroczne, bo następny „nabór wniosków” niczym wojskowa wstawka jakoś tak koło kwietnia. No, ale przy nadziei mimo wszystko jesteśmy.
W poprzednim rozdaniu podzieliliśmy los trzech czwartych wydawców pism kulturalnych, którzy okazali się półkretynami, co to wniosku nie potrafią bez błędów formalnych sporządzić i dostaliśmy figę z makiem. Bo trzeba wiedzieć, że kiedyś w regulaminie tej całej hecy był punkt mówiący o tym, że (cytuję z pamięci) „w przypadku stwierdzenia błędów formalnych autorzy wniosków zostaną o tym poinformowani i zostaną wezwani do poprawienia tych błędów w terminie...”, teraz natomiast nie ma już takiego punktu - nikt nie będzie nikogo prosił, aby napisał wniosek bezbłędnie. Odeśle się klienta z kwitkiem i tyle, niech się matoł uczy wypełniać formularze... ma przecież nawet na stronie internetowej instrukcję obsługi formularza, a nawet (to już przecież szczyt dobroci urzędniczej) przykładowy wniosek. „Decyzja komisji (jakiejś tam - „sterującej”, czy „wiosłującej”) jest ostateczna, nie ma możliwości wnoszenia żadnych odwołań!”. Nie, bo nie.
Szanowni Państwo - stwierdzam kategorycznie i najzupełniej poważnie: to wszystko jest upokarzające! A miało być inaczej.
Czy Minister Zdrojewski zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę? Wątpię.
Jestem małym wydawcą, zarabiającym na życie wydawaniem niewielkich „Wiadomości Wrzesińskich” i niewielką (choć nowoczesną) drukarenką. Te dwie aktywności pozwalają mi przeznaczać część zarobionych pieniędzy na niszowe pismo artystyczne. Dotacja ministerialna nie ma zasadniczego wpływu na finanse „KF”-u, zmniejsza jedynie deficyt, ale przecież nie w sposób znaczący. Ma dla mnie wymiar bardziej psychiczny niż ekonomiczny - otrzymanie dotacji pozwala mi wierzyć w to, że moje państwo dostrzega sens w moich usiłowaniach wydawniczych, że mówi mi „rób to dalej, bo warto”, ale co mam czuć kiedy otrzymam pisemko od jakiejś pani z Krakowa, że „z powodu błędów formalnych...”?
Ja oczywiście dam sobie radę bez tych wszystkich ministerstw i komisji europejskich, komitetów sterujących, wiosłujących razem wziętych i nadal będę wydawał „Kwartalnik Fotografia”, bo chcę.
Ale mi będzie głupio, jak jednak jakimś cudem dostanę dotację z MKiDN...

sobota, 28 listopada 2009

Prenumeruję „kulturalnego” newslettera „Gazety Wyborczej”, codziennie dostaję porcję informacji o najważniejszych wydarzeniach kulturalnych naszego kraju. Zauważam, że dla redaktorów działu Kultura „Gazety” najważniejsze są nowe filmy, literatura, muzyka (raczej klasyczna), teatr, natomiast ogólnie pojęta plastyka gości tam niezmiernie rzadko, a jeśli już, to mowa jest o wielkich pokazach sztuki dawnej lub też wydarzeniach warszawskich, ewentualnie krakowskich. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek w mniej więcej 10 newsach, które składają się na newslettera, pojawiła się fotografia. Może coś przeoczyłem, ale jakby na to nie patrzeć, przynajmniej dla mnie, jest to znamienne, żeby nie powiedzieć przykre.
Dalej - niedawno w radio słyszałem wypowiedź ministra kultury Zdrojewskiego, który zapowiadał zwiększenie puli pieniędzy na naukę w szkołach wychowania muzycznego, znowu ani słowa o wychowaniu plastycznym, estetycznym...
A wokół szarość i brzydota. Estetyka nieważna. Nowe dworki-potworki powstają na każdym kroku... Jak długo jeszcze?

środa, 11 listopada 2009

Wczoraj przeglądałem swoje odbitki z ostatnich lat...


...i doszedłem do wniosku, że 90% powiększeń jakie wykonałem, zwłaszcza na fomie, nadaje się do kosza. Cienie zabite, mało mięcha. Fotki na ilfordzie są znacznie lepsze, dlatego postanowiłem dać sobie spokój z czeskim papierem i robić mniej a dobrze. Szkoda czasu, pieniędzy i... straconych nadziei na dobrą odbitkę.
Ach, ten zapach chemikaliów, samotność w „ciemnicy”, muzyka, radiowa Trójka, suszenie na szybie, wycinanie, docinanie, oprawianie... Ludzie ery cyfrowej nie wiedzą co tracą (takie same myśli ma Andrzej Jerzy Lech, pewnie nie tylko on).
Zaraz kawa, a potem wio, w puste świąteczne miasto w poszukiwaniu kadrów, potem ciemnia, do wieczora...
Jutro zaczynamy druk 31 numeru KF. Za niecałe 2 tygodnie pierwsze egzemplarze trafią do prenumeratorów, a krótko potem do empików i innych miejsc sprzedaży. Moim zdaniem będzie to dobry numer, a okładka z pewnością Was zaskoczy. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że znalazła się na niej pewna cyfrowa panorama rodem z Chin. Przyjrzyjcie się jej z bliska! Będzie też płyta dvd z prezentacją poznańskiej ASP. W przyszłym roku KF będzie obchodził 10-lecie, tak, tak - pierwszy numer ukazał się w maju 2000 roku na otwarciu bodajże drugiego poznańskiego biennale fotografii. Zastanawiam się jak uczcić ten jubileusz, będę wdzięczny za wszelkie podpowiedzi. Może dobrze byłoby wydać jakiś odlotowy album? a może coś innego?
Zauważyłem, że do tekstów można dołączać fotki, z czego dotąd nie korzystałem - zaczynam wykorzystywać.
Poniżej wspomnienie lata - Lipnica, widok z tarasu mojego domku letniskowego o nazwie „Śliwnica”. Lipnica leży w powiecie słupeckim między dwoma jeziorami - Powidzkim i Kosewskim (Naprusewskim), wśród łąk, pól i lasów, gdzie mieszkają dziki, sarny, lisy, bażanty i inne stwory, które podczas spacerów można spotkać na swej drodze...

wtorek, 10 listopada 2009

Janusz Leśniak, Człowiek jest cieniem

Mam przed sobą książkę o tytule takim samym jak w temacie tego wpisu. Publikacja jest jednocześnie katalogiem wystawy, jaka niedawno odbyła się w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie. Jej kuratorem był Marek Janczyk, który napisał też wstęp. Bardzo interesujący, zaznaczam, ponieważ rzuca sporo światła na twórczość Leśniaka, co jest potrzebne zwłaszcza młodemu pokoleniu zainteresowanemu fotografią.
Bo „leśniaki” to kawał dobrej fotografii. Konsekwentnej i - co warto podkreślić - nie nudnej! A takie niebezpieczeństwo istnieje zawsze, kiedy autor jest wierny pewnym założeniom i trzyma się ich przez wiele lat. Janusz Leśniak fotografuje swój cień już ponad 30 lat! Niezmiennie jest to uczta dla oczu, zarówno w konwencji czarno-białej, jak i kolorowej, ponieważ ten krakowski twórca przykładał i nadal przykłada dużą wagę do tego, co jest na zdjęciu poza samym cieniem. Zapewniam Państwa, że jest na co patrzeć. Najbardziej lubię przyrodę na tych fotografiach, przeważnie letnią, w pełni rozkwitu, widać, że fotograf chłonie ją całym sobą i wręcz ją pożera. Ta fotografia jest bardzo kontemplacyjna, jest rozpamiętywaniem i pełną radości, optymizmu, afirmacji. Kiedy patrzę na te zdjęcia tęsknię za latem...
Fotografowanie cienia jest możliwe tylko wtedy, kiedy świeci słońce, więc zupełnie inaczej niż u mnie. Ja sam wolę aurę ponurą, wilgotną, zamgloną i może dlatego - na zasadzie kontrastu - tak miło mi się ogląda fotki Janusza Leśniaka?